Styl prowansalski, vintage, american glam, a może boho? Coraz nowe terminy, które wypada znać (wyjaśniamy na koniec). Słowo design chyba już mocno przyjęło się w polszczyźnie. (Na wszelki wypadek: angielski dość wieloznaczny termin, oznaczający zarówno wygląd artystycznych przedmiotów użytkowych, wystrój wnętrz, jak i samo projektowanie). Ważna zaczyna być marka mebli i sprzętów domowych, podobnie jak niegdyś metka na ubraniu. Ci, których nie stać na te designerskie od znanych projektantów, kupują tańsze, tzw. inspirowane.
Coraz częściej powodem zmiany wystroju wnętrza nie jest konieczność (stare meble się zniszczyły), tylko chęć mieszkania ładniej i wygodniej. Takie przynajmniej wnioski można wyciągnąć z raportu TNS i Centrum Adama Smitha, opublikowanego w końcu 2014 r. Raport zamówiła sieć sklepów meblowych Agata Meble. Ponad 60 proc. ankietowanych deklaruje zamiar zakupu mebli w najbliższym czasie, przy czym prawie co trzeciego ewentualnego klienta motywuje tylko chęć zmiany dotychczasowego wystroju. Eksperci z Centrum Adama Smitha ocenili to jako zapowiedź prawdziwej rewolucji.
I rzeczywiście, w marcu 2015 r. wg GUS zakupy detaliczne w sektorze mebli, RTV i AGD wzrosły aż o 10 proc. – Prognozy z raportu potwierdzają się – mówi Przemysław Gurban, dyrektor operacyjny Agata Meble. – Odnotowujemy stały wzrost sprzedaży, zarówno mierząc liczbę transakcji, jak i ich wartość.
To samo mówią w IKEA. Obroty meblowego giganta przekroczyły już 2 mld zł. – Co roku sprzedajemy więcej, kryzys nas nie dotknął – chwali się Monika Zielińska, wicedyrektor ds. sprzedaży. – A przewidywania są bardzo obiecujące: w ciągu 20 lat rynek wyposażenia wnętrz zwiększy się trzykrotnie.
Stół na całe życie
A jeszcze kilka lat temu Polacy kupowali meble najrzadziej w Europie. Średnio raz na 20 lat, często raz na całe życie.
– Zmieniamy meble już przynajmniej trzy razy w życiu – mówi Marta Suchodolska, dyrektor stylu w klubie zakupowym Westwing Home and Living. – Pierwsze mieszkanie, tzw. studenckie, często jest wynajmowane, ale jakieś meble się zawsze do niego kupuje. Potem meblujemy się, gdy rodzą się dzieci. I trzeci raz, około pięćdziesiątki, gdy dzieci się wyprowadzają.
Dr inż. Tomasz Wiktorski z B+R Studio Analizy Rynku Meblarskiego w swoim raporcie „Polaków wydatki na meble”, opracowanym na podstawie badań budżetów domowych prowadzonych przez GUS na grupie 38 tys. gospodarstw domowych dla Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli, twierdzi, że nasze wydatki na meble zmalały. Polacy wydają mniej na wyposażenie mieszkań, ale kupują częściej. Jak to możliwe? Po prostu zamiast wielkich regałów i meblościanek montują na ścianach półki. Kupują więcej artykułów dekoracyjnych (wielkie sieciowe sklepy i salony meblowe mniej więcej połowę swojego obrotu robią na zasłonach, obrusach, pościeli, lampach i zastawie stołowej), którymi można odmienić aranżację zdecydowanie taniej. A jak już kupują meble, to tańsze, bo wolą wydać mniej po to, by bez żalu móc coś wymienić za kilka lat, kiedy zmieni się moda. Albo kiedy znudzą się stare. – Polacy nauczyli się kupować inaczej, do niedawna wymiana mebli wiązała się najczęściej z przeprowadzką albo generalnym remontem, i uważali, że muszą wymienić wszystko. Teraz coraz częściej wymieniają pojedyncze meble – mówi Przemysław Gurban.
