Wieczorny lot ze Sztokholmu do Warszawy. Na pokładzie samolotu Embraer 65 pasażerów. 40 minut przed lądowaniem słychać w głośnikach komunikat: „Proszę państwa, jeśli na pokładzie jest lekarz – prosimy o kontakt z personelem pokładowym”. Ze swojego miejsca podrywa się dr Łukasz Kołtowski, młody kardiolog z Warszawy. Natychmiast zgłasza się do stewardes, a te prowadzą go do pasażera, który skarży się na duszność i ból w klatce piersiowej. Zdążyły mu już podać tlen, ale załoga w takich sytuacjach woli upewnić się, czy nie ma obok medyka. Jego obecność gwarantuje większy profesjonalizm i przede wszystkim uspokaja pasażera.
Dr Kołtowski zbiera błyskawiczny wywiad, sprawdza tętno, mierzy ciśnienie, oferuje badanie EKG podręcznym aparatem, który akurat ma przy sobie. Podaje lek na serce z samolotowej apteczki (okazało się, że pasażer od dawna choruje na serce, ale swoje leki umieścił w bagażu, który znajdował się pod pokładem) i zasugerował, aby na lotnisku czekała karetka.
Kilka dni później do Polskich Linii Lotniczych przychodzi faktura. Od dr. Kołtowskiego właśnie, który żąda wypłacenia mu 500 zł za „pilną konsultację medyczną podczas lotu”. Konsternacja. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby lekarz, który dobrowolnie zgłosił się na wezwanie stewardes do udzielenia pierwszej pomocy, wystąpił z roszczeniem zapłaty. – Nie słyszałem też od kolegów z innych linii, aby kiedykolwiek miały do czynienia z takim przypadkiem – mówi anonimowo pilot pracujący obecnie w barwach Lot.
Dr Łukasz Kołtowski nie ukrywa zdziwienia: – Naprawdę jestem pierwszy? Przecież to była usługa. A usługa wymaga zapłaty.
Usługobiorcy i świadczeniodawcy
Prof. Paweł Łuków, który w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym wykłada etykę medyczną z elementami filozofii, najpierw nie może uwierzyć w fakturę wystawioną przez lekarza, a następnie cierpko stwierdza: – Jakież to małostkowe!