Utarło się, że kiedy przeziębienie dopada ciężarną, wolno jej pić tylko herbatę z miodem, bo leczenie mogłoby zaszkodzić dziecku. Ale przybywa też badań potwierdzających, że ciąża i leczenie onkologiczne są do pogodzenia.
Najgłośniejsze, opublikowane w 2015 r., badania prof. Frédérica Amanta zaczęły się w 2003 r. od listu Polki Moniki Tomczuk do lekarzy w Belgii. Była w 13. tygodniu ciąży, gdy podczas rutynowego USG odkryto guzek. Nie mogła znaleźć szpitala, który podjąłby się leczenia ciężarnej, ale znalazła przez internet młodego naukowca z Uniwersytetu Leuven. – To byłaby jej druga utracona ciąża, więc Monika błagała nas, by znaleźć sposób na jej leczenie i ocalenie dziecka – opowiada prof. Frédéric Amant. – To otworzyło nam oczy, jak mało lekarze wiedzą o leczeniu ciężarnych.
Monika była ich królikiem doświadczalnym. Spędziła na oddziale onkologii cztery miesiące. Miała jedno zadanie: mimo skutków leczenia musiała jeść, by odżywiać dziecko. Jak przyznaje, było wiele gorszych dni, ale wtedy lekarze dawali jej posłuchać bicia serca na USG. Jeszcze w ciąży przeszła chemioterapię. Urodziła zdrowe dziecko. Po Monice do Amanta zaczęły trafiać kolejne zdesperowane kobiety. Z ich historii powstał raport pokazujący, że leczenie onkologiczne matki może być bezpieczne dla dziecka. Jesienią, podczas konferencji w Wiedniu prof. Amant ogłosił wyniki badań. Obserwowane przez niego dzieci onkologicznych ciężarnych mają się tak samo dobrze jak te dzieci, których matki nie brały chemii w ciąży. Jedyne zauważone odchylenia dotyczą nie skutków chemioterapii, ale wcześniactwa – przed czasem urodziło się aż 60 proc. badanych dzieci, a to kolejny argument, by ciążę, nawet powikłaną rakiem, kontynuować jak najdłużej.
Lekarze z Belgii czekają teraz na pierwsze miesiączki u dziewczynek urodzonych przez chore matki, na pełną ocenę skutków leczenia dla płodności dzieci trzeba więc poczekać.
Rozpoznanie
Z perspektywy V piętra w stołecznym Centrum Onkologii badania prof. Amanta nie wydają się rewolucyjne. To tu na kontrolach towarzyszy matce wysoki 19-latek; kobieta była pierwszą ciężarną pacjentką doktora Jerzego Giermka. – Od dawna wiemy, jak leczyć ciężarną i osłonić jej dziecko, po prostu teraz częściej się o tym mówi – przekonuje dr Giermek, który od ponad 20 lat leczy ciężarne zmagające się z rakiem piersi. A prof. dr hab. Grzegorz Panek, kierownik Zespołu Ginekologii Onkologicznej I Katedry i Kliniki Położnictwa i Ginekologii WUM, dodaje, że zainteresowanie leczeniem ciężarnych jest tak stare jak sama onkologia.
U ciężarnych najczęściej stwierdza się raka piersi, raka szyjki macicy i jajnika, czerniaka, a także białaczki i chłoniaki. Każda z chorób oznacza inne schematy leczenia, które co do zasady nie różnią się wiele od procedur wobec zwykłych pacjentek. – Różnica polega nie na tym, jak leczymy, ale kiedy. Stosujemy żelazną zasadę: żadnej chemioterapii w pierwszym trymestrze, gdy trwa organogeneza. Bo obawiamy się letalnego, czyli śmiertelnego zniszczenia płodu – mówi prof. Panek. Od początku ciąży możliwe są ingerencje chirurgiczne, a od drugiego trymestru – chemioterapia. Onkolodzy stosują też leki, które mają większe cząsteczki – bo to zmniejsza ryzyko przeniknięcia przez barierę ochronną, jaką dla płodu stanowi łożysko. W praktyce, choć zdarza się, że po porodzie lekarze znajdują w łożysku przerzuty, to organizm dziecka jest onkologicznie czysty.
Jest też prawidłowość, której lekarze nie umieją wytłumaczyć: ciężarne lepiej znoszą chemioterapię. Ta sama pacjentka, ten sam lek – i przepaść w tolerancji. Organizm ciężarnej nie buntuje się przeciw chemii, jakby wiedział, że walczy o dwa życia.
Rak współistniejący z ciążą zdarza się średnio raz na tysiąc ciąż. Co roku to ponad 300 nowych przypadków. Ile dokładnie – nie wiadomo, statystyk się nie prowadzi. – W 2014 r. na 365 tys. porodów było niespełna 400 kobiet z rozpoznaniem nowotworu złośliwego – mówi Sylwia Wądrzyk, p.o. rzecznika prasowego Narodowego Funduszu Zdrowia. Tylu przypadków doszukał się fundusz na prośbę POLITYKI. – W tym zestawieniu brak jest jednak choćby danych obejmujących okres 12 miesięcy po porodzie – zwraca uwagę prof. Zbigniew Kojs, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej. Szpitale informują, że pacjentek jest mało, bo wiele z nich słyszy diagnozę już po rozwiązaniu. Tymczasem rak współistniejący z ciążą to – zgodnie z zasadami medycyny – także ten zdiagnozowany do roku (w niektórych krajach: do dwóch lat) od rozwiązania.
