Artykuł w wersji audio
Dawida Ł., 23-latka, w niedzielę 15 listopada, tuż po zamachach w Paryżu, w blasku kamer i fleszy przejęły na lotnisku Okęcie polskie służby. Został wydalony z Norwegii, należał do organizacji Syryjski Ruch Islamski Świt. To niezbyt licząca się lokalna formacja, nie ma jej na listach organizacji terrorystycznych, ale ostatnio weszła w skład koalicji Ansar al-Din (Obrońcy Wiary) wraz z Al-Kaidą oraz Jaish al Mujahireen wal Ansar (Armią Emigrantów i Wspierających) – najokrutniejszą czeczeńsko-kaukaską organizacją, odpowiedzialną za najkrwawsze zbrodnie: ukrzyżowania, ścinanie głów, masowe rozstrzeliwania i podpalenia. I to już nie jest zabawa w jakąś armię cudzoziemską, tylko działanie pod jedną flagą z największymi terrorystami świata.
Paczka do Syrii
Jak tam trafił Dawid Ł.? – Taki pomysł na życie, z braku lepszego – tłumaczy powody człowiek znający środowisko warszawskich muzułmanów. Dawid Ł. miał za sobą osiem klas, w dalszych planach zawodówkę, a po drodze środowisko meczetu przy ul. Wiertniczej w Warszawie. Wspólne modlitwy, spotkania i rozmowy o wyjeździe do Syrii, by walczyć w obronie islamu. Inicjatorem takich rozmów był Marokańczyk przebywający od kilkunastu lat w Polsce, ostatnio pracujący jako fryzjer. Obiecywał pomóc dostać się do Syrii przez Turcję, miał kontakty na miejscu z właściwymi ludźmi. Już go nie ma w Polsce, wyjechał do Syrii walczyć dla Państwa Islamskiego. Tak samo kilku Polaków z ich paczki. W tym m.in. Kuba, student politologii (wcześniej – jak mówią jego znajomi – myślał jechać do Malezji pomagać dzieciom, co jest dla nich dowodem, że też był zwyczajnie zagubiony).
Dawid Ł. – według obecnej wiedzy ABW i prokuratury – od stycznia 2014 r. podejmował działania terrorystyczne na terenie Norwegii, Polski, Turcji i Syrii, które miały polegać na „przemieszczaniu się w sposób niejawny, jak i na udziale w szkoleniach – w tym szkoleniu strzeleckim – oraz w pewnym zakresie w działaniach wojennych”. Chłopak w ostatnie wakacje był w Polsce, przyjechał z Syrii. Dziś prokuratura łódzka twierdzi, że miał u nas wtedy kupować rzeczy związane z planowaną działalnością terrorystyczną. Jakie, czy były to elementy potrzebne do skonstruowania bomby? – prokurator zasłania się dobrem śledztwa. W każdym razie wtedy Dawid Ł. nie został zatrzymany, wrócił do Syrii. Zainteresowały się nim dopiero służby norweskie, gdy we wrześniu tego roku tam wylądował i trafił do ośrodka dla uchodźców. W jego bagażu znaleziono dokumenty i zapiski mogące wskazywać, że przyleciał z zadaniem budowania w Norwegii siatki terrorystycznej. Tamtejsze władze na wszelki wypadek odebrały mu prawo pobytu i powiadomiły nasze służby.
Został przewieziony od razu do Łodzi, bo tam od czerwca ABW wraz z Prokuraturą Apelacyjną prowadzą jedyne w Polsce śledztwo dotyczące udziału Polaków w strukturach Państwa Islamskiego. Służby się tym śledztwem dotychczas nie chwaliły, bo też nie było specjalnie czym. Wszczęto je w związku z zarejestrowaną przez ABW rozmową przez internet wspomnianego studenta politologii z przyjacielem arabistą, który pozostał w Polsce. Według naszych informacji służby zelektryzował fragment o paczce. Chłopak, który wyjechał do Syrii, mówił przyjacielowi, że ktoś przyniesie mu paczkę, którą on ma z kolei przekazać mu do Syrii. W czerwcu ABW weszła do mieszkania arabisty w Warszawie. Znaleziono paczkę, lecz były w niej tylko przyprawy.
