Najpierw w Warszawie spalono plakat wiszący na drzwiach prowadzących do Lambdy, organizacji działającej na rzecz mniejszości seksualnych. Wyryto krzyż celtycki, namazano: „white power” i „zakaz pedałowania”. Kilka tygodni później, w nocy z 1 na 2 marca, ktoś rzucił cegłą i wybił szybę od strony ulicy. Jeszcze dzień później do warszawskiej siedziby Kampanii Przeciw Homofobii usiłowało się wedrzeć trzech agresywnych mężczyzn. Walili i kopali w drzwi, uciekli, nim przyjechała policja. Nie ma tygodnia, by nie docierały sygnały o agresywnych działaniach wymierzonych w organizacje powołane do chronienia mniejszości i wspierania społeczeństwa otwartego. Poza Lambdą i KPH, czyli największymi organizacjami, były już także Fundacja Klamra, inicjatywa HejtStop oraz Amnesty International.
Nikt w tłumie nie reagował, nawet pilnująca demonstracji policja, kiedy Piotr Rybak, wspierający Pawła Kukiza w kampanii prezydenckiej, podczas antyimigranckiej demonstracji we Wrocławiu polewał łatwopalną substancją i podpalał kukłę z pejsami, w jarmułce i z unijną flagą. Dopiero wrocławska prokuratura wszczęła śledztwo z urzędu, podkreślając „szczególną wagę całego zdarzenia”, i pod koniec lutego postawiła Piotrowi R. zarzut nawoływania do nienawiści. Tymczasem Centrum im. Wiesenthala, międzynarodowa organizacja zajmująca się m.in. pamięcią o Holocauście, umieściła spalenie kukły na wrocławskim rynku na liście 10 najbardziej antysemickich wydarzeń 2015 r. – tuż obok gróźb ze strony tzw. Państwa Islamskiego i zamachu terrorystycznego w amerykańskim San Bernardino.
W przestrzeni publicznej takie słowa jednych szokują, a innych szokuje, że za słowa można karać. „Brudasy pier... jeszcze pomocą gardzą, do gazu z nimi” – tak na Facebooku skomentowała film o uchodźcach 29-letnia Olga K.