Podczas otwarcia ostatniej sesji rady miasta Gdańska (31 maja) na balkonie dla publiczności zawisł baner: „Dość homofobii, dość przemocy, Anno Kołakowska”. Przynieśli go przedstawiciele Trójmiejskiej Akcji Kobiecej. Radna Kołakowska z PiS uśmiechnięta zapozowała do zdjęcia z transparentem w tle. Zdjęcie zamieściła na Facebooku. Z komentarzem: „Ciekawe czemu ci z banerem mają takie smutne miny? A swoją drogą nie mam homofobii, bo się nie boję dewiantów, a fobie to lęk przed czymś”. W innym miejscu pisała: „Gazeta Wyborcza jak zwykle łże. Bo ja nie używam słowa gej, co najwyżej zboczeniec”. Rozgłos zyskał jej niedawny wpis pod adresem posłanki Pomaskiej: „Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”. Posłanka naraziła się radnej tym, że podarła uchwałę w obronie suwerenności Polski. Można bagatelizować, że chodzi tylko o słowa. Ale już raz po wrogich słowach Kołakowskiej na FB pod adresem innej radnej ktoś wybił szyby w jej sklepie.
Nieokiełznana
Z Anną Kołakowską, wybraną w 2014 r. do rady miasta Gdańska, wkroczyło nowe. Różne gesty stały się przedmiotem sporów i awantur. Np. składanie przez samorząd kwiatów na cmentarzu Żołnierzy Radzieckich. W towarzystwie przedstawicieli konsulatów Rosji, Ukrainy i Niemiec. Praktykowane od 20 lat, pod koniec marca, w rocznicę wyparcia wojsk hitlerowskich. Rok temu na delegację czekali manifestanci z radną Kołakowską na czele. I okrzyki: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „Sowieci do domu!”. – Padał argument, że oni tu gwałcili i palili – opowiada Bogdan Oleszek (PO), przewodniczący gdańskiej rady. – Tłumaczyliśmy, że oni zginęli.
W tym roku na cmentarzu znów były okrzyki oraz ulotki o sowieckich gwałtach i zbrodniach. Żeby nie robić takiej hucpy, apelowała przedstawicielka Rodzin Katyńskich: „Byłam zażenowana. My na wschodzie też mamy swoje groby i Rosjanie traktują je z szacunkiem”. – Jestem w radzie od 15 lat – relacjonuje Oleszek. – Widziałem różne wybryki, ale później następowało wyciszenie. A tu wybryk trwa cały czas. Nie dość, że Kołakowska sama tak się zachowuje, to potrafi załatwić grupy uderzeniowe – różańcowe, ale też kibolskie. Potem wybiega co chwilę z sali i dolewa paliwa. Podczas sesji 5 maja, kiedy radni gdańscy przyjmowali uchwałę, że władze miasta będą honorowały niepublikowane orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, galeria była pełna, za drzwiami sali obrad tłum odmawiał głośno różaniec. A kiedy poseł PO Adam Korol (wioślarski mistrz świata) przechodził obok jednej z tych pań różańcowych, usłyszał radę: w dupę se wiosło wsadź.
Zdaniem Oleszka w PiS też mają z Kołakowską problem. Boją się jej nieprzewidywalności. Ale Grzegorz Strzelczyk, szef klubu radnych PiS, bynajmniej nie owija w bawełnę: – Mniej więcej połowie klubu poglądy Ani są bliskie. Ale nikt nie podziela jej sposobu ekspresji. Rozmawialiśmy, że chodzi o formę. Wszystkich nas kiedyś ofuknęła, że do PZPR się nie zapisywała i biuro polityczne nie będzie jej wydawać poleceń. Niekontrolowana indywidualistka. Co mnie martwi, bo skoro jej wolno, to innym też. Klub staje się niesterowalny.
Radna Kołakowska uchodzi za autorski pomysł Andrzeja Jaworskiego, który niedawno ławę poselską zamienił na miejsce w zarządzie PZU. Do ub.r., do czasu objęcia szefostwa PiS w Gdańsku przez Janusza Śniadka, to on rozdawał karty. Jaworski to polityk z orbity ojca Rydzyka, a Kołakowska pisze do „Naszego Dziennika”.