Tomasz Wiktorski uważa, że tak do zakupów podchodzą młodsi, w przedziale wiekowym 25–45 lat: – Wybierając mebel, wizualizują go w perspektywie pięcioletniej. Starsi jednak kupują na dłużej albo na całe życie. Wiktorski nie widzi symptomów meblowego boomu, nie tylko dlatego, że Polaków nie stać, ale także z powodów demograficznych (mniej dzieci) oraz z powodu zmiany stylu życia. E-booki zamiast książek, muzyka na pendrivie – nie potrzeba już tak wielu mebli do przechowywania dawnych nośników. Przyznaje jednak, że zmienił się stosunek Polaków do wyposażenia wnętrza. Ma być nie tylko praktycznie, funkcjonalnie i solidnie, ale też ładnie i modnie.
Meble z bazarku
Polacy najchętniej robią zakupy w sieciówkach i w tzw. sklepach wielkopowierzchniowych (ponad 60 proc.). Na drugim miejscu są salony meblowe (ponad 20 proc.). Pozostali – w małych sklepikach meblowych, na targu i w internecie.
W latach 90. na pytanie, gdzie kupują meble, ankietowani najczęściej wskazywali targ (bazar), na drugim miejscu małe sklepy, dalej dopiero były wielkie salony meblowe. Dziś co piąty Polak kupuje regularnie w sieci. Meble to 4 proc. zamawianych towarów. To nie jest jeszcze dużo, ale internet wyedukował Polaków także w kwestii aranżacji wnętrz. Większość, planując zakup np. zielonego fotela, najpierw przegląda w sieci, co, gdzie i za ile może znaleźć, a dopiero potem jedzie na zakupy.
Dwa lata temu wystartował portal homebook.pl. Ze strony korzysta dziś 2 mln użytkowników. To ci, którzy regularnie komentują, dodają nowe wpisy i fotografie. Użytkownicy to ludzie z branży, ale i tacy, którzy po prostu planują kupno mieszkania, remont. W zeszłym roku portal odnotował 46 mln odsłon! Największy portal społecznościowy, Facebook, skupił na fanpage’u homebooka aż 620 tys. fanów, którzy udostępniają przesłane przez portal zdjęcia czy artykuły. Większość zdjęć na homebooku to fotografie istniejących realnie mieszkań i domów.
Od 3 lat działają w Polsce międzynarodowe wnętrzarskie kluby zakupowe. Sprzedają, ale także edukują. Co dzień inna kampania tematyczna, dobrane do mebli dodatki, zasłony, obrusy, dekoracje. Pierwszy w Polsce był Westwing Home and Living, dziś ma zarejestrowanych 1,6 mln klubowiczów, a raczej klubowiczek, bo urządzaniem mieszkania zajmują się przeważnie kobiety. Oczywiście nie wszystkie kupują. Większość tylko obserwuje kampanie. Ale patrząc na ładne meble i dodatki, łatwo znaleźć inspirację do zmian we wnętrzu. Wystarczy wyjść z domu: sklepiki, puby, kafejki i bary prześcigają się w oryginalnym wystroju. Albo nie wychodzić i włączyć telewizor: w 2009 r. we wszystkich polskich stacjach były 3 programy o wnętrzach, dziś – 11.
A dla Polaków mieszkanie, dom, zawsze były bardzo ważne. Nie jesteśmy narodem spędzającym większość wolnego czasu poza domem. Choćby ze względu na kapryśny klimat. Aż 96 proc. rodaków deklaruje, że urządzanie mieszkania lub domu sprawia im przyjemność.
Przytulny beż
– Mody i wnętrzarskie trendy pozostają w kręgu zainteresowania elit, wyższej klasy średniej z dużych miast – mówi dr Marta Skowrońska, socjolog kultury, badająca socjologiczne aspekty zamieszkiwania. – Część z tych trendów z opóźnieniem trafia jednak do masowego odbiorcy.
Polacy w swoich gustach są dość zachowawczy. Designerskie szaleństwa wolą oglądać na zdjęciach niż we własnym mieszkaniu. Jednak pomału przebijają się bardziej nowatorskie trendy.
