Społeczeństwo

Kobiety po przejściu

Polki 50 plus: przytłoczone, zrezygnowane, osamotnione

Thomas Hafeneth / Unsplash
Polki przekraczające pięćdziesiątkę gubią się nagle w świecie tak hołubiącym młodość. Często jednak same nie pomagają sobie, by dalej, mimo upływu lat, żyć aktywnie i szczęśliwie.
Ewa Złotowska i Grażyna Zielińska w sztuce „Klimakterium... i już”. Teatr Capitol.Marek Barczyński/SE/East News Ewa Złotowska i Grażyna Zielińska w sztuce „Klimakterium... i już”. Teatr Capitol.
Kobiety 50 plus stanowią w Polsce szczególnie liczną grupę –  to aż jedna trzecia kobiet w polskim społeczeństwie.Erik Reis/PantherMedia Kobiety 50 plus stanowią w Polsce szczególnie liczną grupę – to aż jedna trzecia kobiet w polskim społeczeństwie.

Uff, jak gorąco, puff, jak gorąco – jest w piosence-parafrazie „Lokomotywy” Tuwima. O seksie jest, że te młode zgłodniałe łotrzyce nie wiedzą, jakie w starszych drzemią tygrysice. I o humorach, i o amorach, i o manku na życiowym rachunku. „Klimakterium... i już” przez 6 lat od premiery ma prawie 2 tys. przedstawień w całej Polsce i terminarz zapisany do końca roku. Za aktorami ciągną autokary grouppies 50 plus. Które widziały spektakl po kilkanaście razy – i chcą jeszcze. To nic, że o ich stanach – uderzeniach gorąca, bezsenności czy lęku przed rakiem opowiada się tam w kategoriach żartu. Grunt, że – jak mówią – jeszcze nikt im tak tego nie pomógł oswoić.

7 mln kobiet jest w Polsce w tym wieku. Klimakterium przytrafia się jedynie ludziom, inne ssaki go nie przechodzą. Z ewolucyjnego punktu widzenia to lepiej, żeby kobiety inwestowały siły we wspieranie potomstwa, niż żeby umierały przy późnych porodach. Hormonalne przestawienie organizmu na nowe tory nie przebiega jednak bez kosztów. U jednej trzeciej kobiet skutki uboczne są na tyle intensywne, że wręcz uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Łagodzić objawy może hormonalna terapia zastępcza (HTZ), ale Polki z niej nie korzystają. Spośród potrzebujących tylko co dziesiąta idzie po receptę do lekarza, osiem na dziesięć rezygnuje w trakcie. Łagodzić skutki menopauzy skutecznie mogłaby także kultura. Ale ta jeszcze pogrąża kobiety.

Grzeszne

Członkinie Koła Gospodyń Wiejskich Kumpele z Gręzówki koło Siedlec – jak same o sobie mówią: dziewczyny po pięćdziesiątce – wiedzą wszystko, co się dzieje na wsi. I tak: dwie na ponad 500 kobiet stosują plastry hormonalne, jedna była u psychiatry w Łukowie (wstyd, bo poradnia jest przy szpitalu, w którym leczą się alkoholicy), reszta podchodzi do starzenia z godnością. Czyli traktuje uderzenia gorąca, nocne poty, kołatania serca i nieznane wcześniej lęki jako dopust boży oraz krzyż, który w pewnym wieku kobieta powinna zarzucić na plecy. Tak mówią.

Kościół oficjalnie się nie wypowiada, a niektórzy katoliccy bioetycy przekonują nawet, że przyjmowanie hormonów to nie grzech, „jeśli jego celem nie jest uniknięcie potomstwa”. Mimo to rosnąca część wierzących lekarzy na wszelki wypadek jest przeciw. Czasem – wbrew wiedzy medycznej – zasłaniając się mitem o znacznym ryzyku raka. Jak przypuszcza prof. Tomasz Paszkowski, ginekolog, wieloletni prezes Polskiego Towarzystwa Menopauzy i Andropauzy, źródłem opowieści o kancerogenności HTZ mogą być badania z końca ubiegłego wieku, które wykazały, że kobiety stosujące preparaty hormonalne częściej zapadają na nowotwór sutka. Wnioski odnosiły się do archaicznej, niestosowanej już terapii estrogenami pochodzenia końskiego – ale poszło w lud.

