Czuła się kociakiem powiatu Tomaszów Mazowiecki. Tak ją powiedzmy ksiądz X. leksykalnie omotał. Ją, Aleksandrę Grabolus, uśpioną erotycznie nauczycielkę WF młodzieży specjalnej, lat 40. Rozwódkę, zgryźliwie zdystansowaną na odcinku damsko-męskim. Podobnego konkordatu dusz, który nastąpił między nią a ks. X. – wikarym z parafii we wsi Poświętne, zapoznanym na szkolnej wigilii w 2005 r. – nie spodziewała się nigdy w życiu.
Obecnie łyka proszki studzące myśli samobójcze, wywołane zwolnieniem z pracy w pedagogice za próbę naruszenia czci pokrzywdzonego. Podczas gdy ten ma się całkiem dobrze.
Wniebowzięta
Fatalnemu zauroczeniu sprzyjały okoliczności. Niedawno mąż odszedł do innej (w miłej atmosferze, z domu wziął tylko walizkę). Był 2004 r. Od tamtej pory noce i dni płynęły Aleksandrze monotematycznie, żyła tylko dla tego dorastającego syna.
Aż do wspomnianej szkolnej wigilii Anno Domini 2005 r., urządzanej jak co roku z przepychem, na której pojawił się ks. X., katecheta z innej placówki. Powitała go zwrotem dzień dobry, czym zniesmaczyła katechetkę: – Jak to tak potocznie do duszpasterza? Trzymał się z boku. Ktoś wyższy w hierarchii aprowidował opłatek.
Nie zdążyli pomyć naczyń po strawie, gdy zadzwoniła katechetka z rumieńcem w głosie: – Czy może spełnić życzenie księdza i dać mu numer jej telefonu? Po kilku minutach kliknęła niezawoalowana prośba o spotkanie. – A weź no, idź! – chichotało żeńskie grono pedagogiczne.
Następnego wieczoru podjechał pod dom. Wskoczyła niechętnie do markowego auta, dając się zabrać na zapoznanie do ekskluzywnego bistro. Więc on to zakonnik Zgromadzenia Filipińskiego, a jego włoski patron, św. Filip Neri, był XVI-wiecznym stygmatykiem. Zaś credo filipinów brzmi: pokazywać ludziom, iż bycie wesołym i wierzącym nie wyklucza się.
O takich rozmowach czytała wcześniej w literaturze kobiecej. On – zaciągając się markowym papierosem – słuchał cierpliwie jej rozwodowych perypetii. Rewanżował się opowieścią o swoim sercu zranionym przez kobietę, która wyjechała do USA z innym, a on, umartwiając się, spektakularnie schudł. W powrotnej drodze zatrzymał auto gdzieś na uboczu, chcąc ją wziąć w ramiona. Jednak nie dała się tak od razu.
Wręcz torpedował ją erotycznie drogą esemesową. Rozkręcał się zawsze w godzinach wieczornych, po ukończeniu posługi. Przeżywszy pół życia banalnie pod tym względem, odbierała te umizgi jako poetyckie. Pisał, że leży nagi z ogolonym miejscem intymnym. Jest gotów. Brałby ją. Czy też jest naga? W jakiej siedzi pozycji? Wyjadą na wakacje do ciepłego kraju. Itp. Zamykała się w pokoju i czytając to po kilkanaście razy, napawała się własną kobiecością.
Wreszcie pozwoliła się zawieść na pokuszenie do klasztornej celi. Prowadzona od podwórka przez kręte czeluści. Cela jak na filmach. Wersalka, ascetyczny regał, biurko, materac. Jednak miała dyskomfort z barłożeniem przez ścianę z bazyliką. Wzniesioną w XVII w. w stylu orientalnym na wzgórzu zwanym Dziewiczym. Z obrazem Matki Bożej Świętorodzinnej w głównej nawie, którego cudowność potwierdzono komisyjnie specjalnym dekretem. Onieśmielały koronujące obraz nazwiska: Stefan Wyszyński w asyście Karola Wojtyły.
Ks. X. językiem giętkim perswadował, by się nie krępowała. Wszak każdy z nas jest człowiekiem.
Strącona
Nawet babcia, osoba świątobliwa, rozgrzeszała ją, mówiąc: – Dziecko, właściwie to dobrze, do domu ci nie przyjdzie, a przynajmniej porozmawiasz na wysokim poziomie.
A był piękny również zewnętrznie. Zawsze w oparach stylowych wód kolońskich. Nadgarstek połyskiwał robiącym wrażenie zegarkiem, poza tym motor, trzy telefony komórkowe, a najtańsze, co się piło w celi, to były balantajny. Jego licówki na odrestaurowanym uśmiechu kosztowały 7 tys., podczas gdy jej – odkładane miesiącami 600 zł. Stać go – urywał temat przychodów – bo mordą pracuje (być może użył słowa gęba).
Jednak po pół roku temperatura ze strony ks. X. zaczęła radykalnie słabnąć. Już nie zawsze był seksualnie gotowy. Wtajemniczone koleżanki pedagogiczne, kibicujące tej miłości, zakupiły nową kartę SIM, by zorientować się w sytuacji.