Taką ewolucję widać choćby w doborze kolorów. W latach 90. był boom na intensywne kolory ścian, może była to reakcja na nijakość peerelowskich wnętrz. Albo po prostu: kolorowe farby stały się dostępne. – Moim zdaniem modę na kolorowe ściany zawdzięczamy serialowi „Klan”, wtedy właśnie emitowanemu – mówi projektantka wnętrz Agnieszka Orlińska. Pomalowanie jednej ściany na fioletowo to też najtańszy sposób na zmianę aranżacji. – Było prawdziwe szaleństwo z tymi kolorami – wspomina Monika Zielińska, która odwiedzała Polaków w ich mieszkaniach (bo IKEA od lat prowadzi badania konsumenckie i ich częścią są tzw. wizyty domowe, podczas których przedstawiciele firmy występują anonimowo): – Najbardziej kreatywne rozwiązania widywałam na Śląsku. I najwięcej koloru w mieszkaniach, nie tylko na ścianach. Ale Polki, tak odważne w kwestiach ubraniowych, we wnętrzach wolą rozwiązania konserwatywne.
Szał kolorowych ścian mamy już za sobą, powoli przebija się biel i perłowe szarości, neutralne tło pasujące do nowoczesnego, minimalistycznego czy skandynawskiego stylu, które teraz stają się najbardziej popularne w polskich mieszkaniach.
– Dalej w polskich mieszkaniach króluje beż i wszystkie jego wariacje – twierdzi Marta Suchodolska. – Polacy deklarują, że lubią biel, ale potem malują ściany w odcieniach beżu, kremu, banana czy kości słoniowej. Bo mieszkanie ma być przytulne. Barwy biała, szara, jasnoniebieska są zimne, więc mniej chętnie wybierane do wnętrz. – Młodzi ludzie też w końcu wybierają ciepłe kolory, stąd ten nieśmiertelny beż – mówi Urszula Stelmaszczyk, projektantka wnętrz.
Bezpieczny komplet
Polacy nie są pewni swoich wyborów aranżacyjnych. Dlatego coraz chętniej sięgają po fachowe doradztwo. Ci, którzy budują domy lub urządzają większe mieszkania, apartamenty czy penthousy, obowiązkowo zatrudniają architekta wnętrz. To zrozumiałe: im większa przestrzeń, tym trudniej sobie poradzić. I, po prostu, stać ich na to. – To jest w dobrym tonie – mówi dr Marta Skowrońska. – A jeszcze kilka lat temu, prowadząc badania, często spotykałam się z opinią, że zatrudnienie projektanta może świadczyć o braku dobrego gustu i umiejętności poradzenia sobie z urządzeniem wnętrza. A także odbiera radość z samodzielnego decydowania o swoim domu.
Dziś po pomoc projektantów sięgają też właściciele niewielkich mieszkań. Gdy urządzają nowe, ale także gdy planują duży remont. – Mam głównie niskobudżetowych klientów z mieszkaniami od 40 do 80 m kw. – mówi Urszula Stelmaszczyk. – Często decydują się na zatrudnienie architekta i dodatkowy wydatek po to, by jak najlepiej wykorzystać przestrzeń. Mieszkanie ma wyglądać na większe, niż jest, być wygodne i łatwe do sprzątania.
Większe pole do popisu mają oczywiście architekci projektujący wnętrza rezydencji. Agnieszka Orlińska, której klientami są albo właściciele bardzo dużych domów, albo malutkich garsonier, przygotowuje dwie, czasem trzy prezentacje. Jedna taka, jaką chce klient, druga przedstawia jej pomysł na wnętrze. – Przeważnie dają się przekonać – mówi. Orlińska przyznaje, że projektant musi wykazać się dużą znajomością psychologii. Wyczuć klienta, jaki styl do niego pasuje, w jakim wnętrzu będzie się dobrze czuł, choć sam może o tym nie wiedzieć.
Popularne są też tzw. metamorfozy. Pozwalają niewielkim kosztem uzyskać czasem zaskakujący efekt. Nie jest to wielki remont, burzenie ścian, zrywanie podłogi, wymiana wszystkich mebli. Czasem wystarczy przemalowanie mebla, zmiana obicia kanapy, zasłon. Do tego też coraz częściej zatrudniani są projektanci. Po prostu dlatego, że mają pomysły, które człowiekowi bez artystycznego zmysłu i wykształcenia nie przyszłyby do głowy. A nawet gdyby, to większość bałaby się je wcielić w życie.
