Artur S. ma pecha, ale i trochę szczęścia. Jego pech polega na tym, że ślady DNA znalezione na broni, z której zastrzelono człowieka, po trzech latach dopasowano do jego kodu genetycznego. Odrobina szczęścia zaś dotyczy biegłej, która wydała opinię brzmiącą jak wyrok. To ta sama pracownica policyjnego laboratorium z Olsztyna, której postawiono zarzuty w związku z zaniedbaniami dotyczącymi materiału genetycznego pobranego ze szczątków Krzysztofa Olewnika, ofiary porwania dla okupu. Prokuratura uznała, że błędy popełnione wtedy przez biegłą wymagają przeprowadzenia ekshumacji, by ponownie sprawdzić, czy to faktycznie szczątki Krzysztofa. Przed sądem w Elblągu toczy się proces tej specjalistki z policyjnego laboratorium. Straciła też pracę. Tamta nierzetelność to dzisiaj szansa dla Artura S.
Od niedawna pełnomocnikiem Artura S. jest wrocławski adwokat Jakub Orłowski. Przeglądając akta, ze zdziwieniem skonstatował, że wśród dowodów nie wykazano materiału genetycznego, na podstawie którego skazano jego klienta. Zwrócił się z pytaniem o dokumentację służącą wydaniu opinii kryminalistycznej do Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie. Uzyskał następującą odpowiedź: „W dokumentacji archiwalnej związanej z wydaniem opinii kryminalistycznej LK-7111/2002 nie ma informacji, które mogłyby wprost wskazywać na związek z osobą Artura S.”.
Adwokat wywnioskował z tego, że jego klienta skazano na 25 lat więzienia, bo sąd został przez biegłą wprowadzony w błąd. Dlatego złożył do Sądu Najwyższego wniosek o wznowienie postępowania, czyli o ponowne przeprowadzenie procesu.
Ucieczka przed klęską
Sprawa dotyczy dokonanego w Mikołajkach podwójnego zabójstwa z sierpnia 2002 r. Odtworzono następujący przebieg wydarzeń: od strony ulicy do ogródka tawerny Okoń podeszło trzech osobników w dresach i nakryciach głowy zasłaniających twarze. Stanęli za plecami młodego mężczyzny siedzącego przy pierwszym stoliku w otoczeniu znajomych. Akurat na podeście dla orkiestry zaczął grać zespół Projekt. Goście słuchali muzyki i patrzyli w stronę sceny, kiedy padły strzały. Świadkowie zeznali potem, że strzelało dwóch z trzech facetów stojących przy ogrodzeniu. Broń trzymali w gołych dłoniach, bez rękawiczek. Celowali wyłącznie do mężczyzny siedzącego do nich plecami. Dostał przynajmniej osiem kul. Nikomu poza nim nic się nie stało. Napastnicy rzucili się do ucieczki.
Kiedy zbiegali z pobliskiego mostu w stronę parku, zauważyła ich załoga radiowozu policyjnego. Funkcjonariusze nie wiedzieli o strzelaninie w tawernie, ale widok biegnących mężczyzn wzbudził ich podejrzenia. Jeden z policjantów, sierżant sztabowy Marek Cekała, ruszył w ich stronę, a jego kolega pojechał radiowozem, aby zablokować ulicę, którą uciekali podejrzani osobnicy. Świadkowie usłyszeli, jak sierżant Cekała krzyczy: „Stój! Policja!”. Potem padły dwa strzały, ale to nie policjant użył broni. Strzelał jeden z bandytów. Pierwszy pocisk nie wyrządził policjantowi krzywdy, ale drugi trafił go w klatkę piersiową. Po kilkunastu minutach podjechała karetka, lekarz podjął reanimację, ale bez skutku. Sierżant Cekała zmarł.
Śmiertelną ofiarą zamachu w tawernie Okoń był Jacek Klepacki, ps. Młody Klepak, wówczas boss osławionego gangu wołomińskiego. Przywództwo nad strukturami gangu przypadło mu w schedzie po ojcu Marianie Klepackim, ps. Maniek, który stracił życie w czasie słynnej strzelaniny w restauracji Gama w Warszawie w marcu 1999 r. Nieznani sprawcy zabili tam pięciu mężczyzn związanych ze światem przestępczym. O zlecenie, a nawet bezpośredni udział w tej dintojrze, podejrzewano Karola S., zwanego Karolem, kiedyś żołnierza Mańka, ale potem toczącego ze swoim dawnym bossem bezpardonową wojnę.