– Każda ciąża to egzamin stanu zdrowia kobiety. Właśnie wtedy pokazuje się nam szereg chorób, dotychczas maskowanych – tłumaczy prof. Stanisław Radowicki, konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa. – Czasem biologia jest mądrzejsza od nas, kobieta cierpi np. na niezdiagnozowane zaburzenia tarczycy, choroby układowe czy nowotwór i jej organizm nie decyduje się na podtrzymanie ciąży. Ale kiedy już do niej dojdzie, ciąża jest starterem pokazującym pełnię choroby.
Rozpoznanie raka kilka miesięcy po rozwiązaniu oznacza też jednak, że po prostu nie został zauważony na czas. Klinicyści zwracają uwagę na bardzo niepokojące zjawisko: w ciąży czujność onkologiczna ginekologów (i pacjentek) w Polsce spada. Nikt nie jest skory do robienia biopsji, mammografii i tomografii u ciężarnych. Choroba nowotworowa w początkowych stadiach może dawać takie objawy, jak osłabienie, utrata apetytu, pogorszenie morfologii krwi, problemy gastryczne, dyskomfort w brzuchu, zgrubienia i ból piersi. A to klasyczne ciążowe dolegliwości, które maskują chorobę. – Leczymy wiele pacjentek, którym powiedziano, że wyczuwalne zmiany w piersi są związane z ich normalnym przygotowaniem do laktacji – mówi dr Giermek. – Jak pani zacznie karmić, to pani przejdzie, słyszą. Gdy te kobiety w końcu trafiają do onkologa, bywa już za późno.
Rozważanie
Te, które przychodzą do Centrum Onkologii, zwykle są przerażone. Dr Jerzy Giermek przesuwa plik fotografii na stole. – Album ze zdjęciami tych dzieciaków pokazuję każdej swojej pacjentce – mówi. – Umożliwiamy im też kontakt z innymi onkomatkami. Kobieta przychodzi ze strachem w oczach, ale widzi drugą, która już jest w czasie leczenia, przychodzi trzecia, z wózkiem – nie ma lepszego motywatora. Moje gadanie nie ma znaczenia. To kobieta walczy, ja tylko podaję leki.
Przyszłe matki bywają podopiecznymi fundacji Rak’n’Roll. Gdy ubiegłej jesieni uruchomiła projekt Boskie Matki, w dwa pierwsze tygodnie zgłosiło się kilkanaście kobiet. Dotychczas było ich ponad 40, na świat przyszło już 25 dzieci – ale mogłoby więcej. Nie do każdej chorej ciężarnej udaje się dotrzeć z informacją.
W mediach dużo łatwiej niż na historie o leczeniu można dziś natrafić na opowieści o „ofierze życia”, czyli kobietach, które leczenia nie podjęły. Jak kanonizowana przez Jana Pawła II św. Gianna Beretta Molle – włoska lekarka, która odstawiła leczenie na czas ciąży i zmarła krótko po porodzie. Pałac Prezydencki przyjął właśnie jej relikwie – co odnotowały ważniejsze dzienniki i gazety. Z obserwacji fundacji wynika też, że swoje dokłada wdrukowany kobietom etos matki Polki. W rozmowach z psychologiem fundacyjnym często pada pytanie: Czy nie poświęcając swojego życia na rzecz dziecka, jestem egoistką? – Wiele kobiet po zorientowaniu się, że zaszły w ciążę, po prostu nie wracało już do gabinetu onkologa. Rezygnowały z terapii, bo chciały donosić ciążę – mówi Marta Ozimek-Kędzior z Rak’n’Roll. – To rzadko kończy się pomyślnie. Oznacza, że choroba będzie postępowała i w rezultacie będą matkami znacznie krócej, niż to możliwe.
Trzeba jasno powiedzieć: pomyślne wyniki badań nad ciężarnymi chorującymi onkologicznie nie oznaczają, że medycyna ma rozwiązanie dla każdej pacjentki. – Wszystko zależy od lokalizacji, typu i stopnia zaawansowania nowotworu, a także od wieku ciąży – tłumaczy prof. Panek. – Decyzja, co robimy i czy utrzymać ciążę, należy do kobiety. Tego balastu z niej nie zdejmiemy, naszym obowiązkiem jest przedstawienie jej najbardziej rzetelnych badań. Wszyscy bardzo chętnie posługują się sloganem, że należy wyważyć zyski i straty. Ale zapewniam, że w indywidualnym przypadku, w prawdziwym życiu, szalenie trudno wybrać.
