Paweł Walewski: – Niedawno opisaliśmy w POLITYCE lekarza, który za pomoc medyczną udzieloną pasażerowi na pokładzie samolotu wystawił liniom lotniczym fakturę na 500 zł. Pan uważa, że zrobił słusznie?
Konrad Pszczołowski: – W dzisiejszym świecie nic nie jest czarno-białe. Wchodząc na pokład samolotu, ja już od drzwi mówię stewardesom, że jestem lekarzem, by w razie czego mogły na mnie liczyć. Zdarzało się, że byłem przydatny. Żadnej faktury do tej pory im nie wystawiłem. Ale po przeczytaniu tego artykułu poważnie zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem.
Zdaniem etyków pomoc w sytuacji nagłej, a z taką tu mieliśmy do czynienia, nie powinna wymagać rekompensaty.
Szanuję ten pogląd i chciałbym, aby nikt mu się nie sprzeniewierzał. Tylko proszę zrozumieć, że lekarze działają w bardzo konkretnym otoczeniu prawnym. Z jednej strony etyka, z drugiej – narzucone na nas obowiązki fiskalne. Zostaliśmy wychowani w duchu bezwarunkowego samarytanizmu, kultu miłosierdzia, doktora Judyma. Niestety, obowiązujące lekarzy przepisy nakładają na nas mnóstwo ograniczeń i wywołują konflikt między etyką a prawem.
Inne czasy, inne ideały?
Doktor Judym, do którego wszyscy tak lubią się odwoływać, był swoją drogą dobrze opłacanym lekarzem sanatoryjnym w Cisach, miał powóz z końmi, czyli na współczesne czasy – samochód z kierowcą. Leczył biednych za darmo i wrzucał administratora do stawu, bo zawsze miał szansę na dobrze płatną pracę.
Można uczciwie dorobić się majątku na leczeniu chorych, ale w sytuacjach nagłych lekarz powinien kierować się chyba czymś takim jak posłannictwo i nie oczekiwać za to pieniędzy?