Uwolnić króliki
Czy da się ulżyć w cierpieniu zwierzętom laboratoryjnym?
Tekst ukazał się w POLITYCE w listopadzie 2014 r.
Sprzeciw wobec eksperymentów na zwierzętach – torturowanych i mordowanych za drzwiami laboratoriów – wciąż rośnie. W ubiegłym roku ponad milion obywateli Unii Europejskiej poparło wniosek o stworzenie prawa wykluczającego eksperymenty na zwierzętach i wprowadzającego w zamian metody alternatywne, m.in. użycie hodowli komórek i tkanek. Również w Polsce trwają prace nad ustawą implementującą prawo unijne.
Tyle że przygotowany przez Ministerstwo Nauki projekt jeszcze pogarsza sytuację zwierząt. Nie zabrania zabiegów uniemożliwiających zwierzętom poddawanym doświadczeniom wydawania głosu w czasie bolesnych procedur doświadczalnych, na przykład przecinania strun głosowych. Według ustawy zabicie zwierzęcia dla pobrania tkanek nie będzie już doświadczeniem, a więc nie będzie potrzebna na nie zgoda komisji etycznej. W ten przewrotny sposób, w statystykach, liczba zwierząt użytych do doświadczeń znacznie się zmniejszy. Ustawa nie zapewnia miejsca w komisjach etycznych organizacjom humanitarnym. Nie gwarantuje możliwości odwołania do Krajowej Komisji Etycznej od pozytywnej opinii lokalnej komisji etycznej dopuszczającej doświadczenie itd. – Wprowadzenie ustawy w jej projektowanym brzmieniu degraduje wręcz ducha i literę unijnej dyrektywy – sumuje prof. Andrzej Elżanowski z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN. – Stanowiłoby poważny regres w jakości systemu etycznego nadzoru nad doświadczeniami w Polsce i wywołałoby uzasadnione protesty społeczne. Organizacje obrońców zwierząt zapowiedziały manifestację przed Sejmem na 5 listopada. Zareagowała jednak minister nauki Lena Kolarska-Bobińska, zapowiadając wprowadzenie poprawek w ustawie. Mają one być efektem konsultacji z przedstawicielami organizacji ochrony zwierząt. Posiedzenie sejmowych komisji odbędzie się po wyborach, organizacje przełożyły też swoje demonstracje.
Śruby, prasy, dyby
Tymczasem miliony szczurów, myszy, królików, świnek morskich, psów, kotów i małp, z naczelnymi włącznie, poddawane są niezliczonym eksperymentom. Oblewa się je substancjami żrącymi, zmusza do ich spożywania, zakaża chorobami, poddaje elektrowstrząsom, napromieniowaniu, łamaniu kręgosłupów, kości i oślepianiu. Do arsenału wyposażenia laboratoriów doświadczalnych należą prasy do miażdżenia kości, dyby, bębny obrotowe i centryfugi do wywoływania szoku. Na wyposażeniu mają one metalowe krzesła krępujące ruchy, śruby mocujące elektrody do czaszek zwierząt, służące do prowadzenia doświadczeń neurologicznych na żywym mózgu.
Zwierzęta – próbując uwolnić się od bólu – często łamią sobie szyje i kręgosłupy. Cierpienia mniejszych braci, zamykanych w przyrządach krępujących ruchy, trwają miesiącami, zanim łaskawie wybawi je śmierć; dla wielu z nich jest ona wciąż jedynym „środkiem znieczulającym”. – W najtrudniejszej sytuacji są ssaki naczelne, które w naturalnym środowisku żyją w grupach i spędzają czas wspólnie, jedząc, śpiąc, bawiąc się, ustalając hierarchię dominacji – tłumaczy prof. Joanna Pijanowska, kierownik Zakładu Hydrobiologii UW, członek Krajowej Komisji Etycznej ds. Badań nad Zwierzętami. – W laboratoriach są często izolowane, stąd ciężkie objawy depresji i stresu, które nie ustępują długo po zakończeniu badań.
