Przed paroma dziesiątkami lat, jako początkujący reporter młodzieżowego dziennika, wysłany zostałem na Śląsk. Miałem napisać o wspaniałościach podawanych w stołówkach studenckich. Spędziłem w Katowicach, Zabrzu i Gliwicach kilka dni, które trwale wpisały się w moją pamięć. Nos i kubeczki smakowe do dziś reagują nieprzychylnie na samo wspomnienie o daniach, którymi faszerowano studentów tamtejszej Politechniki, Akademii Medycznej i Uniwersytetu. Przez te kilka dni zgubiłem parę zbędnych kilogramów. Stołówkowe (zwłaszcza dobiegające z zaplecza i kuchni) zapachy odebrały mi całkiem apetyt. Wracałem więc mocno wygłodzony.
Do Siewierza dojeżdżałem już bliski omdlenia. I nagle zobaczyłem szyld: Złota Gęś. Aromat pieczonej gęsiny spowodował, że wyskoczyłem z samochodu i pognałem do knajpki państwa Kubików. To był ewenement pod każdym względem. Restauracja założona w 1945 r. istniała przez cały czas Polski Ludowej (i na szczęście dla smakoszy funkcjonuje do dziś). Myślę, że spokojną egzystencję Złota Gęś zawdzięczała swoim gościom. W Księdze Pamiątkowej bowiem figurują nazwiska Cyrankiewicza, Gierka, Ziętka – czyli prominentnych polityków tamtych czasów, a także kardynała Wojtyły oraz słynnych artystów: Cybulskiego, Jandy, Zapasiewicza, Niemena. I w takim lokalu miałem po kilku dniach przymusowej głodówki wreszcie coś zjeść. No to zjadłem: rosół z gęsi, gęsie żołądki i wreszcie potężne mięsiste i pachnące udko. A do tego modra kapusta. To była orgia!
Do dziś, ilekroć jadę tzw. gierkówką, zawsze staję w Siewierzu. I nigdy nie żałuję. Nawet pamiętając o tym, że w mojej zamrażarce kruszeje pięciokilogramowa gęś rasy polskiej białej owsianej.