Karol i jego ludzie słusznie obawiali się, że Jacek Klepacki zacznie się mścić. Próbowali go uprzedzić, ruszyło polowanie na Młodego Klepaka. Pod koniec 1999 r. w podwarszawskiej Zielonce nieznani sprawcy ostrzelali samochód, którym jechał. Klepakowi nic się nie stało, ale zapewne miał świadomość, że to nie koniec pogoni.
W sierpniu 2002 r., kiedy zabawiał się w Mikołajkach, ścigali go nie tylko wrogowie z grupy Karola, ale też prokuratura. Trzy miesiące wcześniej rozesłano za Jackiem Klepackim list gończy. Podejrzewano go o szereg rozbojów z bronią w ręku i inne przestępstwa. W Mikołajkach posługiwał się dowodem osobistym na nazwisko Robert Pióro, ale wyglądu nie zmienił. Gdyby wtedy dopadli go policjanci, straciłby wolność, ale ocalił życie. Kilerzy byli jednak szybsi.
Podejrzewano, że Klepaka wystawił ktoś z grona towarzyszącego mu w ostatnich godzinach życia. Mogła to być dziewczyna, która siedziała z nim przy stoliku w tawernie Okoń, a kilka minut przed strzelaniną wyszła do toalety. Mógł to być inny uczestnik biesiady, który kolegował się z wrogami Jacka Klepackiego. Kiedy padły strzały, oboje uciekli i natychmiast wyjechali z Mikołajek. Zarzutów im jednak nie postawiono.
Oskarżono o podwójne zabójstwo jedynie Artura S. Policja i prokuratura nie znalazły innych podejrzanych. Ta sprawa, chociaż zdarzeniom przyglądało się wielu świadków, od początku przerastała ekipę śledczą. Wydawałoby się, że kiedy ginie policjant na służbie, organy ścigania zrobią wszystko, aby dopaść sprawców. Ale szło opornie. Dopiero po trzech latach wytypowano jako głównego i jedynego podejrzanego Artura S. Prokuratura była zdeterminowana, by dowieść mu winę. Gdyby sąd go uniewinnił, poniosłaby klęskę.
Jak Artura S. dopasowano do zbrodni
W dniu zabójstwa w Mikołajkach 24-letni Artur S. miał czystą kartotekę, był niekarany. Nie należał do głównego trzonu grupy Karola, nie uczestniczył w wojnie gangów, ale według policjantów rozpracowujących gang Karola pojawiał się w tle. Wiedziano, że jest powiązany rodzinnie z Karolem – jego stryjeczna siostra to żona Karola S. To dla tej sprawy istotna okoliczność.
Niedaleko tawerny Okoń policjanci przeszukujący teren znaleźli pistolet marki Colt, kal. 7,65 mm. Przekazano go do ekspertyzy do Laboratorium Kryminalistycznego w Olsztynie. Jak potem relacjonowała przed sądem biegła, udało jej się pobrać ślady DNA (męskie) z trzech miejsc na broni: zamka, spustu i bezpiecznika. Na tej podstawie określiła profil genetyczny mężczyzny, który broni dotykał. Nie udało się natomiast zabezpieczyć śladów daktyloskopijnych. Sprawca trzymał broń gołą dłonią, mocno zaciskał palce, aby pistolet był stabilny. Dlaczego więc nie znaleziono odcisków?
Wykonany przez biegłą opis profilu znalezionego na kolcie DNA zakwalifikowano jako należący do nieznanego sprawcy. W tym czasie nie było elektronicznego systemu porównującego DNA. Teraz należało już tylko czekać na odpowiedniego kandydata z pasującym kodem genetycznym.
Artura S. dopasowano do dwóch zabójstw w Mikołajkach po zeznaniach anonimowego świadka. Tak przynajmniej twierdziła prokuratura. Świadek złożył je w lutym 2005 r. Twierdził, że otrzymał od pewnej osoby informacje, że Artur S. był jednym z trzech zabójców. To dopiero wtedy porównano DNA Artura S. z tym znalezionym na broni. Podczas rozprawy sądowej utajniono nie tylko dane świadka, ale i źródło jego wiedzy. Nie przesłuchano tej osoby, chociaż to ona była kluczowa dla kwestii obecności Artura S. w Mikołajkach. Sąd uznał, że wystarczą zeznania ze słyszenia złożone przez świadka anonimowego. Zasługują na wiarę przede wszystkim dlatego, że znalazły potwierdzenie w wynikach ekspertyzy DNA.