Rozwiązanie
Jeśli ciąża może zostać utrzymana, kluczowy jest dostęp do doświadczonego lekarza. – Te przypadki powinny być konsultowane w ośrodkach ginekologii onkologicznej – podkreśla prof. Panek. – Mamy ich w Polsce niemało. W każdym z nich – Kraków, Gliwice, Poznań, Gdańsk, Lublin, Rzeszów – znajdują się osoby o ponadprzeciętnej wiedzy. Zdaniem doktora Jerzego Giermka wszyscy onkolodzy pracujący w Polsce wiedzą, że takie leczenie jest możliwe, gorzej jest wśród tych lekarzy, do których kobiety docierają jako pierwsze. – A to najczęściej ginekolodzy – dodaje. Szanse, że do prywatnej praktyki zapuka ciężarna chora na raka, są niewielkie, większość lekarzy nigdy nie spotka się z taką pacjentką.
Tymczasem lekarze ratujący takie kobiety borykają się z jeszcze jedną trudnością: wdrażając nowe leki, nie prowadzi się badań na ciężarnych. Zgodnie i z krajowymi, i z europejskimi przepisami kobiety ciężarne i karmiące mogą uczestniczyć wyłącznie w eksperymentach badawczych pozbawionych ryzyka lub związanych z niewielkim ryzykiem – a badania kliniczne w onkologii nie spełniają tej przesłanki. W Polsce, gdzie leki onkologiczne stosuje się jedynie w ograniczonym zakresie, właśnie badania kliniczne są jedyną szansą na terapię dla sporej grupy pacjentów. W praktyce warunkiem włączenia pacjentki do badania jest zwykle potwierdzony brak ciąży i stosowanie antykoncepcji. A jeśli jednak? – Ciąża uczestniczki badania klinicznego traktowana jest jako ciężkie niepożądane zdarzenie w trakcie udziału w badaniu klinicznym i uczestniczka jest wyłączana z badania – mówi Milena Kruszewska, rzeczniczka Ministerstwa Zdrowia.
Także lekarzom takich eksperymentów zabrania nie tylko prawo, ale i etyka. – Nie wyobrażam sobie badania, gdzie jedne pacjentki dostawałyby chemię, a drugie byłyby pozbawione leczenia – tłumaczy dr Giermek. – To byłoby głęboko nieetyczne, bo to po prostu prowadzi do śmiertelności nieleczonych matek. W praktyce lekarze szukają więc rozwiązań na własną rękę, każdorazowo dopasowując możliwości terapii do sytuacji pacjentki.
A gdy już przychodzi na świat dziecko, rodzina nie może liczyć na żadną specjalną medyczną ścieżkę. Zespół prof. Amanta opiera się na neonatologach i pediatrach, którzy od razu biorą dzieci pod swoje skrzydła, u nas takiego zaplecza brakuje. Dzieci idą w świat, a lekarze dowiadują się o ich zdrowiu tylko przy okazji, gdy podpytują rodziców i słyszą: doktorze, to największy łobuz we wsi, więc chyba zdrowy. – I my szykujemy się jednak do badania podsumowującego. Wraz z Centrum Zdrowia Dziecka i Instytutem Matki i Dziecka zastanawiamy się, do czego to odnieść? – zdradza dr Jerzy Giermek. – Być może będziemy bazować na pediatrach, którzy mają do czynienia z tymi dziećmi na co dzień, w terenie. Bo „boskie dzieci” mieszkają w całej Polsce.
To tym ważniejsze, że ciężarnych pacjentek w onkologii przybywa. Kobiety coraz później zachodzą w ciążę, a nowotwory przyspieszają – te krzywe spotykają się coraz częściej. W 2013 r. 7,5 tys. kobiet zostało matkami pomiędzy 40. a 50. rokiem życia, rok później już 8,5 tys. Prof. Amant podaje, że w Belgii z powodu nowotworu kobiety przerywa się mniej ciąż, coraz więcej pacjentek otrzymuje skuteczne leczenie. – Nasz raport jest bardzo ważny, by przekonać klinicystów, że taka opcja w leczeniu istnieje. Bez takich rzetelnych danych wielu lekarzy nie chce podejmować ryzyka – mówi. – Ale i my potrzebujemy jeszcze więcej twardych danych dotyczących starszych dzieci. Dlatego nasze badania będą kontynuowane.
Monika Tomczuk mieszka dziś w Belgii. Victor ma już 12 lat, ale ściśle zaplanowany dzień jego narodzin Monika nadal pamięta ze szczegółami. – Syn urodził się przez cesarskie cięcie. Od razu usunięto mi macicę, więc zobaczyłam go dopiero po kilku dniach. Czułam się strasznie winna – był malutkim wcześniakiem, podłączonym do kabelków i rurek. Wtedy zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, decydując się na sprowadzenie go na świat za taką cenę. Ale gdy mogła zbliżyć do niego policzek, wziąć w ramiona, wiedziała, że dla nich to była najlepsza decyzja. – To on mnie uratował – mówi. – Gdyby nie częste USG w ciąży, nie wiedziałabym, że jestem chora.
Ona i inne pacjentki już wiedzą: z rakiem można żyć. I dawać życie.