Europa boi się eboli, tymczasem w jej cieniu szerzy się jeszcze gorsza zaraza. Chodzi o rosnącą podczas synodu w Watykanie gorączkę wokół osób żyjących w związkach pozamałżeńskich. Pewien węgierski kardynał wspomniał nawet o pozytywnych stronach konkubinatów, powtórnych związków rozwodników czy związków gejów i lesbijek. Doszukiwanie się pozytywów tam, gdzie – nawet jeśli jakieś pozytywy są – nie należy się ich doszukiwać, słusznie zaniepokoiło naszego arcybiskupa Gądeckiego. Jego zdaniem pozytywów można się doszukać we wszystkim, tylko po co? Zajęci doszukiwaniem się pozytywów łatwo przeoczymy zagrożenia, których piętnowanie jest głównym zadaniem Kościoła, w każdym razie polskiego.
Dlatego Gądeckiemu trudno zgodzić się z mocno dyskusyjną opinią Węgra, że „Ewangelię rodziny trzeba głosić nie po to, by potępiać”. Arcybiskup nie bardzo rozumie: jak to nie po to? Jak nie po to, to po co? Jaki sens ma głoszenie kazań niczego niepotępiających i niepiętnujących; kazań, które potwierdzają moralne osłabienie Kościoła?