Cała operacja skończyła się więc w efekcie postawieniem warszawskiemu przyjacielowi bojownika zarzutu z odkurzonego na tę okoliczność art. 240 Kodeksu karnego: czyli niezawiadomienie o poważnym dla państwa przestępstwie – do trzech lat więzienia. Z policyjnych statystyk wynika, że przez ostatnie dwa lata nie wszczęto ani jednego postępowania z tego artykułu, a wcześniej – sporadycznie, kilka w roku. Tu zastosowano go wobec „niepowiadamiania o przygotowaniach do dokonania czynu terrorystycznego”, za taki czyn uznając, jak należy rozumieć, wyjazd przyjaciela do Syrii i plan wstąpienia w szeregi Państwa Islamskiego. I do tej pory ów przyjaciel to był jedyny człowiek z zarzutami w tym śledztwie.
Teraz doszedł Dawid Ł. On z kolei usłyszał zarzut z tego samego paragrafu co wcześniej członkowie gangu pruszkowskiego – art. 258 par. 2 kk: udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Kara: do ośmiu lat więzienia. Innego artykułu w Kodeksie karnym penalizującego działalność terrorystyczną w zasadzie nie mamy. Jest jeszcze, co prawda, paragraf o zakładaniu organizacji terrorystycznej – od trzech lat więzienia w górę, ale niezastosowany ani razu.
Z takim prawem nie wygramy
Dr Wojciech Szewko, badający problematykę bliskowschodnią i działalność organizacji terrorystycznych, w tym Państwa Islamskiego, mówi, że z takim prawem nie wygramy z terrorystami. Tłumaczy obrazowo: – Jeżeli w Izraelu zamachowiec wjedzie samochodem w grupę żołnierzy, krzycząc Allah Akbar, nawet nikogo nie zabijając, to jest to akt terroru. W Polsce będzie to traktowane tak samo jak wypadek spowodowany przez pijanego kierowcę. Prawie rok temu ówczesny minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna mówił choćby o możliwości unieważnienia paszportu ludziom walczącym w szeregach Państwa Islamskiego. Nie zrobiono nic. Po zamachach w Paryżu temat wraca, karany ma być sam wyjazd czy udział w szkoleniu strzeleckim.
W Wielkiej Brytanii za organizowanie wyjazdów do Syrii można odebrać paszport i oskarżyć o wspieranie działalności terrorystycznej, a w Polsce można założyć biuro podróży Dżihad Tours, umożliwiające zwiedzanie malowniczej północy Syrii – w końcu utrzymujemy z nią normalne stosunki dyplomatyczne. Do tego korzystamy ze spisów organizacji terrorystycznych sporządzanych przez Amerykanów czy ONZ, gdy tymczasem w naszym regionie częściej będziemy mieli do czynienia z małymi, lokalnymi strukturami bojowo-terrorystycznymi, których liczbę w regionie bliskowschodnim szacuje się na 600–700. Do nich będą coraz częściej trafiali europejscy muzułmańscy neofici, w tym także Polacy.
Ciekawe więc będzie, jak sąd potraktuje przynależność Dawida Ł. do Islamskiego Świtu? I na jakiej podstawie uzna jego działalność za terrorystyczną? Zdjęcia na Facebooku na tle flagi terrorystów? A może sąd zwróci się o pomoc prawną w tej sprawie do Syrii?
Dopiero w tym wszystkim się ćwiczymy. Przed dwoma miesiącami zakończył się przed sądem w Lublinie ważny pod tym kątem proces Artura N., Czeczena oskarżonego o działalność terrorystyczną i przynależność do międzynarodowej organizacji terrorystycznej Emirat Kaukaz podporządkowanej Al-Kaidzie. Organizacja ta w maju 2011 r. została wpisana przez Stany Zjednoczone na oficjalną listę ugrupowań terrorystycznych. Jest odpowiedzialna m.in. za zamach na pociąg Newskij Ekspress, w którym zginęło 27 osób, na podmoskiewskie lotnisko Domodiedowo – 36 ofiar, i za zamach w moskiewskim metrze rok wcześniej – zginęło 40 osób.
