Tekst został opublikowany w POLITYCE w październiku 2014 roku.
Scenariusz jest taki: para stara się o potomka rok, półtora. Zaniepokojona kobieta bada się szczegółowo. Sprawdza drożność jajowodów (bez narkozy jest bardzo bolesne), robi laparoskopię, bada hormony, monitoruje owulację. Okazuje się, że jest zdrowa i dopiero wtedy lekarz zaleca badanie nasienia. Najprostsze badanie świata, które zajmuje trzy miesiące – ale tylko dlatego, że powinno się je zrobić dwukrotnie (trzy miesiące trwa produkcja plemników). Odwrócona kolejność ma przyczynę: niechęć mężczyzn do badań. Przekonani, że nic im nie jest, idą sprawdzić spermę przymuszeni przez partnerkę. Na prekursorskim blogu prowadzonym przez mężczyznę – nieplodni.blox.pl, który cieszy się olbrzymią popularnością wśród niepłodnych panów, można przeczytać: „Moja małżonka potrafiła uczynić z takich spraw nie lada bohaterstwo. Coś jak Pan Niepłodny oddał nasienie do badania! Zostań bohaterem w swoim związku!”.
Nie chcą, bo do końca wierzą, że nie muszą. Dr Robert Jarema z warszawskiej kliniki leczenia niepłodności Invimed opowiada, że pacjenci, którzy poddali się badaniu nasienia, często są tak pewni jego jakości, że wyniki, bez wcześniejszego sprawdzenia, rzucają mu na stół w zamkniętych kopertach. To moment, w którym ponad połowa doznaje szoku.
Męskie Waterloo
Najczęstszą przyczyną męskiej niepłodności są plemniki niskiej jakości, która objawia się choćby zmniejszoną ruchliwością. Na drugim miejscu są żylaki powrózka nasiennego – to przyczyna niepłodności ok. 40 proc. mężczyzn zmagających się z tym problemem. I to można zdiagnozować już na etapie nastolatka. Inne istotne problemy, które mają swój początek w dzieciństwie, to nieschodzenie jąder do moszny – dzieje się tak u 5 proc. noworodków. 75 proc. z nich zmaga się w dorosłości z niepłodnością. U nich również prawdopodobieństwo nowotworu jąder jest o 30 proc. wyższe. Kłopot z płodnością mogą mieć też chłopcy, którzy przyszli na świat poprzez poród pośladkowy – ucisk jąder w czasie przechodzenia przez kanał rodny może spowodować trwałe uszkodzenia. Z najnowszych badań wynika, że niepłodności szkodzi również nadwaga. Borykający się z nią młodzi mężczyźni mają nawet o 50 proc. mniej testosteronu, który przekłada się zarówno na potencję, jak i płodność. Na liście problemów utrudniających zapłodnienie są też cukrzyca i wsteczna ejakulacja (wytrysk następuje do pęcherza). Warto też dodać, że wiek działa na niekorzyść również u panów. U połowy trzydziestoparolatków spada testosteron i libido. Jakość plemników, siłą rzeczy, też. W 2010 r. WHO radykalnie obniżyło normy dotyczące jakości nasienia – poprzednie były z 1999 r. Tłumaczą to tym, że w ciągu ostatnich 30 lat jego jakość znacznie się pogorszyła. Z różnych przyczyn – od skutków ubocznych stosowania nawozów na polach po zanieczyszczone środowisko.
Dr Jarema przekonuje, że kluczowym powodem fatalnego stanu rzeczy jest zaniedbanie. Bo gdyby od najmłodszych lat chłopcy odwiedzali androloga, podobnie jak dziewczyny ginekologa, wielu problemów związanych z płodnością można by uniknąć. – Kiedyś w miarę wcześnie można było wyłapać żylaki, złe ujścia cewki moczowej, krzywe prącia, stulejki na komisji wojskowej. Dziś takie wady mogą wyjść dopiero przy niemożliwości poczęcia dziecka – zauważa. Ale do klinik niepłodności trafiają mężczyźni biegający maratony, wspinający się w Himalajach, dobrze odżywiający, nienadużywający.
Gdy Jarema tłumaczy pacjentom, że sperma jest marna i o zapłodnienie będzie trudno, kamienieją. Wrocławski bloger, guru w kwestii męskiej niepłodności, tak wspomina swój trudny moment: „Pierwszy wieczór przeryczałem (całkiem nie po męsku) z butelką piwa, drugiego piwa, whisky. Świat się zawalił. Kosztowało mnie to dwa dniu urlopu na żądanie. Udaję, że wszystko jest OK, choć jest ku… daleko od OK”.
Jacek, nauczyciel akademicki zrobił badania dopiero, gdy żona pokazała mu swoje. Gdy lekarze wyregulowali jej hormony i już nie było przeciwwskazań do zajścia. Nie miał co do siebie podejrzeń, bo był zdrowy, wysportowany, przed czterdziestką. – Jeśli definiowałbym siebie przez moje plemniki, pomyślałbym, że to moje Waterloo, bo w życiu same sukcesy, a na tym polu totalna porażka. Bezpłodność, zero szans – opowiada. Ale taki dystans do siebie to rzadkość.