Wszyscy z branży podkreślają, że Polacy są niepewni swoich wyborów aranżacyjnych. Podstawowym dylematem jest obawa: czy to będzie do siebie pasować? – Dlatego tak lubimy komplety, kanapa i dwa fotele albo narożnik i kanapa, bo to jest bezpieczne – mówi dr Marta Skowrońska. – A nie każdy mebel z innej bajki.
A teraz najmodniejszy trend to łączenie różnych mebli. Stół i 4 krzesła, każde inne. Albo przynajmniej w różnych kolorach. – Polacy tego jeszcze nie akceptują – mówi Marta Suchodolska z Westwing Home and Living. – Kiedy kupują krzesła, to przeważnie sześć, cztery albo chociaż dwa.
Architekci wnętrz starają się przełamać zachowawcze gusta, zamiłowanie do kompletów, sztywne schematy aranżacyjne swoich klientów. Na to potrzeba więcej czasu. Na razie, mimo trendu na urządzanie i zdecydowanego wzrostu świadomości estetycznej odbiorców, polscy producenci mebli wciąż eksportują 95 proc. swojej produkcji. Meble to jeden z największych polskich hitów: w 2014 r. wartość eksportu w tej branży przekroczyła 8 mld euro, czyli około 33,8 mld zł. W produkcji mebli mamy 4. miejsce w Europie i 7. na świecie. Tymczasem okazuje się, że Polacy często wybierają meble importowane. I choć tzw. styl kolonialny już się znudził, to np. meble indyjskie, produkowane w bardzo zróżnicowanej stylistyce, wciąż znajdują odbiorców. Popularnością cieszą się np. te z recyklingowanego drewna (wiadomo, ekologia). A używane holenderskie skórzane wypoczynki, bo są po prostu tańsze od polskich.
W polskiej tradycji dom to nadal miejsce bardzo serio. W naszym narodowym micie króluje dworek – nieomal sanktuarium rodzinne i narodowe, pełne pamiątek i zapachu niedzielnego rosołu. Ale wielkie miasta aspirują już do czegoś zgoła innego. Tempo i sposób życia przebudowują nie tyle estetykę, ile przede wszystkim podstawowe funkcje wielkomiejskiego czy podmiejskiego mieszkania. Jada się i spotyka z przyjaciółmi coraz częściej poza domem. Mieszkanie – zwłaszcza gdy jest wynajmowane – staje się często minimalistycznym mikrohotelem do przespania się i przebrania. A „ubieraniem” tych siedzib rządzą te same prawa co i rynkiem ubrań: hit goniący hit, styl wypierający styl, moda detronizująca modę sprzed sezonu. Rynek wciąż wodzi na pokuszenie: kup coś nowego, a twoje życie się zmieni. Nieskończone możliwości wyboru. Pełna wolność… Czy aby jednak nie niewola?
***
Na przykładzie fotela
Jeden skórzany podniszczony fotel (ale nie komplet!) z holenderskiego secondhandu mógłby się znaleźć we wnętrzu vintage, bo wszystko, co pochodzi sprzed co najmniej ćwierć wieku, jest uznawane za vintage. Fotel odnalazłby się we wnętrzu typu loft czy industrialnym, którym dobrze robią przedmioty z duszą. Zmieściłby się też w stylu boho. Bajecznie kolorowe i wzorzyste boho inspiruje się estetyką dzieci kwiatów z lat 60.; jest jak patchwork, to mieszanka hipisowskiego luzu i designu z lat 60. z elementami etnicznymi, ekologicznymi i motywami ludowymi. Słowem, chłonie wszystko. Nie odnalazłby się natomiast taki fotel we wnętrzu w stylu prowansalskim, charakterystycznym przez swoje bielone, lekkie, słodkie mebelki, pastelowe kolory i roślinne motywy. Ani też poważnym american glam (skrót od glamour), pełnym blasku, szyku i elegancji, pluszów, aksamitów, kryształów, błyszczących sreber (wnętrza jak z Wielkiego Gatsby). Ten ostatni krzyk wnętrzarskiej mody zza oceanu według stylistów i projektantów ma większe szanse w Polsce niż dowcipne i zwariowane boho, bo Polacy jeszcze nie potrafią urządzać wnętrz z przymrużeniem oka.