Z wniosków tych wynika mianowicie, że mimo przegranej PO i objęcia rządów przez PiS, do katastrofy smoleńskiej w dalszym ciągu doszło w wyniku popełnienia poważnych błędów przez polskich pilotów i rosyjskich kontrolerów lotów. Zdaniem biegłych powołanych przez wojskowych prokuratorów przyczyną zniszczenia samolotu nadal są zderzenia z przeszkodami terenowymi (drzewa), a całkowita jego destrukcja nastąpiła po końcowym zderzeniu z ziemią. Wnikliwe badanie szczątków wciąż nie wykazuje śladów lokalnych ognisk tej destrukcji, mogących pochodzić z innych źródeł. Szczególnie niepokoi fakt, że nic nie zmieniło się w strefie tzw. salonki prezydenckiej, gdzie na fragmentach prawej burty maszyny w dalszym ciągu nie występują jakiekolwiek osmalenia, nadtopienia materiału wygłuszającego ani opalenia fragmentów konstrukcji, mogące być efektem wybuchów.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że uporczywe i przeciągające się niewystępowanie na wraku tupolewa śladów zamachu jest polityczną prowokacją wobec nowego rządu PiS, a w szczególności wobec obecnego szefa MON Antoniego Macierewicza. Pytanie, jak długo taka sytuacja może trwać? Jak długo jeszcze za zniszczenie prezydenckiego samolotu będą odpowiadać zderzenia z przypadkowymi przeszkodami terenowymi, a nie kryjący się za tymi przeszkodami faktyczni sprawcy? I jak długo jeszcze będziemy odczuwać niczym nieuzasadniony brak osmaleń i nadtopień w strefie prezydenckiej salonki, które – wszystko na to wskazuje – zostały usunięte tak skutecznie, że do tej pory nie wytropił ich nawet red. Gmyz?
Wielu Polaków ma nadzieję, że teraz ślady zamachu niezbędne do wyjaśnienia prawdziwych przyczyn tragedii smoleńskiej w końcu się znajdą.