W radzie nie wiedzą, z czym nagle wyskoczy. Protestowała przeciwko przyznaniu lokalu jednej z organizacji kobiecych. I przeciwko nadaniu Andrzejowi Wajdzie tytułu Honorowego Obywatela Miasta. Ale największe emocje wywołała jej mowa o tym, że Tadeusz Mazowiecki nie powinien być patronem szkoły. Z powodu antypolskiej i antypatriotycznej działalności. Chodziło o jedną z jego publikacji z 1952 r. oraz o „grubą kreskę”. Ponieważ radna pracowała na ćwierć etatu w szkole jako nauczycielka historii, na kanwie sprawy z Mazowieckim rozpętała się dyskusja, czy powinna uczyć dzieci. Broniła jej dyrektorka szkoły, także środowiska prawicowe. Sprawę obu pań badał rzecznik dyscyplinarny nauczycieli. Skończyło się umorzeniem. Ale radna już nie uczy. Podobno sama zrezygnowała.
Nieugięta
Po historii z Mazowieckim Grzegorz Strzelczyk sięgnął po akta IPN. Mówi, że szukał praprzyczyny. Urodzona w 1964 r. Anna była najmłodszą więźniarką polityczną stanu wojennego. Zatrzymano ją w grudniu 1982 r., jak z trzema chłopakami rozdawała ulotki. Dwóch się od razu przyznało i wyraziło skruchę. Ona poszła w zaparte. Dostała trzy lata. Zwolniono ją po pół roku. – Są nagrania z podsłuchu jej rozmów z rodziną – relacjonuje. – Była harda, nawet własną mamę ofuknęła, gdy ta prosiła, by zachowywała się inaczej.
Strzelczyk sądzi, że to więzienie pozostawiło niezatarty ślad. Że tamte przeżycia tkwią gdzieś w środku. – Ania nie zauważyła, że od 1989 r. mamy inne, bardziej demokratyczne formy walki. Może ta demokracja jest ułomna, ale jest.
Anna Kołakowska uważa, że jej postawa wzięła się z wychowania w duchu patriotycznym i antykomunistycznym. Wzorem była babcia. Pięknie opowiadała o przedwojennej Polsce. Pierwsze wspomnienie jest takie: babcia płacze, bo komuniści w 1966 r. (obchody millennium chrztu Polski) aresztowali jej syna, wujka Anny (to znany dziś w Gdańsku duchowny ks. infułat Stanisław Bogdanowicz). Anna pamięta, mimo że nie miała dwóch lat. Już podczas pierwszej manifestacji, w której wzięła udział, poczuła, że się w tym odnajdzie. W październiku 1980 r. związała się z Ruchem Młodej Polski, drukowała ulotki i pismo „Bratniak”.
Andrzeja, swego męża, poznała przez Annę Walentynowicz. Studiowała wtedy historię na KUL i kontynuowała działalność opozycyjną. On też jest po KUL, też działał w opozycji, choć na mniejszą skalę. Pobrali się w 1987 r. Byli przeciwko Okrągłemu Stołowi. Nie ukrywa, że po 1989 r. w tej wolnej Polsce zupełnie się nie odnajdywali. Mają za sobą epizod emigracyjny. To też nie był ich świat. Wrócili. Ona uczyła w szkole, on posadę wychowawcy w areszcie zmienił na pracę w Zespole Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych. Związali się z harcerzami. Włączyli w organizację patriotycznych rajdów.
Andrzej Kołakowski w 2006 r. obronił doktorat z pedagogiki, pracuje na Uniwersytecie Gdańskim. Bierze udział w konferencjach antygenderowych. Ale bardziej znany jest jako bard. Mała próbka: „W ubeckich piwnicach przestrzelone czaszki,/To śpiący rycerze majora Łupaszki./Wieczna chwała zmarłym, hańba ich mordercom,/Tętno Polski bije w przestrzelonych sercach”. To z utworu „Rozstrzelana armia”. Żołnierzy wyklętych sławią od dawna. Pierwszą balladę o Józefie Kurasiu „Ogniu” Kołakowski napisał w 1997 r.
Realizowali się w tej pracy wychowawczej. Ale po katastrofie smoleńskiej uznali – jak mówi Anna – że najbardziej wartościowi politycy zginęli, więc znów trzeba się zaangażować. Oboje mają odznaczenia od prezydenta Kaczyńskiego. On – Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, ona – Oficerski. On po katastrofie napisał balladę „Smoleńsk 2010”(„W powietrzu lepkim od kłamstwa/na ziemi grząskiej od krwi/ludzie szukali okruchów państwa/patrząc na świat przez łzy”). Ona w 2011 r. z list PiS wystartowała do Sejmu, ale bez powodzenia.