Głos żeński przedstawił się jako Ilona. Widziała ks. X. na Naszej Klasie i jest mocno zainteresowana zacieśnieniem kontaktu. Niestety, ma męża, preferuje relację pisaną. Operacyjną Ilonę zaczęły torpedować identyczne esy o ogolonym miejscu intymnym itp. W tym czasie odpisywał do Aleksandry, że jest śpiący, lekko unosząc się gniewem. Po prowokacji z Iloną odbyli ostatni stosunek w klasztorze. Cierpiała, wyczekując go niczym ojciec marnotrawnego syna. Mijały lata.
Pokalana
Niespodziewanie coś zaiskrzyło między nią a licealnym kolegą, kawalerem z czystym kontem damsko-męskim, bardzo zżytym z mamusią. Tak się złożyło, że parafianką bazyliki na Dziewiczym Wzgórzu, której duszpasterzył ks. X. Już na pierwszej randce zwierzyła się z tamtej zażyłości.
Jednak chodząc z nim pod rękę przez Poświętne, robiąc zakupy w geesie, całując się na wiejskim sylwestrze, słyszała za plecami falsety, że ona to ten śmieć zaliczony przez wielebnego. Szmata. Bo tylko szmaty patrzą na księdza jak na mężczyznę. By nie drażnić mamusi, niechętnie była wprowadzana przez partnera do domu. Mamusia zamykała przed nią kuchnię, jedzenie miała przynoszone na piętro. Dochodziły ją słuchy, że nie jest jedyną, za którą ciągnie się opinia szmaty, kolportowana z nieznanego źródła.
Tuż przed Wigilią Anno Domini 2013, poczuwszy się misjonarką wszystkich szmat uwiedzionych na koloratkę ks. X., postanowiła zwrócić im twarz kategoryczną prośbą o werbalne zadośćuczynienie z jego strony.
Spotkanie aranżuje telefonicznie dwóch wtajemniczonych znajomych. Domagają się, by ks. X. w obecności Aleksandry Grabolus oraz swojego filipińskiego zwierzchnika, zwanego superiorem, wyraził skruchę i przyznał do rozpusty. Inaczej sprawę upublicznią medialnie. Ks. X., nie mogąc sobie przypomnieć tej pani, niechętnie przystaje na konfrontację dnia następnego o godz. 19.15. Prewencyjnie składa na policji protokolarne zawiadomienie o mającym nastąpić przestępstwie, które nosi znamiona szantażu. Otóż – zawiadamia – boi się o swe życie i zdrowie, gdyż dwóch panów nagabuje go wieczorową porą (faktycznie, to był grudzień, wieczór zaczynał się już o czwartej).
Jako pierwsi wchodzą do klasztoru znajomi, negocjują krótko formę zadośćuczynienia, po czym wychodzą, anonsując Aleksandrę. Wie, że w bazylice posługę pełni rodzony brat X., też filipin. Ale nie, iż w roli przełożonego. Wzburzona tym faktem wybiega z pomieszczenia, nie zamieniwszy słowa. Tymczasem na klasztornym dziedzińcu słyszy komendę: – Halo, proszę poczekać, policja! Dwóch skutych znajomych już leży na bruku. Pilnowani przez kilkunastu funkcjonariuszy, poukrywanych przed zasadzką w zakamarkach. – No i co? – przechadza się po bruku superior z rękami złożonymi do tyłu. – Będzie się pani teraz śmiała?
Każdego w osobnym aucie wiozą na policję do Opoczna. Rozbierają ją do naga, by sprawdzić, czy niczego nie przemyca. Ma prawo do jednego telefonu. Ale komu dać wiadomość? Przecież rodzice dostaną zawału, a syn to jeszcze dzieciak. Pozbawiona sznurówek, wyposażona w wygryziony koc i wrzucona do celi. Wyciągnięta po dobie z pomocą adwokata. Jej telefon jeszcze dwa miesiące penetrują pod kątem planowanego zamachu.
Ukamienowana
Na pierwszą rozprawę Aleksandry Grabolus, oskarżonej o uporczywe nękanie poprzez próby wymuszenia okupu na poszkodowanym, stawiają się dwaj filipini. X. w roli oskarżyciela, brat superior – świadka. Sędzia kartkując akta, irytuje się, że romansem sprzed lat marnotrawią jej poświęcany na sprawiedliwość czas.
Ks. X. przyznaje się do zbliżeń intymnych odbywanych za obopólną zgodą z niejaką Aleksandrą. Mimo że w żadnej rozmowie z dwójką pośredników niejakiej Aleksandry domagającej się konfrontacji nie przewijał się wątek pieniężny, X. zmuszony był powiadomić policję, gdyż rozmowy te wyzwoliły w nim strach i obawę. Skąd miał wiedzieć, że nie chowają za pazuchą pistoletów? W dodatku jeden był potężnej postury, w garderobie dresa.
