W szkole i na podwórku był „tym Piotrkiem bez lewej dłoni”, co to zamiast palców ma kikut z pięcioma wypustkami. Ewelina, jego młodsza siostra, pamięta, że kiedy „szli na Zamość”, łapała go za tę – jak mówi – rączkę. Byle nikt nie widział, nie wyśmiewał, nie komentował. Niewiele to dawało, więc nauczył się bronić. Rosły i silny bił tych, którzy się wyśmiewali. Zimą chodził w za dużych koszulach, z jednym rękawem zasłaniającym kikut. Wiosną chował rączkę w kieszeni. W końcu przestał się ukrywać, a ludzie przywykli.
Ale Ewelina nie rozumiała, dlaczego właśnie na niego padło? Różne były wyjaśnienia. Lekarze mówili: amelia kończyny górnej. Brak kości, zamiast palców konglomerat tkanek miękkich ruchomych w obrębie kikuta. Wada wrodzona, nic z tym nie można zrobić. Ksiądz wyjaśniał: takie są wyroki boskie. Lepiej z nimi nie dyskutować, tylko przyjąć z pokorą, żyć dalej. Koledzy z podstawówki, liceum, a potem ekonomii przekonywali: mimo że nie ma dłoni, dla nich jest swój. Równy.
– Bo w niczym nie odstawał – mówi jego przyjaciółka z Zamościa, Anka. – Jako pierwszy zrobił prawo jazdy. Jeździliśmy razem w góry, pod namiot. Raz skaleczyłam się i błyskawicznie zrobił mi opatrunek. Bandaż zawiązał na kokardkę. Kiedy otworzyli siłownię, zapisał się, jak my wszyscy. Na kikut zakładał zrobioną przez siebie nakładkę z hakiem przyspawanym do płaskownika. Dzięki temu mógł podnosić ciężary. – Złota rączka – dodaje dyrektor Muzeum Zamojskiego, w którym Piotrek jest referentem. – Wszystko umiał zrobić: od naprawy ekspresu do kawy po skręcenie kabla internetowego. Zapominałem, że nie ma dłoni.