W marcu 2012 r. Artur N. został zatrzymany na granicy w Dorohusku w samochodzie wyładowanym bronią i materiałami do konstruowania bomb. Doliczono się 900 sztuk elektrycznych zapalników, znaleziono kilogram materiałów wybuchowych, do tego dwa karabiny snajperskie i 340 nabojów. To wszystko miało trafić z Austrii, przez Polskę i Ukrainę, do Rosji. Czeczen wraz z rodziną mieszkał w Austrii, gdzie otrzymał status uchodźcy. Tamtejsze służby przekazały polskiej prokuraturze materiały na jego temat: wielokrotnie miał kontaktować się m.in. z Arbi Akhijadovem, Czeczenem poszukiwanym za wspieranie działalności terrorystycznej. Sąd w swoim niedawnym wyroku uznał, że nie zebrano wystarczających dowodów, by jednoznacznie stwierdzić, że działał na rzecz Emiratu Kaukaz. I skazał go tylko za posiadanie i przemyt broni – na trzy lata.
Jedyny dotychczas „dżihadysta”, zatrzymany w 2012 r. przez ABW i wsadzony do aresztu za nawoływanie przez internet do świętej wojny, okazał się chorym chłopakiem – według biegłych – nierozpoznającym znaczenia swoich działań ani niezamierzającym wprowadzić swoich słów w czyny. Służby bronią się, twierdząc, że nie można było przewidzieć efektów jego nawoływań.
Cicho zupełnie o innym śledztwie w sprawie terroryzmu, niezwykle ważnym, bo dotyczącym gromadzenia funduszy dla Państwa Islamskiego. Zostało wszczęte pół roku temu, kiedy to w Łomży ABW zatrzymała trzech Czeczenów. Podano wtedy do wiadomości, że sprawa dotyczy funkcjonowania na terenie Polski komórki wsparcia logistycznego Państwa Islamskiego i zbierania dla niego funduszy. Czeczeni siedzą, a prokuratura białostocka zamilkła i nie planuje sprawy kończyć. Tymczasem z raportów Generalnego Inspektora Informacji Finansowej (GIIF), zajmującego się przeciwdziałaniem finansowaniu terroryzmu, wynika, że przez Polskę ciągle przechodzą takie podejrzane pieniądze.
Tylko w ubiegłym roku GIIF wszczął 20 postępowań dotyczących podejrzanych transakcji, mogących mieć związek z finansowaniem terroryzmu – chodziło o transakcje z krajów podejrzewanych o terroryzm, jak też o transakcje przeprowadzane przez osoby bywające w Syrii i Iraku, także mające kontakt z radykalnymi grupami religijnymi. W sumie GIIF złożył do ABW 26 takich powiadomień.
Werbunek chłopców i dziewczynek
Tymczasem na początku 2015 r. ABW informowała członków sejmowej komisji ds. służb specjalnych, że kilku polskich obywateli może brać udział w konfliktach zbrojnych na Bliskim Wschodzie po stronie radykalnych islamistów. Z zastrzeżeniem, że są to Polacy mieszkający nie tu, ale w państwach Unii. Posłowie przekazywali wtedy uspokajające informacje, że „służby wiedzą o tych osobach i starają się je monitorować, gdy wracają”.
Dziś mowa jest o 200 osobach objętych przez ABW monitoringiem. W tej liczbie są zarówno osoby z obywatelstwem polskim – posiadające polski paszport, jak i takie, które kiedykolwiek przekroczyły w Polsce granicę Schengen, a mają związek z Państwem Islamskim. Osobna kategoria to wszelkie zdarzenia, w których kontekście kiedykolwiek pojawiła się Polska; np. połączenia telefoniczne – tłumaczył poseł Marek Opioła z PiS, obecnie szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych.
Liczba 200 w stosunku do rzeczywistej skali problemu jest – według dziennikarza Witolda Gadowskiego – znacznie zaniżona, a w zasadzie wyssana z palca. Twierdzi on, że w kilku polskich miastach działają komórki Państwa Islamskiego, zarówno organizacji Ahrar asz-Szam, jak również powiązanego z Al-Kaidą Frontu Al Nura. Latem tego roku Gadowski przeprowadził głośny wywiad z Adrianem N. – Polakiem walczącym w szeregach Państwa Islamskiego, który opowiadał m.in. o tym, jak deportowany z Niemiec za działalność terrorystyczną, nieniepokojony przez służby podróżował po Polsce i wyjeżdżał z niej. – To jest ogromna afera, że człowiek współdziałający z Państwem Islamskim swobodnie poruszał się po terytorium Polski, a następnie bez problemów opuścił kraj – denerwował się dziennikarz.