Szczególne okrucieństwo wiąże się z testowaniem nowych kosmetyków i preparatów używanych w gospodarstwach domowych. Do jednego testu Draiza, w którym preparat nakłada się do oczu zwierzęcia, używa się 6–9 królików. Reakcją na substancje drażniące są m.in.: spuchnięcie powiek, zapalenie tęczówki, owrzodzenia, krwotok i ślepota. Środki uśmierzające ból są rzadko stosowane, bo – jak twierdzą eksperymentatorzy – ich użycie wpłynęłoby negatywnie na wyniki.
W 2012 r. poddano w Polsce badaniom 233 tys. zwierząt, z czego ponad 160 tys. w badaniach podstawowych, a ponad 30 tys. – w testach produktów i urządzeń dla medycyny, stomatologii i weterynarii. Hodowle zwierząt laboratoryjnych dla siebie i na sprzedaż prowadzą w Polsce w większości placówki naukowe w tzw. zwierzętarniach. Wygląda na to, że naukowcy przygotowali wygodną dla siebie ustawę.
Tymczasem przeciwnicy wykorzystywania zwierząt do doświadczeń naukowych twierdzą, że przenoszenie wyników z eksperymentów ze zwierzętami na człowieka jest często zawodne, a nawet opóźnia postęp w zapobieganiu i zwalczaniu chorób u ludzi. Przykłady?
Zwierzęcy model choroby Heinego-Medina przyczynił się do niezrozumienia mechanizmu infekcji i opóźnił wynalezienie szczepionki. A ta, którą wyhodowano na komórkach nerkowych małp naraziła miliony Amerykanów na tzw. małpi wirus 40, powodujący w ludzkich komórkach in vitro rakotwórczą transformację. Eksperymenty na małpach człekokształtnych wywołały u ludzi wiele śmiertelnych chorób; na przykład w amerykańskich laboratoriach 16 pracowników zabiły wirusy marburg i ebola.
Testowanie leków na zwierzętach laboratoryjnych prowadzi do błędnych, nieraz tragicznych w skutkach wniosków. W „farmaceutycznych katastrofach” setki ludzi poniosło śmierć, chociaż testy na zwierzętach wykazywały, że lek jest bezpieczny. I tak: Vioxx – lek na artretyzm – wycofano z globalnego rynku w 2004 r. Lek był bezpieczny, a nawet korzystny dla serca w eksperymentach na zwierzętach, ale spowodował 320 tys. ataków serca i udarów u ludzi. Z kolei niesławny Thalidomid – środek uspokajający dla kobiet w ciąży, spowodował dramatyczne wady wrodzone u 10 tys. noworodków. Nie wywołał natomiast takich wad u 10 odmian szczurów, 15 odmian myszy, 10 odmian królików.
Testy na zwierzętach utrudniają i opóźniają zrozumienie mechanizmów ludzkich chorób. Były dyrektor NCI – Amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań Nowotworów, Richard Klauzner ubolewa: „Historia badań nad rakiem to historia leczenia raka u myszy. Leczyliśmy myszy z raka przez dziesiątki lat. A takie leczenie nie działa u ludzi”. Jak wykazały badania, z 20 substancji, które nie powodują raka u ludzi, 19 wywołuje tę chorobę u gryzoni.
Z kolei 30 szczepionek na AIDS, mimo wspaniałych wyników w testach na małpach naczelnych, nie zadziałało u ludzi. Znana firma farmaceutyczna Ciba-Geigy ocenia, że około 95 proc. leków uznanych za bezpieczne po przeprowadzeniu badań na zwierzętach zostaje odrzucone w drugiej fazie – podczas testowania na ludziach. – W prestiżowych czasopismach biomedycznych coraz częściej pada wniosek, że z racji fundamentalnych różnic międzygatunkowych wyniki testów na zwierzętach nie przewidują w wiarygodny sposób reakcji człowieka – przekonuje prof. Pijanowska.