Nieprzystosowana
Mają trójkę dzieci. Jan, najstarszy, zrobił licencjat z historii, pisuje do jednego z prawicowych portali i wspiera rodziców w walce. Średni – Stanisław – studiuje leśnictwo. Od walki trzyma się z dala. Matka podkreśla, że podziela ich podglądy. Maria, najmłodsza, chce zostać archeologiem. By uczestniczyć w poszukiwaniu szczątków żołnierzy wyklętych, prowadzonym przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka z IPN.
I też walczy. W czerwcu 2014 r. rozpyliła „śmierdzący dezodorant” w świetlicy Krytyki Politycznej w Gdańsku. Żeby przeszkodzić w czytaniu scenariusza sztuki „Golgota Picnic”, której wystawienie na festiwalu w Poznaniu oprotestowali katoliccy radykałowie. Dorośli Kołakowscy byli zajęci „Golgotą” w Poznaniu, więc w Gdańsku zastąpiła ich ona. Miała wtedy 17 lat. Stanęła przed sądem. W I instancji została skazana na prace społeczne, sąd II instancji odstąpił od wymierzenia kary, uznając, że samo postępowanie sądowe jest wystarczającą karą i czegoś Marię nauczy.
Niekoniecznie. Środowiska solidarnościowe po walce z „Golgotą Picnic” uhonorowały ją swym wyróżnieniem w historycznej Sali BHP. 21 maja br. Maria została gwiazdą kontrpochodu przeciwko gdańskiemu Marszowi Równości. Cała Polska mogła ją oglądać na nagraniach, przyciśniętą do trawnika przez dwóch stróżów prawa, z uśmiechem na twarzy. Sprawiała wrażenie usatysfakcjonowanej. Może dlatego, że niektórzy chcą w niej widzieć „Inkę naszych czasów”.
Kołakowscy nie pierwszy raz stanęli na drodze Marszu Równości. Wciąż przed gdańskim sądem toczy się sprawa z ubiegłego roku. Wtedy rodzinnie usiedli na środku asfaltu i przez pół godziny – dopóki nie usunęła ich policja – blokowali przemarsz ponad tysiąca osób. W tym roku było inaczej. Na 21 maja różne siły zapowiedziały kilkanaście kontrmanifestacji przeciwko tęczowym. Na jakieś 20 tys. uczestników łącznie. Policja postawiła na nogi ponad tysiąc funkcjonariuszy. Dwa z tych zgromadzeń zarejestrowali Kołakowscy. W magistracie sądzą, że stali także za zgłoszeniami innych grup, co to niby miały przybyć, ale nie przybyły.
Ostatecznie połączone środowiska różańcowo-narodowo-kibolskie liczyły ok. 200 osób. Zza transparentu z Maryją, która zwycięży, najczęściej dobiegało słowo „wyp... dalać”. Policja nie dopuściła do zwarcia. Ze strony tęczowych dostała za to podziękowania. Druga strona oczekiwała, że minister Błaszczak za męczeństwo Marysi policjantów ukarze. 26 maja na Facebooku Anny Kołakowskiej pojawił się wpis jej męża: „Niestety zdaje się, że kontrola z komendy głównej odbywała się pod hasłem »kruk krukowi oka nie wykole«. Jak zawsze »policja zachowała się profesjonalnie«. Marysię zatrzymano, gdyż »mogła popełnić przestępstwo«. Skomentuję: pan komendant mógł się zesrać, ale to jeszcze nie znaczy, że powinno się go prewencyjnie zamknąć w kiblu”.
Józef Drogoń, działacz solidarnościowy z tzw. grupy Lecha Wałęsy ze Stogów, zna Annę Kołakowską z czasów antykomunistycznej opozycji. Śmieje się, że nawet lepiej niż Wałęsę. Bo z nim się nie całował, a z nią tak. – Ma syndrom Anny Walentynowicz, czyli robi i mówi to, co myśli – konstatuje Drogoń. – Powinna się nauczyć od wujka, że wszystko mówić to można na spowiedzi, nie w życiu publicznym. Jest szczera, uczciwa, ale patrzy zbyt skrajnie. Można kogoś nie lubić, ale nie można go publicznie obrażać. Zachowuje się podobnie jak Pawłowicz.
Oleszek przypuszcza, że Kołakowska gra pod publiczkę. – Dziś, gdyby była na liście do Sejmu, toby weszła. Tak jest znana – konkluduje. Sama radna podkreśla, że nie zależy jej na rozgłosie. Jednak na facebookowym koncie zamieściła odsyłacz do Portalu Samorządowego gromadzącego oceny radnych. I komentarz: „Dziwne, chociaż jestem najbardziej znienawidzoną radną, ciągle mam największe poparcie:)”.