Społeczeństwo

Niezdrowe związki

Niezwykła historia brakującej dokumentacji medycznej w Siedlcach

Jarosław jest traktowany jak natrętna mucha, a nie schorowany człowiek, który w pojedynkę domaga się sprawiedliwości. Jarosław jest traktowany jak natrętna mucha, a nie schorowany człowiek, który w pojedynkę domaga się sprawiedliwości. CNRI/Science Photo Library / East News
Jarosław i Adam od kilku lat toczą wojnę medyczno-sądową. Ten pierwszy to pacjent, drugi – lekarz. Z perspektywy korytarza sądowego choroba wygląda na nieuleczalną.
Mirosław Gryń/Polityka

Jarosław, 47-letni historyk filozofii, mieszka w Siedlcach, gdzie prowadzi małą firmę. Studiował na lubelskim KUL i w Szwajcarii, na uniwersytecie we Fryburgu. Mieszkał tam 10 lat, prowadził projekt badawczy na temat życia i twórczości Józefa Marii Bocheńskiego. Jest znawcą i kolekcjonerem dzieł sztuki, pasjonuje się ochroną zabytków. – Kilkanaście lat temu zacząłem zapadać na wszystkie choroby mojej matki – opowiada. – Dopadło mnie zwyrodnienie kości i osteoporoza. Potem przyplątały się choroby płuc i wreszcie torbielowatość w nerkach. Wszystko na tle genetycznym.

W 2010 r. przeszedł w siedleckim szpitalu operację usunięcia torbieli z prawej nerki. Operacja się udała, ale połowicznie, bo torbiel szybko wróciła. Jarosław chciał na kolejną operację pojechać do Fryburga. Miał zaufanie do szwajcarskiego lekarza, bo kiedyś tam się leczył. Potrzebował dokumentacji medycznej od swojego urologa z Siedlec, bo bez historii choroby szwajcarski specjalista nie zgodził się przyjąć polskiego pacjenta. – Ale urolog dokumentacji mi nie wydał – skarży się. Podejrzewa, że powodem była chęć ukrycia błędu w sztuce lekarskiej, urolog podał mu bowiem specyfik pod nazwą amitryptylina. To psychiatryczny lek na depresję, a nie na torbiel nerki. Dodatkowo mogący spowodować wiele działań niepożądanych, a nawet groźnych dla pacjenta. Chory twierdzi, że po zażyciu leku dostał drgawek, miał kłopoty ze wzrokiem i zaburzenia snu. Objawy jak z ostrzeżeń z ulotki producenta lekarstwa. „Podanie amitryptyliny p. Jarosławowi uznaję za nieuzasadnione i przeciwwskazane” – napisał w swojej opinii specjalista z Warszawy, doktor nauk medycznych.

Po kilku miesiącach urolog Adam wreszcie przysłał pacjentowi Jarosławowi kilka kartek dokumentacji medycznej. Była to niepełna historia choroby, brakowało tzw. diagnostyki obrazowej (m.in. wyników badań USG). Więc Jarosław zawiadomił prokuraturę, że urolog popełnił błąd medyczny, sfałszował dokumentację, a dodatkowo ukrywa ją przed pacjentem.

Urolog Adam nie pozostał dłużny. Zawiadomił prokuraturę, że pacjent Jarosław złożył fałszywe oskarżenia, a ponadto nęka lekarza, grozi mu, czym powoduje u niego stan lęku o siebie i rodzinę. No i się zaczęło.

Psychuszka po siedlecku

Pacjent był w tym pojedynku medyczno-prawnym jak słabszy bokser, którego przeciwnik dopadł w narożniku i walił seriami. Podejrzewa, że powodem niemocy wobec siedleckiej prokuratury i sądów była matka urologa, lekarka i biegła sądowa, bliska znajoma tamtejszych funkcyjnych prawników. Kto wie, może ma rację, bo w małych miastach każdy zna każdego. Kto wie, może nie ma racji, bo, jak uważają jego przeciwnicy, z powodu obsesji szuka nieistniejącego spisku.

Obsesję łatwo Jarosławowi wytknąć. Na przykład pieniactwo. Szybko traci nerwy, wpada w histeryczne nastroje i pisze kolejne zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez siedleckich prokuratorów, którzy według niego łamią jego prawa jako strony postępowania. Wszystkie skargi, doniesienia i wnioski są odrzucane jako bezzasadne, a niektóre pisma w ogóle pozostają bez odpowiedzi. Jest traktowany jak natrętna mucha, a nie schorowany człowiek, który w pojedynkę domaga się sprawiedliwości. Jeden jedyny prokurator z Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, który podszedł do niego z empatią i próbował pomóc, odszedł właśnie na emeryturę.