Zostaje odsłuchana rozmowa nuncjuszy Aleksandry z księżmi, zarejestrowana przez superiora ukradkiem. Z nagrania: rodzeni bracia, uzyskawszy wiedzę o charakterze szkody, proponują zadośćuczynienie w postaci przeprowadzenia obrzędów liturgicznych w jej intencji. Opcjonalnie 7 tys. zł. Wysłannicy Aleksandry nie wyrażają aprobaty dla tej propozycji. Primo: nie o pieniądze tu chodzi. Zaś co do mszy, byłaby przebłaganiem ośmieszającym.
W styczniu 2015 r. sąd RP skazuje Aleksandrę oraz dwóch popleczników z art. 191 par. 1 kk za bezprawne groźby karalne, kierowane razem i w porozumieniu względem poszkodowanego, na grzywnę 40 stawek dziennych liczonych po 30 zł. Fakt, że nie chodziło o pieniądze, jest w ocenie sądu bez znaczenia. Znamiona przestępstwa wyczerpuje groźba rozgłoszenia intymności ks. X., uwłaczająca jego czci.
Skazani jeszcze szukają sposobu odpuszczenia win za wstawiennictwem Agnieszki Łuczak, mediator w sądach apelacji łódzkiej. Niestety, rozmowa o miłosierdziu z poszkodowanym jest utrudniona, gdyż odpoczywa w USA. Pechowo wrócił ostatniej nocy przed rozprawą w drugiej instancji. Pani Łuczak podjechała pod klasztor prosić ks. X. o łaskę mediacji, zanim w Poświętnem zapiał pierwszy kur. Dopiero świtało. Szukany po celach, nie odnalazł się. – Wyjechał na posługę – puściły oczko dziewczyny z klasztornej kuchni. – Widocznie ktoś umierał przed szóstą nad ranem i trzeba było pędem. Podtrzymano wyrok, pouczając Aleksandrę G., że jako karana nie może uprawiać WF z młodzieżą.
Ale nie ma obowiązku powiadamiać o tym przełożonej. Decyduje się rzecz przemilczeć. Piętno grzywny ma się zatrzeć po roku. Mijają wakacje. Z końcem września klika esów o wulgarnej treści: „Chciałaś mnie kurwo zniszczyć, a to nie mój przełożony dostał list, po którym mnie usunie”. Dzień później dyrektorka szkoły specjalnej otwiera kopertę: „Pragnę zwrócić się z uprzejmą sugestią odnośnie rozważenia rozwiązania stosunku pracy z nauczycielką skazaną wyrokiem karnym Aleksandrą Grabolus. Kontynuowanie jej zatrudnienia jest skandaliczne i będzie stawiać również Panią Dyrektor w negatywnym świetle, jeśli informacja ta wypłynie do opinii publicznej, co może będzie miało miejsce, o ile sytuacja nie ulegnie zmianie. Życzliwy”.
Odbywszy dyscyplinarkę z dyrektorką, sugerującą, by zwolniła się sama, godzinami kluczy po Tomaszowie Mazowieckim. Co teraz? Jak to powiedzieć rodzicom? (sympatykom PiS – to mało powiedziane). Synowi? Kibicujące tej miłości koleżanki częstują ją relanium na wyciszenie. Kilka dni udaje, że wychodzi do pracy, odczekując na parkowych ławkach. A oczy ma wygnite od szlochu. Po 25 latach w pedagogice.
Pokutująca
Od października na zwolnieniu lekarskim z powodu całkowitego zapadnięcia się w sobie rozwiązuje krzyżówki przy kuchennym stole. Syn zmuszony jest zjechać z Wrocławia, przerwawszy płatną magisterkę. Zanim ZUS przeleje świadczenie, psychiczny letarg Aleksandry Grabolus musi udowodnić obiektywna komisja. Starzy rodzice oddają jej jedną emeryturę na przeczekanie, mimo że sami w finansowej zadyszce.
A rada rodziców śle pisma z prośbą o niezwłoczny powrót ukochanej wuefistki ich specjalnych dzieci. Bo tęsknią. Myślą, że nasza pani je porzuciła. Szesnaścioro zostawiła w klasie, z wszelkimi bezdrożami umysłu. Umiała poruszać się po niuansach ich neuronów. Wiozła na prywatną działkę, gdzie zbierali grzyby i drewno na ognisko, a jej ojciec pokazywał im, jak zgodnie w ulach żyją pszczoły. Teraz lecą do niej na ulicy i przytulają się tak mocno, że gotowi przewrócić.
Więc rada wyraża oburzenie kuriozalną karą. Nie wyobraża sobie sytuacji, w której wspaniały pedagog zostaje pozbawiony pracy z powodu współżycia z kapłanem. Jednak Aleksandra Grabolus nie ma już gdzie prosić o odpust. Rzecznik praw obywatelskich w zawiłym piśmie odmówił wstawiennictwa. Zaś u wesołych w wierze filipinów nie istnieje urząd przełożonego generalnego. Jedyni zwierzchnicy, jakich statutowo posiadają, to superiorzy wspólnot domowych. W tym przypadku rodzony brat, przechadzający się po dziedzińcu z rękoma splecionymi z tyłu na wysokości pośladków.