Być jak Indiana Jones
Niepłodność, nawet w dobrych związkach, oznacza stan kryzysu. Ma wpływ nie tylko na relację z partnerką, ale i na całe życie. Tym bardziej że leczenie może trwać lata. Rekordziści mają za sobą nawet dekadę walki, zanim zrezygnują albo adoptują. Albo się rozwiodą.
Męczą badania i brak ciąży, męczy odarty z intymności seks na gwizdek, w określonych dniach cyklu, pozycji, zakończony leżeniem partnerki z nogami do góry. To nie buduje bliskości, zabiera przyjemność, przypomina techniczną czynność. Badania dotyczące satysfakcji seksualnej u niepłodnych par wszędzie na świecie mają podobne konkluzje: kobiety stają się oziębłe, u mężczyzn pojawia się zaburzenie erekcji i ejakulacji. Lęk przed współżyciem i przed impotencją jednocześnie.
– Są ewolucyjnie zakodowani na pogoń za króliczkiem, a tu leży gotowa królica z rozstawionymi nogami i czeka – zauważa dr Robert Jarema, który stara się rozmawiać ze swoimi pacjentami po ludzku i z humorem. Nie tylko o stanie jakości ich nasienia. Wyjaśnia im, że taki seks na zegarek obniża możliwości, bo zestresowana kobieta myśli tylko o tym, czy tym razem się uda, i zaciska szyjkę macicy, a mężczyzna ma za to wytrysk pozbawiony siły uderzenia. – Jak te plemniki mają być Indianą Jonesem, trafić do komórki jajowej i jeszcze się w nią wbić? – pyta retorycznie.
W dodatku nikt tak nie potrafi upokorzyć jak kobieta („ci, których miałam przed tobą, jacyś więksi byli, może to dlatego” – oryginalna kwestia z gabinetu lekarskiego), bo z kolegami o tym się nie rozmawia, kwitując sprawę jednym zdaniem, a do psychologów mężczyźni zgłaszają się niechętnie. Jeżeli już, to namówieni przez żony, i to wtedy, kiedy jest naprawdę źle. Na przykład gdy w trakcie przydarza się zdrada. A zdarza się często. On potrzebuje odreagowania napięcia na zewnątrz, chce sprawdzić się jako mężczyzna, bo czuje, że z partnerką już nim nie jest – więc romans, przygodny seks, wydaje się pomóc.
Rafał, którego małżeństwo rozpadło się po sześciu latach starań o dziecko, opowiada, że życie zredukowali do „projektu dziecko”, byli wciąż na diecie, unikali alkoholu, wysypiali się, kochali tylko wtedy, kiedy trzeba, w okolicach owulacji. On, podobnie jak żona, bardzo chciał dziecka – ale wykrzesać podniecenie o siedemnastej w czwartek w listopadzie, jadąc na sygnale do domu w korkach, było niezwykle trudno. W końcu zaczął czuć niechęć połączoną z litością – i do niej, i do siebie. – Najlepiej było zamknąć oczy i przypomnieć sobie koleżankę z pracy. Człowiek ratuje się, jak może, żeby nie zawieść. Jak to się mówi, stanąć na wysokości zadania – opowiada.
Tymczasem jego żona (która stała się ekspertką od hormonów, godziny spędzała na forach i u lekarzy, na akupunkturze, akupresurze czy jodze) wizualizowała sobie dziewczynkę, bo wyczytała, że w ten sposób zaprogramuje swój organizm na dziecko. – Zwariowała, bo pod koniec małżeństwa więcej gadała z wymyśloną córką niż ze mną – wspomina Rafał. Rozwiedli się. On złożył pozew.
Co z ciebie za facet?
W czasie kryzysu niepłodności wychodzi na jaw, co trzyma parę ze sobą. Czy przyjaźń, zaufanie, szacunek i miłość, czy też idea posiadania dziecka. Jeśli to drugie, związek wchodzi w fazę pustki. Przyszłość przeraża, teraźniejszość boli. Dwoje coraz bardziej obcych sobie ludzi patrzy na pokój, który nie należy do nikogo, bo miał być dziecka i nic nie rekompensuje tego typu braku – ani wakacje na Krecie, ani coraz ładniejsze mieszkanie (to ona), nowe auto, romans, gry komputerowe (to częściej on). Jeśli łączył ich głównie plan na życie – przestają ze sobą rozmawiać, cierpią osobno. A jeśli nie dźwiga się tego razem, zawsze pojawiają się wzajemne oskarżenia – o dawne i obecne zdrady, czasem młodzieńcze aborcje, cokolwiek. I jeszcze większa samotność.
Psychologowie dodają, że w niepłodności, tak jak w żałobie, przechodzi się kolejne etapy. Po szoku i niedowierzaniu jest złość, która daje energię do walki. Na samym końcu jest pogodzenie się z losem. Jeśli nie uda się zostać rodzicem biologicznie – zgoda na adopcję lub związek we dwoje. Bywa, że na rozwód.
