Manewrowi, okładkowi i zadaniowani
Manewrowi, okładkowi i zadaniowani. Policyjni informatorzy: kim są, jak żyją
Po ujawnieniu, że Marek Falenta, biznesmen od afery taśmowej, współpracował jednocześnie z ABW, CBA i CBŚ, padło pytanie, jak to możliwe, że służby tak mało wiedzą o swoich informatorach. ABW nie wiedziało, że jej kontakt osobowy był wykorzystywany przez CBA i na odwrót. To wymarzona sytuacja dla kogoś, kto pod pozorem współpracy, napuszczając jedne służby na drugie, chce robić własne biznesy, lawirować, uzyskiwać ochronę swoich interesów, a w zamian wrzucać nieistotne informacje, bez możliwości ich procesowego wykorzystania. Nie wiemy, czy Marek Falenta miał właśnie taki know-how wykorzystania współpracy z organami bezpieczeństwa. Wiemy natomiast, że takie sytuacje z innymi informatorami służb i policji są na porządku dziennym. I służby, nawet wiedząc o złej woli swojego źródła, przymykają na manipulacje oczy. Dlaczego? Bo nawet z nieefektywnym źródłem warto podtrzymywać kontakt, pisać notatki ze spotkań, tworzyć raporty i utrzymywać fikcję – to poprawia statystykę, bo posiadanie agentury to jedno z kryteriów wewnętrznych ocen.
Dwa deale Jana K.
Jan Kowalski (dane zmienione) od lat był osobowym źródłem informacji (tzw. OZI) policjantów z pionu operacyjnego. W trakcie współpracy spotykał się z oficerami UOP (potem ABW). To on dotarł do nich, zaproponował usługi. Kiedyś był jednym z czołowych hazardzistów, bywalcem kasyn, a w czasach PRL organizatorem nielegalnych salonów gry. Znał wszystkich, których trzeba było znać. Pożyczał pieniądze na procent, głównie innym hazardzistom. – Dawniej byli bardziej honorowi, oddawali długi – wspomina. – Potem się znarowili.
To właśnie kłopoty ze ściąganiem należności spowodowały, że postanowił poszukać dodatkowego wsparcia ze strony UOP. Zawarł dwa deale. Pierwszy z policją, drugi ze służbą specjalną.