Artykuł w wersji audio
Zbiórka o 5.30. Jest jeszcze ciemno. Pod jednym z poznańskich supermarketów zgromadziło się około 40 osób. Kontaktują się poprzez stronę „Poznaniacy przeciwko myśliwym”, która zaprasza na sobotni spacer po lesie. Trzon grupy tworzą anarchiści ze squatu Rozbrat. Ekwipunek: odblaskowe kamizelki, kilka rowerów, aparaty fotograficzne, sprzęt do nagrywania, lornetki do tropienia myśliwych. Łukasz „Kawka”, mieszkaniec Rozbratu, rozdaje szczegółowe mapy okręgu łowieckiego i swój numer telefonu. Dwa samochody jadą pod leśniczówkę we wsi Pamiątkowo, z której ma ruszyć polowanie, reszta jedzie obstawiać las.
Po odprawie w leśniczówce myśliwi wsiadają na przyczepy ciągnięte przez dwa potężne traktory. Na początku nie zwracają uwagi na małe osobowe samochody, które trzymają się za nimi w stałej odległości. Ale kiedy na drodze prowadzącej do lasu nadal siedzą im na ogonie, orientują się, że coś jest nie tak. Traktory stają, blokując jeden z samochodów z czterema osobami w środku. Następuje pierwsza konfrontacja – faza rozpoznanie.
– O co chodzi?
– O nic. Każdy ma prawo być w lesie.
– Wzywamy policję – decyduje prowadzący polowanie.
Chodź, paśnik ci pokażę
Do przyjazdu policji mija ponad godzina. Ekolodzy fotografują myśliwych i blaszaną skrzynię, w której zamknięte są wiezione na polowanie psy. Myśliwi telefonami fotografują ekologów.
– Fajnie, pokażę żonie, jak małpy wyglądają – cieszy się jeden z nich.
– Kawałek kiełbasy z dzika? Bardzo dobra.
– Dzięki, może kanapkę z humusem?
Patrol policji, który w końcu dociera na miejsce, nie bardzo wie, co z całą sytuacją zrobić. Rozładowuje korek i odjeżdża. Za traktorami ruszają w las ekolodzy na rowerach. Będą przekazywać Kawce informacje, dokąd jadą. Gdy reszta ekipy dociera na miejsce, myśliwi rozstawieni są już w linii wzdłuż przecinki, ale nagonka jeszcze nie zdążyła ruszyć. Przy każdym myśliwym ustawia się dwójka ludzi w odblaskowych kamizelkach. Ujadają zamknięte w metalowej skrzyni psy. Łowczy ponownie wzywa policję. Rozpoczyna się faza druga – dyskusja.
– Dlaczego to robicie?
– A dlaczego wy zabijacie zwierzęta?
– Musimy utrzymać je w lesie, z daleka od pól, żeby nie robiły strat.
– I dlatego pakujecie się z bronią w środek lasu?!
– Chodź dziecko, paśnik ci pokażę.
– Dokarmiacie, żeby potem tłumaczyć, że zwierząt jest za dużo, więc musicie strzelać.
Tym razem policja przyjeżdża trzema ciężkimi wozami. Naradzają się z myśliwymi dobre pół godziny.
– Zwykle są zblatowani – mówi Ola z Rozbratu. – Podczas poprzedniej blokady prosiliśmy, żeby przebadali myśliwego alkomatem, bo wyraźnie był pod wpływem, to stwierdzili, że im się alkomat zepsuł. Widać, że chcieliby coś zrobić, ale nie mogą. Mamy prawo być w lesie tak samo jak myśliwi.
Policja legitymuje kilka osób i odjeżdża. Traktory z myśliwymi ruszają. Rowery za nimi. W kolejnym miejscu sytuacja się powtarza. Ekolodzy obstawiają wszystkich myśliwych na stanowiskach. Tylko że tym razem myśliwi są wściekli. Wiedzą, że są bezradni. Nie wolno im strzelać, gdy w pobliżu znajdują się osoby postronne. Włącza się faza trzecia – agresja. Jeden z myśliwych popycha Olę, która dotarła na miejsce rowerem jako pierwsza. Wywiązuje się pyskówka. Z obu stron lecą wyzwiska. W końcu prowadzący polowanie macha ręką. – To nie ma sensu. Jedziemy na następne pędzenie.
– Ściema – ocenia Kawka. – Już nie mają czasu. Chcą nas jeszcze przegonić po lesie.
Traktory wracają do leśniczówki. Miejsce obok ogniska przygotowane na pokot jest puste. W czasie tego polowania nie zginęło ani jedno zwierzę. Ekolodzy robią własny „pokot” – fotografują się z transparentem „Poznaniacy przeciwko myśliwym” na tle jedzących bigos członków koła łowieckiego.
– To była nasza największa i najbardziej udana akcja – ocenia Kawka. – Zaczęliśmy w zeszłym sezonie łowieckim. Cały czas zdobywamy doświadczenie. Śledzimy fora łowieckie, uczymy się zasad polowania, by przewidywać ruchy myśliwych, studiujemy przepisy. Przyjeżdżają do nas ludzie z Bydgoszczy i warszawiacy związani ze stroną „Nie podaję ręki myśliwym”, uczyć się blokowania polowań.
Postrzeleni i pijani
Podobne akcje organizują ruchy obywatelskie w Białymstoku, Suwałkach. Niedawno szczecińscy aktywiści z Inicjatywy na rzecz Zwierząt Basta! uniemożliwili polowanie w okolicach Kołbaskowa, gdy okazało się, że z okazji Dnia św. Hubertusa ma zostać zamknięta ścieżka rowerowa. Działający coraz prężniej „Wrocławianie przeciwko myśliwym” zablokowali z kolei polowanie na ptaki.
Jedną z pierwszych takich inicjatyw była organizowana w Białowieży przez Pracownię na Rzecz Wszystkich Istot akcja „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych”. Od 7 lat w czasie rykowiska odbywa się tam dwutygodniowy obóz ekologów, którzy spacerują po lesie i polanach w kolorowych kamizelkach, fotografując zwierzęta. – Początkowo spotykała nas ze strony myśliwych spora agresja. Leciały wyzwiska, strzelali na wiwat. Oni mają poczucie, że las to ich własność, a my ich z tego poczucia wytrącaliśmy. Szczególną wściekłość budziło zakłócanie polowań dewizowych, bo to dla kół łowieckich spore wpływy – mówi Radosław Ślusarczyk z Pracowni. – Dziś nasze obozy stały się atrakcją turystyczną. Co roku przyjeżdża kilkadziesiąt osób. Organizowany jest konkurs fotograficzny. Myśliwi odpuścili polowania w czasie rykowiska.
Blokowane są przede wszystkim polowania zbiorowe, jako najbardziej dewastujące dla lasu, podczas których płoszone są także gatunki chronione, a ich efektem jest najwięcej rannych i postrzelonych zwierząt. „Niepokojącym zjawiskiem nasilającym się w ostatnich latach jest wzrastająca liczba napływających do rzeczników dyscyplinarnych informacji o nielegalnych polowaniach zbiorowych. Z reguły organizuje się je w pośpiechu i odstępuje od respektowania wszystkich wymienionych kanonów, z zakazem spożycia alkoholu włącznie. Stwarza to realne zagrożenie dla wszystkich znajdujących się w pobliżu osób”.
To nie jest opinia radykalnych ekologów, ale fragment książki „Wypadki na polowaniach” Tadeusza Andrzejczaka, głównego rzecznika dyscyplinarnego Polskiego Związku Łowieckiego. Co roku na polowaniach zdarza się kilka wypadków śmiertelnych i co najmniej drugie tyle poważnych okaleczeń. Ich główne przyczyny to nieostrożne obchodzenie się z bronią, alkohol i strzelanie do nierozpoznanego celu. Krążące wśród myśliwych powiedzenie głosi, że raz do roku broń sama strzela, ale z opisywanych przez Tadeusza Andrzejczaka przypadków wynika, że to raczej kwestia głupoty i niedbalstwa.
Niektóre z wypadków kwalifikowałyby się do nagród Darwina. Jeden z myśliwych nie zabezpieczył broni, schodząc z ambony, potknął się o szczebel i praktycznie odstrzelił sobie głowę. Inny został trafiony przez kolegę, bo na polowanie na lisy założył czapkę z lisa. Myśliwym zdarza się pomylić łosia z jeleniem czy muflona z sarną. Zdarza się im również pomylić kolegę z dzikiem. „Co jakiś czas ujawniane są występki popełniane przez członków PZŁ, świadczące o rażącym lekceważeniu obowiązujących, elementarnych przepisów, związanych z wykonywaniem polowania. Zapoznając się z lekturą takich postępowań dyscyplinarnych, wprost trudno zrozumieć, jak to się mogło stać, że osoby te zaliczyły staż w kole łowieckim, zdały egzamin i otrzymały pozytywne opinie uprawniające do zakupu broni” – to znów Tadeusz Andrzejczak. W tym kontekście podawana przez niego informacja, że wystrzelony ze sztucera pocisk, w razie spudłowania, może przemieścić się na odległość nawet 5 km, brzmi przerażająco. A przepisy pozwalają polować już 100 m od zabudowań.
Dom pod amboną
Co jakiś czas pojawiają się doniesienia o postrzeleniu osób postronnych czy pociskach wpadających ludziom przez okna. W ubiegłym roku we wsi Drożyska Małe w Wielkopolsce kula trafiła w stopę kobietę, która na własnym podwórku bawiła się z 3-letnim synkiem. Myśliwy tłumaczył, że podczas przeładowywania broń wypaliła w niekontrolowany sposób. – Zainteresowanie poznaniaków naszą ostatnią akcją wzięło się stąd, że ludzie się wściekli. Okazało się, że polowania organizowane są w Puszczy Zielonce, w pobliżu Dziewiczej Góry, rekreacyjnego terenu, gdzie odbywają się na przykład biegi z udziałem dzieci – opowiada Kawka. – Kto zagwarantuje, że nie dotrze tam zbłąkana kula albo postrzelony ranny dzik?
Inny bulwersujący przypadek to śmierć rowerzysty na asfaltowej powiatowej drodze w okolicach Wągrowca. Kula wystrzelona ze sztucera przez 21-letniego myśliwego, który polował w okolicy, trafiła rowerzystę w głowę. Zmarł w drodze do szpitala. – To był sympatyczny, spokojny człowiek, samotny kawaler. Codziennie się mijaliśmy, bo jeździł tamtędy na ryby – opowiada Robert, przedsiębiorca z sąsiedniej wsi. – Po wypadku zapadła cisza. Myśleliśmy, że gmina zorganizuje spotkanie, będzie jakaś dyskusja. W końcu zginął człowiek. Nie może być tak, że ktoś ma broń, wpisuje się w jakiś zeszyt i idzie do lasu strzelać, kiedy chce. Problem w tym, że wszyscy, którzy w okolicy coś znaczą, nasi wiejscy celebryci, należą do koła łowieckiego. Żona Roberta, Lidia, dodaje, że nie przestali polować nawet na jeden dzień. – Raz tylko widziałam wbitą w ziemię tabliczkę z napisem: „Uwaga polowanie” – mówi.
Sprowadzili się na wieś z dużego miasta, cztery lata temu, w poszukiwaniu spokoju. Ale w sezonie łowieckim spokoju tu nie ma. Wokół ich posesji, w odległości kilkuset metrów, stoją cztery ambony skierowane w ich stronę. W okolicznych lasach codziennie słychać strzały dobiegające z różnych kierunków. Boją się wychodzić na spacer z psami. – Oni kompletnie nie liczą się z ludźmi. Mają prawo strzelać, a reszta niech się modli, żeby ich coś nie trafiło. Taka tradycja – podsumowuje Robert.
Kasia, związana ze stroną „Obywatele przeciwko zagrożeniom wynikającym z polowań”, wraz z grupą przyjaciół postanowiła sprawdzić, jak myśliwi traktują kwestię bezpieczeństwa ludzi. Zaplanowali spacer po obrzeżach Puszczy Białowieskiej. – Zadzwoniłam do gminy spytać, czy w najbliższą niedzielę jest w okolicy zbiorowe polowanie. Nic o tym nie wiedzieli, a nawet nie wiedzieli, że powinni wiedzieć, bo taka informacja musi być dostępna dla obywateli – opowiada. – Nadleśniczy też nie potrafił mi odpowiedzieć. Dopiero gdy zadzwoniłam do koła łowieckiego, prezeska potwierdziła, że polowanie będzie. Spytałam, jak zachować bezpieczeństwo. Powiedziała, żeby poruszać się po drogach i że będą oznaczenia.
Ostrzeżeń nie było. Gdy natknęli się na grupę myśliwych, spytali, czemu teren nie jest oznakowany. Usłyszeli, że nie ma takiego obowiązku; ludzie we wsi wiedzą i to wystarczy. Wezwany przez myśliwych patrol policji wylegitymował spacerowiczów i kazał opuścić teren. Myśliwi wznowili polowanie, mimo że w pobliżu nadal były osoby postronne. – Strzały latały nam nad głową – opowiada Kasia. – Tym razem my zadzwoniliśmy po policję z prośbą o interwencję, bo sytuacja była bardzo niebezpieczna. Pani, która przyjmowała zgłoszenie, odmówiła przysłania patrolu. Podała telefon do biura numerów, żebyśmy tam zdobyli kontakt do leśniczego i sami do niego zadzwonili.
Las wzięty?
Myśliwi nie lubią, gdy im się patrzy na ręce. Coraz liczniejsze akcje blokowania polowań budzą ich wściekłość. Piszą na dyskusyjnych forach: „Co z grzywnami za spacerki po lesie?”, „W końcu się doigrają i ktoś kogoś przez przypadek postrzeli lub komuś w końcu puszczą nerwy i będzie zadyma lub trup na zbiorowym”, „Wziąć w miot ze dwa dobermany i po kłopocie”.
Z kolei blokowanie polowań to wyraz desperacji środowisk prozwierzęcych, bo wszelkie próby legislacyjnego ucywilizowania polowań rozbijają się w Sejmie o myśliwskie lobby. Po tym jak Trybunał Konstytucyjny zakwestionował zapis, że bez zgody właściciela można włączać tereny w obwody łowieckie, jako naruszający prawo własności, otworzyła się możliwość nowelizacji prawa łowieckiego. Organizacje społeczne zgłosiły postulaty, które miały uczynić polowania bardziej humanitarnymi i bezpiecznymi.
Dotyczyły one wprowadzenia okresowych badań okulistycznych, psychologicznych i psychiatrycznych dla myśliwych w związku z dostępem do broni, odsunięcia polowań na minimum 500 m od zabudowań mieszkalnych, zakazu udziału dzieci w polowaniach, zakazu polowań zbiorowych, zakazu stosowania toksycznej, ołowianej amunicji jako szkodliwej dla środowiska i ludzi, wreszcie zakazu dokarmiania zwierząt, bo to jedna z przyczyn niekontrolowanego wzrostu populacji. Apelowano także o wprowadzenie zakazu polowania na ptaki, bo to czyste okrucieństwo, które można określić jako strzelanie do żywych rzutek. W tym przypadku tradycyjne myśliwskie argumenty nie działają. Ptaki praktycznie nie powodują szkód rolniczych, nie są przez myśliwych dokarmiane, mają naturalnych wrogów. Trudno też zakładać, że myśliwi perfekcyjnie potrafią odróżnić np. gatunek kaczki chronionej od niechronionej w locie. Ale – jak z rozbrajającą szczerością pisze w swojej książce Tadeusz Andrzejczak – dla starszych myśliwych polowanie na ptaki bywa jedyną drogą pozyskania dziczyzny.
Wszystkie te postulaty wylądowały w koszu. Myśliwi pracujący w parlamencie nad nowelizacją prawa łowieckiego wymyślili, by orzeczenie TK obejść kuriozalnym zapisem, że właściciel terenu będzie mógł zakazać polowania na nim, gdy wykaże przed sądem, że wynika to z jego przekonań ideowych lub religijnych. Tym razem już nie tylko konstytucyjne prawo własności byłoby naruszone, ale także konstytucyjne prawo do nieujawniania przekonań religijnych. Mimo że Sejm ten projekt odrzucił, został on złożony ponownie, w niemal niezmienionej formie. Można powiedzieć, że został jeszcze „wzbogacony”.
W obecnym prawie łowieckim jako czyny zabronione i zagrożone grzywną wymienione są m.in. wybieranie jaj, płoszenie zwierzyny czy strzelanie zbyt blisko budynków mieszkalnych. Do tej listy ma dojść wykroczenie polegające na utrudnianiu lub uniemożliwianiu polowania. To ewidentnie reakcja na blokowanie polowań, ale jej skutki będą dotyczyć wszystkich: zbierających grzyby, fotografów czy po prostu niedzielnych spacerowiczów. Jeśli ten zapis zostanie przegłosowany, na czas sezonu łowieckiego las stanie się własnością myśliwych. Na razie został skierowany do pracy w sejmowych komisjach.