Cytowany przez katolicki tygodnik „Niedziela” autorytet w dziedzinie onkologii dr Jacek Pytel, były dyrektor szpitala Jana Bożego w Łodzi, nie pozostawia złudzeń: „W Deklaracji Wiary jest mowa o tym, że prawo Boskie jest ważniejsze od ludzkiego i że będę stał w obronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Jeżeli antykoncepcja jest czynnikiem ryzyka w powstawaniu raka piersi, jeśli hormonalna terapia zastępcza, o czym się nie mówi, jest takim czynnikiem, to jest to przeciwko zdrowiu i życiu człowieka”. Z kilku tysięcy lekarzy, którzy podpisali słynną „Deklarację wiary”, większość myśli podobnie.

Przeciw są też księża. Pani Z., po jednej z burzliwych dyskusji z proboszczem na temat plastrów hormonalnych, które „zabijają nienarodzone dzieci”, więc żaden katolik nie powinien nawet ich dotykać, zdecydowała się odejść z Kościoła. Użytkowniczki forów katolickich (np. wiara.pl) na wszelki wypadek doradzają koleżankom, aby stosowanie HTZ rozpatrzyły we własnym sumieniu i absolutnie nie powierzały jej spowiednikom. Bo zabronią i będzie grzech świadomy – wtedy będzie trudniej.

Niezależnie od tego, czy przychodnia jest publiczna czy prywatna, te 50 plus i tak mało w nich bywają. Kumpele z Gręzówki przyznają, że akurat w tej kwestii miały szczęście – wszystkie są przebadane. Do wsi przyjechała raz ekipa ginekologów z nowo otwartej kliniki w Siedlcach. Rozłożyli sprzęt i parawany w sali gimnastycznej miejscowej podstawówki, więc kobiety mogły się przebadać, no i młode nie miały pretensji, że im stare zabierają numerki, choć przecież one z racji wieku oraz np. ciąż są bardziej potrzebujące. Niestety, mimo takich luksusów kumpele nie miały szansy na dłuższą rozmowę z ginekologami, np. na temat tych plasterków hormonalnych. A pytań byłoby wiele. Na przykład, czy seks po pięćdziesiątce nie szkodzi? Albo: jak jest w końcu z tym rakiem od hormonów? Czy będąc po pięćdziesiątce, z tymi hormonami nadają się jeszcze do pracy w księgowości?

Zbędne

Klimakterium potrafi być uciążliwe. Wiadomo też jednak z badań, że uciążliwości towarzyszące hormonalnej przemianie są wyjątkowo podatne na działanie placebo – aż w 40 proc. przypadków ustępują pod wpływem sugestii o podaniu leku.

Podobnie jak placebo zadziałać mogłoby wsparcie społeczne. – By w miarę bezpiecznie przejść przez naturalny w tym wieku kryzys tożsamości, który nakłada się na biologiczny proces wygasania funkcji rozrodczych, potrzebne jest oparcie, którym może być choćby np. religia – mówi dr hab. Hanna Karakuła-Juchnowicz, psychiatra zajmująca się m.in. depresją menopauzalną.

Polkom oparcia wyjątkowo brakuje. W naszej obyczajowości – podobnie jak w idealizującej młodość Ameryce Łacińskiej – nie ma miejsca dla kobiety, która jest jednocześnie starzejącym się człowiekiem. Matki dzisiejszych 50-latek, aktualnie ponad 70-letnie, nie są autorytetami. Z ponad 160 ankietowanych przez dr Beatę Trzop kobiet 50 plus tylko jedna wskazała, że takim wzorem jest jej matka.

