Bogota. Bronx.
Wiele twarzy stolicy Kolumbii: prezentujemy najciemniejszą z nich
Najwięcej spośród miliona turystów odwiedzających rocznie stolicę Kolumbii tłoczy się w La Candelarii, postkolonialnej dzielnicy-cacuszku, z placem Bolivara, dziesiątkami malowniczych knajpek oraz siedzibą prezydenta, monumentalną Casa de Narińo. Po ulicach krążą policjanci i wojskowi – czujni, ale i uśmiechnięci. To jest Bogota z folderów turystycznych: przyjazna, bezpieczna, monitorowana przez służby. Tutaj obowiązkowy zestaw słów kojarzonych z Kolumbią – kartele narkotykowe, kokaina, wojna, guerilla (partyzantka) – wydaje się nietaktowny i wyrwany z kontekstu.
Jednak wystarczy poprosić o zawiezienie na Plaza Espańa (8 minut drogi od siedziby prezydenta), żeby przyjazne miasto nagle wyparowało. Nie ma tu ani turystów, ani nawet jednego funkcjonariusza policji lub wojska. To barrio (dzielnica) Los Mártires, znana w Kolumbii jako El Bronx. Wcześniej nazwa Bronx odnosiła się do jednej ulicy, zwanej potocznie z powodu kształtu ulicą L. To miejsce – pełne handlarzy narkotyków, tłoczne, zdewastowane i brudne – kojarzy się bogotanom z ostatnim kręgiem piekła. Osiem miesięcy temu niedaleko ulicy L powstała Bakata – drugie największe w Ameryce Południowej schronisko dla bezdomnych narkomanów (308 miejsc do spania, 150 pracowników). Pierwsze znajduje się w brazylijskim São Paulo, w okrytej złą sławą Cracolandii.
Bronx żyje i oddycha dzięki streetworkerom niosącym pomoc narkomanom, prostytutkom, bezdomnym. Ich szef Daniel Mora, wicedyrektor wydziału do spraw integracji społecznej (urzędu miejskiego w Bogocie), opowiada: – To, co robimy, nie jest wyciąganiem ludzi z nałogu.