Zwierzę do konsultacji
Czy wobec powyższego nie należałoby w ogóle zrezygnować z wykorzystywania zwierząt w badaniach naukowych? Prof. Tadeusz Kaleta z Katedry Genetyki Ogólnej Hodowli Zwierząt SGGW, zajmujący się m.in. zachowaniem zwierząt i ich dobrostanem, uważa, że można ograniczyć ich wykorzystanie w badaniach, ale całkowicie wykluczyć ich z badań się nie da.
– Nie można postępować tak, jak to czyniono kilkadziesiąt lat temu, bo nasza świadomość wzrosła i wiadomo, że zwierzęta czują ból i cierpią. Dziś musimy te cierpienia ograniczać i tak programować doświadczenia, aby zmniejszać liczbę wykorzystywanych zwierząt, zastępować je choćby hodowlą tkanek, ale całkowite ich wykluczenie z badań jest raczej mało prawdopodobne – twierdzi. Historia medycyny dowodzi, iż zwierzęta laboratoryjne, które cierpiały, w bardzo wielu przypadkach spełniły swoją rolę; szereg leków, którymi leczy się choroby człowieka, wcześniej sprawdzano na nich. Prowadzący badania na przykład nad lekami onkologicznymi musi mieć jakiś organizm modelowy i jest to zwykle nie człowiek, a szczur mający wiele podobnych do ludzkich „rozwiązań biologicznych”. Nie bez powodu ktoś powiedział, że „szczur to człowiek tylko z przyśpieszoną biologią”.
Natomiast redukcja zwierząt wykorzystywanych na przykład w edukacji jest możliwa. Można zrezygnować z pokazów dla studentów anatomii szczurów, odchodząc od zabijania i patroszenia tych gryzoni. Ich wnętrze można pokazać na przykład w technice 3D.
Z kolei prof. Krzysztof Turlejski, neurofizjolog z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Nenckiego, przewodniczący Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach, nie wyobraża sobie prowadzenia badań choćby układu nerwowego bez udziału zwierząt. Ale on sam np. wykorzystuje do badań oposy laboratoryjne; gatunek torbacza trochę podobny do szczura; po 13-dniowej ciąży rodzi do 14 młodych, a ogromna część sekwencji procesów rozwojowych zachodzi nie w łonie matki, a po urodzeniu. Można więc je badać bez interwencji chirurgicznej na matce, a przez to mniej inwazyjnie.
Prof. Krzysztof Turlejski prognozuje, że choć metody alternatywne są coraz powszechniejsze, nie będzie możliwe całkowite odstąpienie od doświadczeń na zwierzętach w perspektywie co najmniej 50 lat. – Należy prowadzić badania na tkankach, komórkach, stosując symulacje komputerowe, ale w pewnym momencie i tak trzeba będzie „prosić o konsultację” zwierzę – mówi. – Im bardziej poznajemy organizmy, tym bardziej okazują się złożonym bytem na każdym poziomie: molekularnym, organizacji pojedynczych komórek i interakcji między nimi – konkluduje profesor.
A skoro nie unikniemy zwierząt w laboratoriach, tym ważniejsze jest opracowanie prawnych standardów postępowania z nimi. Podwaliny są. Już w 1959 r., poszukując sposobów na ograniczenie cierpień zwierząt, William Russell i Rex Burch z brytyjskiej organizacji Universities Federation for Animal Welfare stworzyli zasadę 3R (reduction, refinement, replacement – zmniejszenie, złagodzenie, zastąpienie).
