Nowe patrzenie na niepełnosprawność zakłada, że dziecko zwane niepełnosprawnym powinno się uczyć ze zdrowymi, a nie wyłącznie z takimi samymi jak ono. Agnieszka Dudzińska, matka dziecka z zespołem Downa, poruszyła niebo i ziemię, żeby synek zaczął chodzić do klasy integracyjnej, a nie do specjalnej. Udało się. Poszedł do integracyjnej zerówki. Nauczył się literek. Mama dostała za to nominację do Stołka, nagrody „Gazety Stołecznej” dla osób, które się w czymś społecznym nadzwyczajnie wyróżniają.
Dziecko z problemami – z autyzmem, z zespołem Tourette’a, z downem, aspergerem, niedorozwojem – zanim pójdzie do szkoły, trafia najpierw do poradni, która orzeka, jaka szkoła jest dla niego najbardziej korzystna. Rodzice słabo wykształceni, biedni, z trudem funkcjonujący, specjalną przyjmują z aprobatą. Dziecko będzie miało lżej z nauką, chodziła siostra, może też pójść brat. Skończy zawodową specjalną, liźnie jakiegoś zawodu i będzie dobrze.
Dla rodzin z wyższych półek społecznych szkoła specjalna to piętno, naznaczenie, zamknięcie w getcie. Moje dziecko, krew z krwi, do specjalnej razem z dziećmi z patologii? Nie godzą się. Mają prawo. Niezależnie od decyzji poradni wybór szkoły należy do rodziców.
Najpierw rozważa się naukę w najbliższej szkole masowej. A dlaczego by nie? W bogatych krajach włączanie w nurt kształcenia masowego jest teraz popularne. Bierze się dzieciaka i włącza do licznej często klasy sprawnych i zdrowych. Na przyczepkę.