Mniej więcej co trzeci mężczyzna zahacza w takiej sytuacji o depresję; długotrwała niepłodność to stres porównywany z tym, jaki towarzyszy ludziom w chorobie nowotworowej. Mężczyźni rzadko chcą rozmawiać o takich rzeczach także dlatego, że – inaczej niż kobiety – słyszą: „nie mazgaj się”, „co z ciebie za facet”, „weź się w garść”. Pozostaje internet i anonimowe fora, blogi. Albo samotność i ucieczka w odreagowania. Dla mężczyzny czasem lekarz to zwykle jedyna szansa, żeby pogadać.
Jak zauważa psycholog Aurelia Kurczyńska z gdańskiej kliniki leczenia niepłodności Invicta, często zdarzają się pary, u których w trakcie starań mężczyzna się wycofuje. Pojawia się wtedy przeciąganie liny, wzbudzanie litości, wpędzanie go w poczcie winy. – W takich sytuacjach zadaję parze pytanie, czy gdyby teraz pojawiło się dziecko, to czy byłoby szczęśliwe? Zwykle odpowiadają, że nie – mówi psycholog.
W tych lepszych związkach im dłużej to trwa, tym bardziej to mężczyźni biorą na siebie dążenie do celu. Z badań wiadomo, że w początkowej fazie starań to kobiety są bardziej zorientowane na działanie, jednak z czasem to mężczyzna przejmuje pałeczkę. Psychologowie podkreślają, że męskie strategie na kryzys niepłodności są cenne – to wdrukowywane latami ewolucji zorientowanie na cel. Wytrwałość pomaga przetrwać, gdy piąte poronienie już za nimi. Problem w tym, że zbroja i pancerz w takim kontekście bardzo szkodzą. Bo jednak coś trzeba zrobić z emocjami. Rafał, który przeszedł trwającą siedem lat gehennę starań, do dziś dobrze pamięta ten pierwszy raz, gdy zapłakana żona zadzwoniła i powiedziała, że serca bliźniaków przestały bić. – Zamarłem ze słuchawką w ręku i nie umiałem wydusić słowa. Płakać też nie. Nikt nie umarł, bo przecież nawet się nie urodził. Ogromny ból, z którym nie wiadomo, co zrobić.
Plany A, B i C
A wszystko to rozgrywa się w świecie pełnym dzieci. Robert z żoną mieli czas, kiedy unikali imprez u przyjaciół. Stali jak słupy, słuchając opowieści o ząbkach, kupach, kolkach. – Nagle okazuje się, że nie masz nic do powiedzenia. Jakbyś nie istniał, bo nie jesteś rodzicem – wspomina. Pamięta moment, gdy ból nie odpuszczał go ani na chwilę, bo dzieci były wszędzie: w parku, w pracy – koledzy mówili o nich non stop. Temat pojawiał się na niedzielnym obiedzie, bo dziadkowie dopytywali o wnuka albo dyskretnie milczeli, a przypadkowo spotkani znajomi pytali: „Kiedy wasza kolej?”. – Było więc i poczucie winy, pytanie, dlaczego ja? – mówi Robert. To pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Ot, taka zagadka losu, w której nie każdy doszuka się sensu.
A bezdzietnych przybywa. W Polsce ostatnich 20 lat o połowę spadła liczba urodzeń. Większość rodaków zrzuca to na ekonomię, ale za część z nich decyzję podjął los. Bezdzietność wpisana jest w nowoczesne społeczeństwo. Badająca temat socjolożka Yvonne Marie Vissing mówi, że czas przestać budować swoją tożsamość i poczucie sensu za pomocą dzieci. Paradoksalnie, dziś udaje to się bardziej kobietom. To mężczyźni przejęli rolę tych prących do dziecka. One niby chcą, ale w deklaracjach – wynika z badań – a oni muszą chcieć i za siebie, i za nie.
Jeśli jednak się nie udaje, psychologowie zalecają niepłodnym parom stworzenie sobie planów A, B, a nawet C na czas starania o dziecko. Po to, żeby człowiek nie czuł się pogrążony w chaosie. Wiedział, że zawsze jest jakieś wyjście. Na końcu każdego z planów powinna być i ta ewentualność: koniec walki. Nowe zadanie wojownika.
A gdy już nadejdzie ten moment, że trzeba już odpuścić, poddać się – zostaje jeszcze przeżycie żałoby po stracie, tak jak żałoby po nienarodzonym dziecku. Bo inaczej z tą stratą przyjdzie się mierzyć przez całe życie. Gdy nie przywita się małego człowieka na świecie, nie pośle do szkoły – choć inni właśnie posłali, nie będzie uczyć się jeździć na rowerze – choć sąsiedzi uczą. Przyjdzie w nieskończoność mierzyć się ze wstydem – bo może ktoś pomyślał, że coś z tą ich męskością jest nie tak. Kobietę być może wesprą bliscy. Mężczyźnie będzie trudniej. Tymczasem jeśli nie zracjonalizuje on straty, nie da sobie prawa do żalu, cierpienie na zawsze pozostaje żywe. Trzeba się znieczulić, żeby nie oszaleć. Dokładnie tak, jak w stereotypach o gruboskórnych mężczyznach. Które dawno już powinny trafić do lamusa.