3R to za mało
Wielu naukowców, odnosząc się do tej właśnie zasady, wdraża takie metody badania chorób i testowania rozmaitych związków, które oszczędzają życie zwierząt i są adekwatne dla zdrowia ludzkiego. Możliwe jest takie planowanie doświadczeń, by przynosiły pożądane efekty przy użyciu jak najmniejszej liczby zwierząt. Można zastosować nieinwazyjne techniki obrazowania, na przykład prześwietlenia rentgenowskie, rezonans magnetyczny czy emisyjną tomografię pozytonową. Pozwalają one śledzić zmiany stanu narządów za życia zwierzęcia, podczas gdy tradycyjna procedura polega na podaniu badanej substancji dużej grupie zwierząt i zabijaniu kolejnych osobników w określonych odstępach czasu. Dzięki zastosowaniu technik obrazowania uzyskuje się spójniejsze dane i zmniejsza liczbę testowanych zwierząt o prawie 80 proc.
Istnieją metody zastępujące np. niezwykle bolesny test Draize’a. Zamiast na oczach żywych królików zaczęto przeprowadzać go na świeżych gałkach ocznych, pozyskiwanych z rzeźni. W Niemczech takie badania przeprowadza się również na delikatnej błonie oddzielającej w kurzym jajku żółtko od białka.
Naukowcy umieją dziś też już hodować ludzkie komórki rozmaitych typów: pochodzące ze skóry, oka, płuca, mięśni czy błon śluzowych. Potrafią nawet wytwarzać sztuczne tkanki – wielowarstwowe konstrukcje wyspecjalizowanych komórek, hodowanych na polimerowych zrębach. Do tej pory udało się uzyskać laboratoryjne odpowiedniki m.in. struktur oka, a także skóry, płuc, przewodu pokarmowego. Naukowcy z Harvard’s Wyss Institute stworzyli organs-on-a-chip, w tym „oddychające” płuco i przewód pokarmowy. Te maleńkie urządzenia zawierają ludzkie komórki w 3D, naśladują ludzkie narządy i mogą być wykorzystane w badaniach rozmaitych chorób, testowaniu leków i testach toksyczności. Trójwymiarowy ekwiwalent ludzkiej skóry produkowany przez MatTek z komórek ludzkiego nabłonka sprawdza się doskonale w badaniach skutków i gojenia się oparzeń, ekspozycji na promieniowanie i broń chemiczną. – Takie metody zajmują zwykle mniej czasu, angażują mniej osób i kosztują mniej niż testy z udziałem zwierząt – twierdzi prof. Joanna Pijanowska. – Nie są też obciążone balastem różnic międzygatunkowych.
Jednak zdaniem wielu zasada 3R to wciąż za mało i optują za całkowitą eliminacją zwierząt z udziału w badaniach naukowych. Dziś znani w świecie producenci kosmetyków, również polskie firmy, dbając o swój prestiż i idąc z duchem czasów, nie testują już produktów na zwierzętach. A organizacje wspierające ruch przeciwko wiwisekcji publikują aktualne wykazy firm cruelty free (wolnych od okrucieństwa), oznaczając je logo z króliczkiem, aby konsumenci mogli dokonać świadomego wyboru.
Powoli rośnie również grono naukowców nawołujących do całkowitej eliminacji doświadczeń na zwierzętach. Jednym z nich jest prof. Andrzej Elżanowski. – Części mózgu, które generują doznania u człowieka i szczura, nie różnią się jakościowo. Dlatego etyka poszanowania życia, cierpienia zwierząt jest racjonalnie i naukowo uzasadniona – mówi. I dodaje, że skoro wiedza ewolucyjna i neurobiologiczna dowodzi ponad wszelką wątpliwość ciągłość odczuwania, nie ma żadnego powodu, aby uważać, że cierpienia psa czy kota są inne niż nasze. Tyle że na razie nasze prawo nie chce tego uwzględnić. Może interwencja minister Kolarskiej-Bobińskiej i zapowiedziane konsultacje sprawią, że cierpienia zwierząt poddawanych różnym doświadczeniom zostaną przynajmniej zminimalizowane..