Po artykule w „Gazecie Wyborczej”, gdzie opisano jego nierówną walkę z lekarzem, prokuratura, jakby chcąc pokazać, kto tu rządzi, znów odrzuciła kilkadziesiąt wniosków dowodowych Jarosława. Czyli wszystkie, jakie złożył. Powód: „zmierzają one w sposób oczywisty do przedłużenia postępowania”. Pokazała, że jest niezależna, przynajmniej od wpływów medialnych. Wśród odrzuconych wniosków były kwestie mające kapitalne znaczenie dla sprawy. Na przykład wniosek o zabezpieczenie dokumentacji medycznej dotyczącej leczenia Jarosława.

Prokuratorowi łatwo odrzucać wnioski Jarosława, bo ma w garści opinię dwóch siedleckich lekarek, biegłych sądowych z zakresu psychiatrii. Ale opinia składa się z fragmentów wzajemnie się wykluczających. Na podstawie badania lekarki nie stwierdziły „u opiniowanego choroby psychicznej ani cech upośledzenia umysłowego, intelekt powyżej przeciętnej”. Natomiast po pewnym czasie dopisały nowe wnioski, na podstawie lektury pism wysyłanych przez Jarosława do różnych prokuratur. Uznały, że wymaga on leczenia psychiatrycznego, bo z pism wynika eskalacja urojeń. Stosując podobną metodę, na podstawie analizy opinii dwóch specjalistek można wysnuć wniosek, że siedlecka psychiatria sądowa przypomina psychuszkę, co zresztą potwierdziły kolejne zdarzenia.

Na podstawie opinii psychiatrycznej Sąd Rejonowy w Siedlcach skierował wniosek do prokuratora rejonowego o przeprowadzenie postępowania w sprawie przymusowego umieszczenia Jarosława w szpitalu psychiatrycznym, bo „istnieje uzasadniona obawa, że może on zagrażać zdrowiu i życiu swojemu lub innych osób”. Prokurator jednak uznał, że brakuje przesłanek do zastosowania przymusowego leczenia, ale zażądał od Jarosława, aby odbył kolejne badania u wskazanych specjalistów. Pacjent nie podporządkował się poleceniu. Przedstawił zaświadczenie lekarskie od warszawskiego doktora wpisanego na listę biegłych sądowych, że w dniu wyznaczonego badania psychiatrycznego jego stan zdrowia nie pozwolił na stawienie się u psychiatry. Prokurator uznał, że to wymówka, i zagroził, że „będą zastosowane środki przymusu bezpośredniego”, czyli Jarosław na badanie zostanie dostarczony siłą.

Sąd ważniejszy od zdrowia

Człowiek może zwariować, kiedy latami domaga się wydania historii swojej choroby, a lekarz tego nie czyni. Siedleckie sądy i prokuratorzy nie kiwnęli nawet palcem, aby pomóc pacjentowi odzyskać dokumenty, od których zależało jego dalsze leczenie. Dopiero interwencje Ministerstwa Zdrowia i rzecznika praw pacjenta okazały się skuteczne. Wiceminister zdrowia w lutym 2015 r. napisał, że uchylanie się lekarza od udostępnienia pacjentowi jego dokumentacji medycznej stanowi naruszenie art. 276 Kodeksu karnego, za co grozi do 2 lat więzienia. „Zasadnym zatem wydaje się zaangażowanie w sprawę organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości” – spuentował wiceminister.

Jarosław w końcu dostał pełną dokumentację, ale badanie USG, jak wynikało z opisu, było wykonane o 9 rano, podczas gdy inne dokumenty potwierdzały, że on sam pojawił się tego dnia na badaniu u urologa Adama o godz. 12.45. – Mam prawo podejrzewać, że to USG wykonano innemu choremu. Czy lekarz chciał ukryć, że z mojego badania wyciągnął błędne wnioski i postawił mylną diagnozę? – zastanawia się Jarosław.

Do Szwajcarii nie może pojechać na leczenie, bo w Siedlcach toczy się przecież przeciwko niemu sprawa prywatno-karna o nękanie urologa Adama i śledztwo prokuratorskie w związku z tymi samymi zarzutami. Sąd ostrzegł go, że musi być na miejscu i stawiać się na każde żądanie. Zabrzmiało, jakby leczenie w Szwajcarii było zwykłą fanaberią. Sąd ważniejszy od zdrowia.