Informacji o Polakach trafiających do terrorystów z Państwa Islamskiego jest coraz więcej. W lutym br. gazeta „Die Welt” rozpoznała na zdjęciu Maksymilana R., Polaka zastrzelonego w walkach pod Tikritem, który przeszedł na islam w Niemczech, gdzie się przeniósł wraz z siostrą i rodzicami. Jego siostra wspierała Państwo Islamskie, organizując i wysyłając na Bliski Wschód pieniądze. Jest oskarżona o wspieranie dżihadystów. Grozi jej 10 lat więzienia. Pod koniec sierpnia portal TVN24 podał informację o kolejnym Polaku – bojowniku Państwa Islamskiego. Jacek C., urodzony w Miastku na Pomorzu, wziął udział w samobójczym ataku w pobliżu rafinerii Beiji w Iraku, w którym zginęło 11 osób, a 27 zostało rannych. Dla dżihadystów był łatwym celem do zwerbowania, bo był sfrustrowany i miał problemy z prawem.
Pojawił się też film z aktu przyjęcia innego Polaka do organizacji wchodzącej w skład Wolnej Armii Syryjskiej. Skromny pokój, wszyscy siedzą za stołem na wysoki połysk: Polak, tłumacz z otwartym laptopem i starszy mężczyzna, muzułmanin. Chłopak mówi, że ma na imię Michał, był w Polsce inżynierem, ale przyjmuje imię Muhammad. Wypowiadane po arabsku formułki przekładane są mu na angielski. Po czym mężczyzna składa wyznanie wiary – szahadę, powtarzając zdania po arabsku, wyraźnie ich nie rozumiejąc. Do filmu dołączony jest komunikat „ktokolwiek wie…”. Chłopak zaginął, nie wiadomo, gdzie jest, czy żyje.
Gdy dodać tych kilku z Warszawy z jednej tylko „paczki”, to wygląda, jakby Polaków tam szły dziesiątki. Dariusz Mazurek, lider antymuzułmańskiej Polskiej Ligi Obrony Kraju (dawna Polish Defence League), mówi o nasileniu akcji werbunkowej wśród dziewcząt przez portale randkowe. Również i inni obserwatorzy, jak np. dr Szewko, przyznają, że otrzymują sygnały, ostatnio z Niemiec, o zaproszeniach Polaków na spotkania Hizbut Tahrir, organizacji salafitów, promującej idee kalifatu. W Niemczech, gdzie są ogromne skupiska muzułmańskie, w większych miastach, jak Brema, Hamburg czy Hanower, są nawet biura werbunkowe do Państwa Islamskiego. Z Niemiec do terrorystów przystaje kilkaset osób rocznie. W Polsce, z racji o wiele mniejszej skali, odbywa się to bardziej kameralnie – przez kolegę zapaleńca, jak fryzjer z Maroka w przypadku Kuby i Dawida Ł.
Ostatnio objawiło się u nas bez mała oficjalnie samo Państwo Islamskie – poprzez prowadzoną w języku polskim własną stronę internetową, założoną przez Czeczenów Wilajet Kaukaz. Jak mówi dr Szewko, ci ludzie są na tyle uprzejmi, że czasami podrzucają mu na Twitterze informacje o ważniejszych wydarzeniach na Kaukazie. Oni się z tym nie kryją. Co można im zarzucić? Przecież informują i opowiadają. Strona działała na Facebooku cały czas, jak jest zamykana, zaraz pojawia się znowu.
To wszystko pokazuje, że nie jesteśmy – inaczej, niż chcielibyśmy sądzić – niewidoczną dla terrorystów wyspą na morzu szaleństwa. Nadzieja, że jak nie będzie w Polsce uchodźców, to i nie będzie terrorystów, jest płonna. Mamy swoich. Już dwa lata temu do sieci trafił film z walk o Aleppo, jakie stoczyło Państwo Islamskie, gdzie w tle, wśród strzałów, słychać okrzyki walczących: „Dawaj, dawaj…, nie podnoś się! Uważaj!” – czystą polszczyzną.