Przebieg obrad mógł wyglądać tak:
– Sytuacja jest trudna – zaczął prezydent elekt. – W kampanii obiecałem, że zrobię wszystko, aby Polakom żyło się lepiej. Tymczasem międzynarodowe instytucje twierdzą, że w Polsce już teraz żyje się lepiej niż w wielu innych krajach Unii. W „The Economist” przeczytałem, że kraj się dynamicznie rozwija i może być przykładem dla Europy.
– Najgorsze, że z badań wynika, że Polacy generalnie są szczęśliwi – uzupełnił szef doradców prezydenta elekta.
– Akurat tego nie popieram – zaprotestował prezydent elekt. – Stoję na stanowisku naszych biskupów, że szczęście osiągniemy dopiero na tamtym świecie.
O głos poprosił zastępca szefa doradców. – Sądzę, że jeśli Polska się rozwija, a Polacy uważają, że są szczęśliwi i żyje im się coraz lepiej, to nie można tego problemu przemilczać.
– Wiem. Dlatego rządowi i Komorowskiemu zapowiedziałem, żeby się powstrzymali i sami niczego nie robili. Ja wszystko zrobię. Oczywiście, jeśli prezes wyrazi zgodę. Jestem poważnym politykiem i nie chcę wyjść na kogoś, kto w kampanii wiele prezesowi naobiecywał, a potem się nie wywiązał.
– Na szczęście mam informacje, że większość wyborców oczekuje od ciebie niespełnienia twoich obietnic, bo byłaby to katastrofa dla Polski – wtrącił zastępca szefa doradców.
– Niespełnienie niektórych obietnic mogłoby już w pierwszym roku prezydentury przynieść budżetowi poważne oszczędności – przyznał szef doradców.
– A rezygnacja ze wszystkich obietnic da w całej kadencji ok. 300 mld.
– Znakomicie. Tylko czy mogę tak rezygnować, skoro obiecałem naprawę Polski?
– Możesz. Nasi ekonomiści zapewniają, że niespełnienie obietnic to najlepszy sposób naprawy Polski.