W Federacji Rodzin Górniczych mówią, że już zabrakło wdów. Co roku na okoliczność Barbórki ustawiają się w kolejkę po wdowy dziennikarze. No, niestety, zostały rozdysponowane.
Oprócz wdów telewizja zapewne odsmaży jakiś śląski film – w tle obfita żona, siedząca okrakiem na zydlu, obierająca ziemniaki do obiadu. On, dzielny kopach, wróci z szychty, splunie czarną śliną, zje i zalegnie na wersalce, uciszając gromadę dzieci.
Ale dziś to już tylko wdowio-robotniczo-familijny skansen, węgiel to raczej tombak niż złoto, a górnicy tkwią zapadnięci w restrukturyzacyjną mieszankę nostalgii z apatią. Teraz w roli głównej są ich kobiety, tupiące nogą rzeczniczki mężowego etosu. Nawet przed premier Kopacz.
Złe
Jakie to robiło wrażenie na Anicie, stojącej z psem yorkiem o imieniu Tyci pod Kazimierzem Juliuszem w Sosnowcu. Jej górnik był jednym ze 160, którzy nie wyjechali z dołu, co przez kilka dni leciało jako PILNE na żółtym pasku telewizorów. A było tak: mężowie usłyszeli, że z dnia na dzień chcą im zasypać kopalnię, już szykowano gruz. Od dwóch miesięcy nie dostali wypłaty, z kont kasy zapomogowej znikły pieniądze, a komornik wszedł na zakładowe bloki (skąd zadłużenie, przecież kopalnia ściągała czynsz z wypłaty?). Do górników doszło, że od dwóch lat mają niepłacony ZUS. Lontem były słowa prezesa: Ja się o siebie nie martwię.
Więc kiedy Anita zobaczyła na żółtym pasku, że nie wyjechali, wzięła Tyciego na ręce i pognała, żeby dodać im otuchy. Dość wycierania gęby górnikiem! – krzyczały kobiety z brzuchami i termosami z kawą, ledwo utrzymujące rodziny na powierzchni. Podzieliły się zadaniowo. W czasie gdy jedne pojechały do wojewody pytać, co rząd zrobi z tym fantem, inne osłaniały przed komornikiem kopalniany majątek.
– Przy kopalni jest bankomat, proszę zobaczyć, stan konta – 6 zł.
– Oni zostali na dole, bo nie mieli odwagi spojrzeć nam w oczy, że nie mamy na chleb.
– Jak nie zadłużyć kopalni, skoro łopata w sklepie kosztuje 10 zł, ta sama, tylko z atestem, 100 zł! Złamią się w tym samym czasie, a potem zdziwienie, że węgiel jest drogi.
Tzw. planistki non stop robiły kanapki. Inne przeganiały spod Juliusza dziennikarzy relacjonujących, że górnik znów jęczy (w tym czasie ekspert w telewizyjnym studiu opowiadał, że zna problem, bo pochodzi z Rybnika, i mówił o węglu per kamień). Poszły na tę wojnę w imieniu mężów, dla których naród stracił empatię. Mężów ludzie kojarzą z paleniem opony pod Sejmem od czasu transformacyjnego zawału.
Są siedzące w internecie. Odpierały na forach ataki w stylu: „Polska brać górnicza umie brać, kurwa mać”; „Wcześniej przywozili do Warszawy opony, a teraz żony”; „Dokładamy do tych świętych krów i na ich klempy”; „I znów mit Ślązaczki Polki kosztuje nas miliardy”; „Premier je przytula w trosce o sondaże, wywalając 100 mln na reanimacje trupa”; „Popatrz hanysowa hołoto, to między innymi przez twoją sfajdaną godność wyjeżdżają za pracą inni Polacy, nikt im mieszkań nie szukał”. Odgryzały się: „Ile żyje na emeryturze górnik dołowy, a ile taki Kiszczak”.
Wieczorem Anita wracała do domu, który budowali 10 lat, pomieszkując i jedząc u swoich ojców, żeby odłożyć na materiały. Po przeprowadzce przestała pracować. Dla oszczędności. Czy pracując, miałaby czas na ogród, weki, kiszenie kapusty, kombinowanie, jak schodzić z kosztów tak, żeby zaopatrywać dom tylko w to, co musowe? Internet najtańszy, żadnej satelity, cyfrowego Polsatu, telefon na kartę, by się nie wiązać. Strzyże też wszystkich sama, nawet psa. Do pracy trzeba by się stroić, szykować, a to są zajęcia czasochłonne, nieprzynoszące do domu pieniędzy. Poza tym niech mężowi utytłanemu na szychcie ten dom kojarzy się z czymś, do czego leci na skrzydłach, te firanunie, krochmalone serwety, kawa na tarasie z widokiem. On dzwoni zawsze kwadrans przed godz. 15 (Anita może od tego nastawiać zegarki): Kotku, nastawiaj ziemniaki.
