W delirce
Dlaczego izba wytrzeźwień na Kolskiej jest koszmarem i pacjentów i personelu
Tekst ukazał się w POLITYCE w czerwcu 2015 r.
Ulica Kolska to adres w środowisku kultowy. Od kilkudziesięciu lat spędzają tu przymusowe noce sięgający – incydentalnie lub przewlekle – dna. W 2010 r., wychodząc naprzeciw godnościowej stylistyce unijnej, nazwę zmodyfikowano. Obecnie brzmi: Stołeczny Ośrodek dla Osób Nietrzeźwych. Izba, potocznie żłobek, zalatywała PRL. Przed tygodniem ściany SOdON oblepiono anonsem o wyprzedaży: łóżka ze stelażem 190/90, szafki nocnej, biurka, stoliczka – mały okrągły (wszystko w kolorze jesionu), karniszy mosiężnych (sztuk 2), lodówki Gorenje (5-letnia) i innych akcesoriów. Zainteresowani mogą się zgłaszać do referatu gospodarczego.
Anons wywołał w personelu znany nawrót lękowy. Wyposażenie należy do przeprowadzającej się pod nowy adres dyrektorki. Brak zainteresowania może zinterpretować źle.
Od sześciu lat prawie 100-osobowy personel – obsługujący trzeźwiejących medycznie, terapeutycznie oraz biurowo – szuka sposobów odtrucia atmosfery. Niestety, kadencja dyrektorki przypadła na tsunami światowego kryzysu, które zmiotło odwagę ludzką.
1.
Zaczęło się przyjemnie, jak to bywa z pierwszym kieliszkiem. W 2009 r. odszedł jej poprzednik – w opinii personelu – niewychowany cham. Był wokół jego degradacji smrodliwy medialny szumek, do którego personel, nie ukrywa, przyczynił się. Zastąpiła go osoba robiąca sympatyczne wrażenie. W fazie wstępnej szara myszka. Przyszła z miasta z misją: tchnąć w odwykowy ferment świeży powiew, rozsadzić skostniałe kliki/koterie, sprzątnąć bałagan po poprzedniku, grożący likwidacją placówki.
Nowa przełożona była chłonna wiedzy o nim. Personel, nastawiony do zmian entuzjastycznie, stracił trzeźwość umysłu, nie mając nic przeciwko rozmowom indywidualnym w gabinecie. Przychodzili po kolei. Niech opowiedzą o sobie nawzajem. Sącząc kawę – rozgorączkowani pragnieniem ocalenia posad – nadawali nałogowo jedni na drugich jak przedszkolaki, wchodząc w ploty. Kto się przyczynił do odejścia poprzednika? Kto jest w związkach zawodowych? Kto z kim w prywatnym czasie?, i tak dalej.
Przełożona zarządziła poranne zebrania strategiczne. Personel ma się stawić w komplecie o godz. 7.15. Tymczasem izba pracuje w systemie dwuzmianowym, gdyż ludzie piją i trzeźwieją całą dobę. Personelowi zaczynającemu pracę o godz. 7 była to rybka. Ale schodzącym z nocy, spragnionym poduszki oraz przychodzącym na godz. 19 obligatoryjna dyrektywa burzyła dobowy rytm. Większość dojeżdża z daleka, utracony sen sprawiał, że czuli się rozdygotani jak w alkoholowym ciągu. Słuchali zawsze monologów błahych, w stylu: możemy być spokojni, chyba nas nie zlikwidują, proszę o posłuszeństwo i chęć współpracy. Kto nie dotarł z powodów losowych, narażał się na długoterminowy gniew.
W fazie wstępnej ignorowano te sygnały. To nie grzech, że przełożona ma potrzebę zwoływać, może lubi błyszczeć przed dużą grupą. Po jakimś czasie zwoływani o świcie stawiali się już tylko ze strachu, zostawiwszy w domach samopas dzieci oraz wnuki.
2.
Wytypowani kierownicy działów omal nie rozpili się podczas wymuszanej przez nową przełożoną integracji na mieście. W piątkowe popołudnia, zamiast wracać do tęskniących bliskich, przymusowo zaliczali knajpy, bawiąc się ze strachu. Po kilku wypadach personel zdobył się na odwagę i przerwał ten ciąg. Nastąpił długoterminowy gniew.