Nękanie polegało na wysyłaniu esemesów i e-maili, w których Jarosław domagał się wydania dokumentacji medycznej. Ale używał argumentów, które osobom postronnym mogły wydać się podejrzane. Pisał: „Przeliczyłem twoje dochody w gabinecie i uważam, że migasz się od podatku VAT. Pozdrawiam Pana Doktora Fałszerza”. Albo: „Tak mnie kurwa leczyłeś, że mam drugą torbiel. Dlatego nie spocznę póki ci finansów urzędy nie posprawdzają od a do zet. Sam się przyznam, że ci w łapę dawałem i będą cię mieć pod lupą latami”. Były też treści bardziej wulgarne. Albo dziwnie intymne. Bo tak naprawdę relacje między urologiem Adamem a pacjentem Jarosławem wykroczyły poza sferę medyczną.

Miałem do niego zaufanie – przyznaje Jarosław. – Polubiliśmy się i przeszliśmy na ty. Spotykali się nie tylko w gabinecie lekarskim, ale i na gruncie towarzyskim. Kiedyś Jarosław chciał podarować Adamowi stare ryciny ze swoich zbiorów. Poczuł rozczarowanie, że urolog nie docenił artystycznej wartości tego prezentu. Uznał go wtedy za intelektualnego dyletanta, ale nie wykreślił z grona przyjaciół. – Bo uważałem Adama za przyjaciela – tłumaczy. – Nie sądziłem, że tak mnie zawiedzie.

Wątek intymny

Adam pracował jako urolog w szpitalu i jednocześnie prowadził prywatny gabinet. Żonaty, dwoje dzieci. Dlaczego nawiązał z pacjentem Jarosławem bliski, przyjacielski kontakt? Tak wyszło. Jarosław robił sympatyczne wrażenie, dawał się lubić. – Potem zrozumiałem, że popełniłem błąd, bo on traktował nasze relacje inaczej niż ja. Był we mnie zakochany. Dlatego zerwałem znajomość – mówi. 9 września 2011 r. wysłał Jarosławowi esemesa: „nie kocham cię, wolę kobiety”. Dokumentację medyczną, jak twierdzi urolog, pacjent dostał bez zwłoki. Pocztą. Oskarżenia, że Adam nie wydał mu historii choroby, są fałszywe, to zwykła zemsta odrzuconego. Tak to przedstawia lekarz. Dowodem mają być esemesy od Jarosława.

Ale w tych esemesach, wbrew temu, co twierdzi lekarz, wciąż jako najważniejszy pojawia się wątek dokumentacji. 6 października 2011 r. Jarosław pisze: „Oddaj moje dokumenty i zapomnijmy o sobie. Poświadczyłeś nieprawdę. Sfałszowałeś dokumentację. Tobie znajomość prywatna przesłoniła moje obawy przed chorobą, a fantazja na mój temat odebrała ci rozum. Oddaj prawdziwą kartę, bo ci tego nigdy nie odpuszczę”. W innych wiadomościach Jarosław pisze o łączącej ich wcześniej przyjaźni, o tym, jak się na lekarzu zawiódł, ale nigdy nie wspomina o innym rzekomo łączącym ich męsko-męskim uczuciu. I uparcie powraca do motywu brakującej dokumentacji i sfałszowania wpisów w karcie choroby. To jest dla niego najważniejsze.

Dlaczego urolog, tłumacząc konflikt z pacjentem, wskazuje na całkowicie intymny wątek, a do tego niepotwierdzony? Może chce odwrócić uwagę od istoty sporu. Siebie ukazać w roli ofiary. Przy okazji przekracza granicę tajemnicy zawodowej. Przecież Jarosław był przede wszystkim jego pacjentem, a więc wszystko, co wydarzyło się między chorym a lekarzem, powinien zachować dla siebie. Tym bardziej że w gruncie rzeczy to nie on jest poszkodowany. Przecież to Jarosław cierpi na ciężkie choroby i boi się o swoje życie. Lekarz, który miał mu pomóc, próbuje przekonać innych, że jego pacjent to po prostu dewiant. Tak jakby chciał powiedzieć: to ja zasługuję na współczucie, a nie ten człowiek. Na razie przekonał siedleckich prokuratorów.

Polityka 45.2015 (3034) z dnia 03.11.2015; Społeczeństwo; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Niezdrowe związki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną