Prawdziwy sędzia Dredd – mówią o nim. Filmowy Dredd, w którego wcielił się Sylwester Stallone, nie uznaje okoliczności łagodzących lub wyższej konieczności; ślepy wyznawca dewizy dura lex sed lex – ciężkie prawo, ale prawo. Nawet jeśli oznacza to skazanie na pięć lat mężczyzny za zniszczenie budki telefonicznej, choć tylko skrył się za nią podczas strzelaniny. Wojciech „Dredd” Łączewski, sędzia z siedmioletnim stażem, sam pochodzi z sędziowskiej rodziny. Mama cywilistka. Ojciec karnista – przez wiele lat był przewodniczącym IV Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Lublinie. – Niezwykle mądry, nadzwyczaj przyzwoity człowiek – opowiada przyjaciel rodziny i dodaje, że oboje sędziostwo Łączewscy byli spokojni i wyważeni. – Ale syn zawsze był charakterny i twardy. Wyszczekany, czasem obcesowy. Tak od dziecka.
Nie bał się szczerzyć kłów już na samym początku kariery sędziowskiej. Starzy prawnicy wspominają, jak to sąd okręgowy wydał list żelazny dla sądzonego przez niego oskarżonego, co skutkowało zwolnieniem go z aresztu. Postawił się i powiedział, że człowieka nie wypuści. Tak zrobił.
Zanim przyjechał do Warszawy – po studiach prawniczych na UMCS w Lublinie, gdzie w 2001 r. rozpoczął aplikację – wiele lat spędził na lubelskiej prowincji. W Sądzie Rejonowym w Janowie Lubelskim, gdzie był asesorem od 2004 r., zrobił wrażenie, na pył ścierając prokuraturę, która oskarżyła matkę dziecka o podanie mu amfetaminy. Wojciech Łączewski wydał wyrok uniewinniający kobietę, dowodząc, że prokuratura nie przedstawiła ani jednego dowodu, że to ona podała dziecku narkotyk, a śledztwo określił jako niechlujne.
Sam szybko doczekał się prześmiewczych komentarzy za sposób uzasadnienia decyzji wysłania wezwania na adres zameldowania, a nie wskazany adres do doręczeń, w efekcie czego oskarżony nie był na rozprawie.