Zebranie w Gdańsku. Zażarta dyskusja w sprawie 15 osób – dziadków, dzieci i ich dzieci, wyrzuconych półtora miesiąca wcześniej z ich własnoręcznie skleconych baraków – trwa już od dwóch godzin. „Doszło do złamania praw człowieka, a winni tego powinni zostać ukarani” – mówią stanowczo ci z Amnesty International, ale ci z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie chcą, żeby nikogo pośpiesznie nie oskarżać. Ci z Urzędu Miasta Gdańska nie czują się właściwą instytucją, by się wypowiadać, ci ze stowarzyszenia Nomada informują, że prokuraturę już powiadomili. Ci z MOPR przekonują, że przecież chodzi tylko o dobro wysiedlonych. O to, by zapewnić im czyste, ciepłe miejsca do spania. Kilku Romów kręci się tymczasem na twardych krzesłach, wychodzi na papierosa, ziewa. Dopiero gdy ci z Nomady oburzają się, że to cyniczne nazywać ciepłym miejscem schronisko dla bezdomnych, wyrwana nagle z letargu ciężarna 21-letnia Ewa Stoica krzyczy na głos: – Nie chcemy do schroniska! Tylko nie schronisko.
Bo to oznacza przecież rozdzielenie kobiet i mężczyzn, a dla niej życie z niemowlęciem wśród bezdomnych, za to bez męża Pardeliana.
Dawniej
– Zobacz, jak fajnie mieliśmy – mówi Pardelian, pokazując w telefonie zdjęcia zbudowanych z materiałów wtórnych domków. Porządek, czysto, dywany, piece z beczek, generator prądu na ropę, meble. – A tyle zostało – na zdjęciu porąbane dechy, rozbite szyby, rozwalone meble.
Nie wszystko udało im się uratować, nie mieli jak i dokąd zabrać własnych rzeczy. W poniedziałek 4 sierpnia 2014 r.