Inne
Stare Ślązaczki z Nikiszowca śledziły strajk w telewizorze. Jakie te babki teraz dobrze wyglądające, chude, w dżinsach z cekinami, wygadane, zorganizowane w komitety. W latach 80. stare Ślązaczki prosto od cedzonych ziemniaków zabierała esbecja i woziła na dół do strajkujących, niech nakłonią mężów do powrotu. Ale oni nie wyjeżdżali, bo byli hardzi i odporni psychicznie.
Taka Danuta. Co mogła nawojować z kuchni? Ona, uczuciowa architektka rodziny, opierająca 9 dzieci (odpowiednia liczba dzieci była w górniczym kodeksie honorowym). Do dziś usatysfakcjonowana faktem, że jej jechał palcem po meblościance i chwalił Danuśkę: Siedem dni można w domu nie zmieniać białych skarpetek. Potem przychodził chwiejący się od płukania kurzu z gardła i rodziło się kolejne dziecko. Ale z perspektywy kieleckiej wioski, skąd wyjechał w wieku lat 16, był kimś. Z dostępem do AGD, którym zaopatrywali rodzinę. Ściany domu w Kieleckiem nobilitowało jego monidło w stroju galowym, wiszące obok Matki Boskiej. (Do zakładu fotograficznego Krzysztofa Niesporka na Nikiszowcu górnik przychodził portretować się solo lub z rodziną, nigdy jego kobieta indywidualnie).
Stare Ślązaczki, z powodu wczesnego wdowieństwa zespawane łokciami z parapetami, obserwują te dzisiejsze, takie ą-ę, bułkę przez bibułkę. Widać, że zużywają czas dla siebie. Paznokcie we wzorki, golone nogi. W kuchniach na ścianach mają tryptyki w ramkach (trzy obrazy wiszące obok siebie, przedstawiające Afrykę, owoce lub herbatę w filiżankach), hit ostatniego serialowego sezonu. A w salonach połączonych z kuchnią stacjonarne rowerki, na których jeżdżą, żeby złapać tego ruchu.
Tylko teraz ten ich górnik jakiś depresyjny. Nawet dupowaty. Ponoć na łaźni goli sobie pachy.
Uzawodowiane
Przed Barbórką po podcieniach Nikiszowca kamery polują na czarno-biały koloryt starych górników w kufajkach, przemieszczających się rowerami z kwiaciastą foliową reklamówką, mających w domu swoją bezrobotną śląską kobietę, patronkę pustego ogniska, bo dzieci poszły w Anglię. Kamery omijają kawiarnię stylizowaną na toskańską (za mało Śląska w Śląsku). W kawiarni przy kawie Aneta z 7-miesięcznym synem górnika, chwilowo na macierzyńskim. Jak policzy po klatkach familoków, wszystkie w jej wieku, po odchowaniu pracujące, potrzebują innych stymulatorów niż telewizyjno-kuchenne.
Socjologowie opukują, czy pracują z musu, bo górnik finansowo zdziadział (w języku socjologów zdegradowany prestiżowo-symbolicznie), czy są bardziej ambitne? Wychodzi pół na pół.
Te bardziej apatyczne wytrąca się z tradycyjnej roli w ramach projektu „Śląskie wyzwania”. To się nazywa uzawodowienie. Najpierw zapraszane do urzędu, w celu stworzenia zarysu modelu beneficjenta, siadają ze sfatygowaną torebką na kolanach i nic od urzędu nie chcą, oprócz podwyżek dla chłopa. Powołują się na orędzia biskupie z barbórkowych pielgrzymek, że sensem życia kobiety jest rodzenie, a praca przymusem. Biskupi mówią im również, że gdyby dzisiaj Jezus wcielił się w człowieka, prawdopodobnie byłby górnikiem, wybierając los najbardziej pomiatanego.
Zagadnięte o ambicje, wpisują w ankiety: „Wstawia się ten obiad i się czeka, myje się te okna, tak powinno wyglądać życie”. W punkcie marzenia wymieniają rodzinne wczasy zagraniczne, zdrowie, remont mieszkania. Te 45-letnie tłumaczą się z braku ambicji ojcowym niezadowoleniem („Po ogólniaku będziesz jak rozpierzeniec bez zawodu”) i faktem, że już spełniły się zawodowo za panienki. By odblokować ich zasuszony potencjał, uwikłany w tradycyjną pajęczynę obowiązków, dostają motywującego asystenta i są przedstawione samym sobie przed lustrem w pełnym makijażu, wykonanym przez profesjonalnego kolorystę na lekcji z podwyższania niskiej świadomości wizerunkowej.
