Zarzut jak komplement
Przegrali mecz z Niemcami, ale wrażenie zostawili całkiem dobre
Zanosiło się po niespełna dwudziestu minutach, że Niemcy zrobią z nami to samo co z Brazylią na mundialu, ale na szczęście Polacy się otrząsnęli, wreszcie przestali patrzeć jak zaczarowani na to, co robią rywale, i mieli trochę szczęścia, bo gdyby Kamil Glik nie stanął na drodze piłce, która leciała do pustej bramki, zrobiłoby się 0:3 i strach pomyśleć, jaki byłby ciąg dalszy.
Nie ma po tym meczu kolejnych punktów na koncie Polaków, Niemcy wyprzedzili nas w tabeli, ale w pewnym sensie ta porażka jest cenniejsza od remisów ze Szkocją i z Irlandią. Bo wreszcie było widać, że kadra selekcjonera Nawałki potrafi grać w piłkę, ma pomysł na atak, szybko przechodzi do przodu i stwarza pod bramką rywala sytuacje, po których pachnie golami.
Błędy i wypaczenia w ataku mają jednak zupełnie inny ciężar gatunkowy niż te w obronie. A zarzut, że w uzyskaniu lepszego wyniku przeszkodziła słaba skuteczność, brzmi w odniesieniu do reprezentacji niemal jak komplement.
Za poprzednich selekcjonerów mecze reprezentacji z mocnymi rywalami były do bólu przewidywalne – wiadomo było, że wszystkie siły skoncentrujemy na obronie, poświęcimy się przeszkadzaniu i z rzadka będziemy szukać nadziei, wcielając w życie sztandarową myśl rodzimej myśli futbolowej, czyli kontratak. Tylko że przeważnie nic z tych kontrataków nie wychodziło, bo były anemiczne, bojaźliwe, dwa–trzy celne podania do przodu to było wydarzenie, a bramkarz rywali nudził się jak mops.
Teraz Robert Lewandowski też narzekał po meczu, że za mało graliśmy piłką, a za dużo za nią biegaliśmy, tylko że jego punktem odniesienia jest Bayern Monachium, gdzie ma wokół siebie piłkarzy pełną gębą.
Można się zżymać na dziwną słabość trenera Nawałki do pomocnika Krzysztofa Mączyńskiego, który niczego do tej reprezentacji nie wnosi, ale z drugiej strony gdy pada pytanie „jeśli nie on, to kto”, kandydatów trudno wskazać.
Wciąż mamy za mało klasowych piłkarzy, żeby liczyć na zwycięstwo z rywalami tego pokroju co Niemcy. Nie ma innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z faktem, że proporcje Lewandowscy-Mączyńscy są w reprezentacji tylko nieznacznie przechylone na korzyść tych pierwszych. Do awansu na francuskie EURO powinno wystarczyć, co w polskiej rzeczywistości futbolowej już będzie jakimś sukcesem.