Sąd skazał Artura S. na 25 lat więzienia, ale tylko za zabójstwo Jacka Klepackiego. Uniewinnił go natomiast od zarzutu zabójstwa sierżanta Marka Cekały, bo policjanta zastrzelono z innej, nieodnalezionej do dzisiaj broni.
No to już wiemy, że profil DNA był w tej sprawie kluczowy. W gruncie rzeczy to jedyny dowód winy Artura S. Nie wiemy natomiast, dlaczego krew do badań pobrano Arturowi S. w styczniu 2003 r., ale przez ponad dwa lata nie porównano jego DNA z profilem znalezionym na kolcie. Musiał przecież być brany przez śledczych pod uwagę jako osoba z kręgu podejrzanych. Wiedziano, że jest szwagrem Karola.
Mec. Orłowski już raz skutecznie interweniował w sprawie dowodu z DNA. To on doprowadził do zwolnienia z więzienia Jacka Wacha, którego skazano przed laty za zabójstwo Tomasza S., którego szczątki według prokuratury znaleziono w jeziorze Pluszne, a badania DNA potwierdziły, że to on. Ale w 2014 r. do zabójstwa Tomasza S. nieoczekiwanie przyznał się inny sprawca. Twierdził, że ciało ofiary zakopał w lesie. We wskazanym miejscu faktycznie znaleziono szczątki ludzkie. Przeprowadzono badania DNA i stwierdzono, że to bez wątpienia Tomasz S. Podczas wcześniejszych oględzin ciała z jeziora popełniono błędy. Do dzisiaj nie wyjaśniono, dlaczego biegli uznali, że DNA ofiary z jeziora Pluszne jest zgodne z kodem genetycznym człowieka odnalezionego po latach w leśnym dole.
Laboratoria niszczą dowody
Specjaliści od kilku lat ostrzegają, że DNA wcale nie musi być w pełni wartościowym dowodem, bo zbyt łatwo podczas badania dochodzi do błędów. Używa się zanieczyszczonych narzędzi i dopuszcza się do prowadzenia badań osoby z niewystarczającymi kwalifikacjami, które wyciągają nieuprawnione wnioski w oparciu o nieprawidłowo uzyskane wyniki.
Sąd Najwyższy zwrócił się do Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Olsztynie o informacje dotyczące materiału biologicznego pobranego z kolta. 13 października wpłynęła odpowiedź, z której wynikało, że laboratorium nie dysponuje tym materiałem, bo „wymazówki, na które nanosi się próbki pobrane w trakcie oględzin materiału dowodowego, zostały zużyte w trakcie badań, natomiast uzyskane izolaty po zakończeniu badań i wydaniu opinii zostały zutylizowane”. Prawdopodobnie zniszczono je jeszcze w grudniu 2002 r.
Zutylizowanie izolatów nastąpiło wbrew obowiązującemu prawu. Przepisy mówią (w 2002 r. było podobnie), że bez polecenia organu zlecającego (w tym przypadku prokuratury) nie wolno niszczyć żadnych dowodów, w tym materiału biologicznego. Adwokat w piśmie do Sądu Najwyższego zwraca też uwagę, że biegła Jolanta D. nie sporządziła wymaganego przepisami protokołu pobrania próbek z pistoletu Colt. W związku z tym nie wiadomo, w jaki sposób pobierała materiał, ile go było i jakiej jakości. Brak pisemnego udokumentowania pracy biegła, zeznając podczas rozprawy przeciwko Arturowi S., zastąpiła jedynie opowieścią o wykonanych czynnościach.
Sąd Najwyższy niebawem rozpatrzy wniosek o wznowienie postępowania w sprawie zabójstwa w Mikołajkach. Jeżeli podzieli stanowisko adwokata i uzna, że podczas badania materiału biologicznego popełniono niewybaczalne błędy, a zniszczenie próbek uniemożliwia weryfikację ówczesnych ustaleń, dojdzie do ponownego procesu.