W projekt „Śląskie wyzwania” wliczony jest psycholog, odpowiadający za redukcję niepokoju mężów. Psycholog (by nie drażnić męża słowem brzmiącym psychicznie, nazwany w projekcie towarzysz-akompaniator) tłumaczy, że finansowa sprawczość żony to żaden dyshonor. Terapeutyzuje górnika z próżności dawania. Uspokaja: jak pracująca, to jeszcze nie znaczy, że zdradzi. Mówi ich językiem: Nie bądź za nią tak głupi, jak Hitler za Polską.
Równe
Podczas strajku na Juliuszu Małgosia, dziewczyna górnika, prosto z pracy (magazynierka na akord w chemii samochodowej) nie biegła jak zawsze na siłownię, tylko z paczką prywatną dla Jakuba. Jakieś batoniki, musujące witaminy, żeby strajkując, nie zasłabł, plus krótki liścik „Kocham Cię, Misiu”. To był pierwszy protest w ich życiu. Nerwową atmosferę wyczuwał nawet pies rasy york, chodząc wokół dużego pokoju. Łączyła się ze strajkującym Kubą przez kopalniany telefon, pytając, czego mu potrzeba. (Jezus, Misiek, wracaj do domu. – Spokojnie Żaba, jak będzie trzeba, to wrócę). Płakała telefonicznie tylko chwilę, gdyż telefony są na podsłuchu, żeby papierosów i wódki nie zechcieli.
W telefonicznych kontaktach strajkujący górnik i jego kobieta też nastąpiła rewolucja. Wcześniej prosili o koce z powodu podziemnej wilgoci i gazety, by wiedzieć, co o nich piszą. Teraz domagają się żoninych sprawozdań z życia niemowląt. Młode matki na Juliuszu krzyczały w słuchawkę, ile mililitrów zjadło, jaka konsystencja kupki. Słychać było po tamtej stronie płacz.
Stare Ślązaczki wsparte na parapetach też odnotowały zmiany. Patrzą, jak chłopcy nie wstydzą się spacerować z wózkami bez celu. Ich górnik zabijał ewentualny wolny czas przy pocztowych gołębiach lub akwariowych rybkach (lubił rybki, bo nie krzyczą), a podczas kolędy wychodził z domu, żeby nie wypaść babowato. Modlenie było sprawą kobiety. Jak przewijanie, kiedy wychodził z pokoju, bo aż go wznosiło. Dziś domagają się wizyty przy porodzie.
Taki górnik Oli (on z kopalni Wieczorek, ona absolwentka Uniwersytetu Medycznego w kierunku laborantka, chwilowo na macierzyńskim). Gdy wyraziła wątpliwości co do tej porodowej obecności, postawił się, że do końca życia się nie odezwie. Potem śledził skurcze przepowiadające. Kąpał i przewijał, siedział na dywanie i agugał, później pozwalał jeździć na sobie konno, a układając Lego, złościł się na synka, że burzy jego wózek na węgiel. Taki miętki dla dzieciaków. Ją irytuje, że dzieciak w malowance misia przykleja na słońcu. On (wykształcenie wyższe pedagogiczne, pierwszy absolwent w pokoleniu) mówi: Fajnie, miś poszedł do solarium – i przykleja misia na drzwiach lodówki. Przed mistrzostwami w hokeju pytał ją, czy wyraża zgodę, by kupić plazmowy telewizor. Wyraziła.
O tym, jak górnik Barbary tracił pozycję alfa, świadczą udka z kurczaka. Córka poszła do przedszkola, ona do pracy w MOPS i zaczęło jej przeszkadzać, że rozmywa się ich wspólne życie. On wracał przed nią z kopalni, zahaczając o swoją mamę, gdzie konsumował obiad. By jedli wspólnie, początkowo nacierała kurze udka, wystarczyło je włożyć do piekarnika. Potem sam zaczął nacierać, aż doszedł w udkach do perfekcji. Teraz śledzi w gazetkach mięsne promocje.
Stylizowane
Gdy po czterech dniach kobiety górników z Juliusza przeczytały na żółtym pasku PILNE, że oni wychodzą na powierzchnię, wsiadły w samochody (zabrakło miejsc do parkowania). Małgorzata krzyczała: Misiek, Misiek! Gdy ją zobaczył, wykrzywił się we wzruszeniu i wyjął z kieszeni tamten liścik. Anita ze swoim górnikiem po 18 latach przeżyła drugą noc poślubną. Każdej życzy czegoś takiego. Kiedy już wygaszą Juliusza, mąż ma obiecane przeniesienie na Staszic-Murcki. Już tam przynależy w papierach. Dostał nawet pismo, jak z Barei: Ponieważ codziennie przysługuje mu kartonik mleka, ma się zgłaszać już na Murcki. To przecież 30 km w jedną stronę.
A mieszkania na Nikiszowcu po śp. starych Ślązaczkach już wykupuje inteligencja, przerabiając je na lofty. Z wnętrzami stylizowanymi na typowy Śląsk.