Nadeszła faza ostrzegawcza uzależnienia: wysoka tolerancja na negatywne bodźce. Przełożona zaczęła kolędować po ośrodku w celach towarzyskich. Pokój w pokój wytrąceni z zadań biurowo-terapeutycznych, odgrywali narzucone im role biernych słuchaczy, jeszcze nie tracąc nad sobą kontroli. Moszcząc się w fotelu po matczynym wstępie: czy wszystko w porządku?, łykali te same historyjki o pracowitym wspinaniu się po szczeblach kariery, zanim dotarło się do odwykowego referatu. O tym, jak spod ręki przełożonej wychodzili urzędnicy świetni, stworzeni do ról samorządowych. O ukochanej pasztetowej Wierzejki, ekstraciuchach z bazaru na Olimpii, dietach, antybiotykach i innych. Długoterminowy gniew następował, gdy komuś się wypsnęło, że ryby na Olimpii wcale nie są takie dobre. Nie zaszczycała sobą przez tydzień, a personel dostawał ataków paniki.
W tych okolicznościach miał miejsce nerwowy epizod z kiełbasą. Przełożona tygodniami narzekała, że bardzo ciągnie ją do kiełbasy, której taaaki kawał znów zjadła wieczorową porą przed telewizorem, a przecież jest na diecie. Personel rzucił żartobliwie, że może jest uzależniona od kiełbasy. Figiel skończył się pouczeniem u wicedyrektora.
Podobnie jak afera pasztetowa. Przełożona peregrynowała, częstując pasztetem własnego wypieku, ekskluzywnym, z dodatkami. Ktoś – w miarę rozwoju wypadków rezonujący już na obniżonej tolerancji – rzucił, że pasztet jak pasztet, a dodatki jak dodatki. Za pośrednictwem kierownika działu został zmuszony do przeprosin. Upokorzony czekał przed gabinetem, a przełożona nonszalancko, że poprosi do siebie, kiedy znajdzie czas. Godzinami trzymała personel w dygocie.
Terapeuci zawsze mogli uniknąć faux pas, uciekając przed przełożoną na wyższą kondygnację, zasłaniając się pilną wizytą u trzeźwiejących. Nie zaglądała tam często, w obawie, że wejdzie na nią wesz.
Ostrzegawczy był też kolczyk. Nadchodziły imieniny przełożonej. Od prezentu wolała gotówkę. Zrzucono się. Następnego dnia chodziła po referacie, pokazując jeden kolczyk. Na tyle starczyło. Drugi musiała kupić za swoje.
3.
Zaczęły się próby odstawienne. Z SOdON odeszło/wyrzucono kilkanaście osób ukształtowanych wiekowo, niedających się wyhodować. Weźmy X. Zależna od komunikacji miejskiej, przychodziła kwadrans przed godz. 7. Odebrawszy X. klucze do pokoju, próbowano zatruć ją myślą rezygnacyjną. Odstawała swój kwadrans jak bohaterka, czekając, aż równo o 7.00 gospodarczy – też upokorzony tym faktem – otworzy jej drzwi.
Personel, wchodząc w fazę krytyczną uzależnienia, zauważył, że neutralizatorem napięcia jest schlebianie odzieży przełożonej. Codziennie rano delegowano osoby mimochodem chwalące nowe bluzki, zawieszki, czółenka i inne, czym niechcąco wykopały pod personelem dołek. Przełożona przynosiła reklamówki ciuszków z Olimpii, które nabyła lekkomyślnie, a w domu okazywało się, że to jednak nie to. Niech pochodzą po pokojach, popytają, dyrektorowi nie wypada. Zatraciwszy dawno trzeźwy osąd sytuacji, by się nie narażać, odkupowano do ostatniej sztuki. Tak, personel ma świadomość upadku na dno, ale nie ma możliwości zerwania z nałogiem, bo tu jest Polska. Tu ma się mieszkania za pożyczone franki.
4.
Do domów personelu – już w fazie przewlekłej nałogu – kilkakrotnie jeździ pogotowie. Lekarze diagnozują zatrucie organizmów chronicznym stresem. Zalecają dystans. Ale tu jest Polska. Tu ma się krok do emerytury.
Na ostatnich nogach jest pion gospodarczy. Wpadłszy przed siódmą do pracy, nie jedząc, nie sikając, zrzucając jedynie płaszcz, wpada do gabinetu przełożonej, czy są na dziś jakieś dyspozycje. Są.
Służbowy samochód typu dwa fotele plus paka – mający służyć do transportu odwykowych akcesoriów typu ustniki do alkomatu, papier do ksero i inne – defrauduje swój czas w warszawskich korkach, szukając na mieście ulubionej pasztetowej Wierzejki, cielęciny spod Hali Mirowskiej, recept, gazet „Gwiazdy Mówią”/„Wróżka”, promocyjnych legginsów z Lidla. Jeśli legginsy nie pasują, gospodarczy jedzie je zwrócić, opcjonalnie obchodzi pokoje, czy znajdzie się chętny.
Jeśli przełożona ma prywatne wizyty lekarskie, samochód służbowy przywozi ją do pracy. A ponieważ garażowany jest na Kolskiej, gospodarczy nastawia budzik na skoro świt, by być dyspozycyjnym przed siódmą pod domem przełożonej. Podczas wizyt u lekarzy gospodarczy nie sika. Jeśli opuściłby auto, a wizyta okazała się krótka, naraziłby się na długoterminowy gniew. Jak wtedy, gdy kluczył po parkingu, szukając wolnej miejscówki, tymczasem przełożona zakończyła wizytę. Wróciła komunikacją miejską, a jej krzyk budził z przymusowego snu pacjentów zwiezionych w nocy.
Na urlop zagraniczny przełożoną plus walizki też odprawia gospodarczy. Schodzi z walizkami na peron, umieszcza w przedziale, po czym odmachuje na pożegnanie. Przed rewizytami zostaje uprzedzony dwa dni wcześniej, by nie planował sobie nic na popołudnie oraz wieczór. Czesze przełożoną, stylizuje, po czym czeka pod schodami, aż skończy się raut. Jak oficer BOR. Gdziekolwiek by się gospodarczy oddalił w służbowych obowiązkach odwykowych, na dzwonek przełożonej ma natychmiast zawrócić, bo – weźmy – rzucili świeżą Wierzejkę.
Niepracujący już gospodarczy był tak zniewolony, że nerwicowe drgawki przewróciły go na schodach w piwnicy. Interweniowało pogotowie.
5.
Tymczasem izba trwa w fazie bezsilności wobec problemów. Przyjazne, luźne rozmowy o – powiedzmy – maturze dziecka prowadzi tylko w drugim obiegu, czyli na mieście. Przełożona ma poczucie osaczenia. Na pewno personel knuje. Urlop wzięty tego samego dnia przez dwie osoby z izby czy spontaniczna podwózka do metra grożą pogadanką o planowanej intrydze. Wykryte na monitoringu serdeczne pożegnanie koleżanki, która odeszła, nie metabolizując atmosfery, oznacza spisek.
Podczas nieobecności przełożonej personel zbity przy jednym biurku czatuje w oknie, jak za czasów nielegalnych nastoletnich papierosów, czy nie podjeżdża służbowy samochód. Po czym rzuca się do drzwi na oślep, depcząc szpilki jedni drugim. Zdarza się, że przełożona parkuje w miejscu niewidocznym, próbując personel nakryć znienacka.
Bohaterowie, którzy odeszli sami z siebie, są gorąco proszeni o pomoc w przerwaniu tego upokarzającego ciągu. Próbowano nawiązać kontakt z osobą bardzo ważną w urzędzie miasta i poskarżyć się, że Kolska jest upojona strachem, uzależniona od uspokajających tabletek na bazie dziurawca. Najpierw było: naturalnie, oddzwonią powiadomić o terminie. Czekali miesiąc. Potem głos sekretarki – wijący się jak piskorz – przepraszał, że spotkanie z osobą bardzo ważną jest jednak niemożliwe.
Więc personel siedzi skacowany własną biernością. Czy dziś przełożona zawezwie, wskazując palcem krzesło przy biurku vis à vis (nastrój karzący), a może siądą obok przy wskazanym palcem stole prezydialnym (nastrój matczyny)? Ale tu jest Polska. Więc podtrzymują się wzajemnie, jak teściowe żony swoich pijących synów: mój też mnie bił, a przecież jakoś dałam radę.
•••
Najwidoczniej powyższe to tylko omamy. Przełożona oprowadza po izbie. Personel napotkany na korytarzach deklaruje wdzięczność jej osobie. Można do przełożonej przyjść ze wszystkim, jak do matki. Jest patronką spokoju w SOdON. Zmiany w personelu, jakie zauważyła przełożona w trakcie realizacji misji naprawczej, to duży przyrost poczucia wartości własnej.
Promil niezadowolenia w opinii przełożonej ma może źródło w fakcie, że podejmując się misji, kazała wyrzucić z gabinetów 13 prywatnych telewizorów i kilka sof. Niewykluczone, że chodzi o ostatnią podwyżkę, która poszła głównie do będących w bezpośrednim kontakcie z klientem, co jest naprawdę w izbie zadaniem najmniej wdzięcznym.
A ten gospodarczy wcale nie potknął się w piwnicy ze strachu. Miał niezawiązane sznurówki, na które nadepnął. Być może za bardzo się spieszył.