Religia wręcz je naznacza. Środki hormonalne trafiły na czarną listę ideologiczną wraz z antykoncepcją. Kultura stawia sprzeczne wymagania i pełna jest stereotypów. Począwszy od tych XIX-wiecznych, wciąż aktualnych – że powodem istnienia kobiety jest jej funkcja prokreacyjna (Rudolf Virchow, XIX-wieczny lekarz, który włączył patologię do medycyny, pisał wręcz, że kobieta to istota ludzka doczepiona do jajników), a jednocześnie, że to macica, czyli hysteria, jest organem odpowiedzialnym za histerię i szaleństwo (w związku z tym w XIX w. zalecano leczenie prądem, promieniami Roentgena, a potem usuwanie macicy), po stereotypy współczesne. Że wartością kobiety jest rodzić i wyglądać, ale też że w wypadku kobiet 50 plus ta seksualność jest żałosna. Zaledwie co trzecia 50-latka deklaruje w badaniach OBOP zainteresowanie seksem i aktywność seksualną – bo przecież to ujma (choć mężczyźni w tym samym wieku w zdecydowanej większości deklarują takie zainteresowanie), pytane o wzorce kobiecości wymieniają Matkę Teresę z Kalkuty i Marię Kaczyńską, a jednocześnie kobiety w tym wieku uciekają w operacje plastyczne, szukają potwierdzenia gasnącej atrakcyjności w seksturystyce, za wszelką cenę starają się być młodsze, niż są.

Migające się

Polki coraz rzadziej znajdują też oparcie w rodzinie. Kariera również stanowi słabą ochronę. Do dr Hanny Karakuły-Juchnowicz zgłaszają się kobiety po pięćdziesiątce, którym – jak mówią – menopauza zabrała wszystko. Jedna z nich straciła wieloletni etat sekretarki, bo na jej miejsce zatrudniono młodszą, ładniejszą. Innej posypało się życie prywatne, bo mąż uważał, że powinna zainwestować w operację plastyczną. Kolejna, właścicielka nieźle prosperującego sklepu, straciła klientów, kiedy w okolicy powstało duże centrum handlowe, w którym – jako kobieta 50 plus – nie ma już szansy na zatrudnienie. Chociaż próbowała. Na to wszystko nałożyła się nieobecność dorosłych dzieci: czterech synów wyjechało do Irlandii, tam się pożenili, mają dzieci, które nie mówią po polsku. W rezultacie jest przekonana, że wraz z wejściem w starość i brakiem ról teściowej i babci jej życie się skończyło i nie ma szans na nowe.

Czasem, jak w przypadku 55-letniej M., która w pewnym momencie przestała wstawać z łóżka, na pomoc ruszą dorosłe dzieci. Tu córka, która najpierw zawiozła do ginekologa, a gdy leczenie hormonalne nie zadziałało, umówiła na prywatną wizytę u psychiatry. Dopasowane dawki HTZ i antydepresantów plus psychoterapia (też prywatnie) wreszcie odniosły skutek. Ale M. to wyjątek.

Bo społeczeństwo ma już na nie inny pomysł. Zamiast absorbować sobą, powinny zająć się innym. Z badań wynika, że Polacy mają głęboko wpojone przekonanie, że opieka nad starym członkiem rodziny to zadanie jego bliskich, w praktyce – córek (prawie 60 proc. respondentów). To one mają łatać dziury w systemie opieki geriatrycznej. Mają mieć czas i siły. Z czego, opiekując się, będą żyć? Niech sobie jakoś radzą. Jakoś się ogarniają. Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet rozmawia czasem z 50-latkami, które głównie ze względów ekonomicznych stają się pielęgniarkami starych rodziców. – Nikt nie ma pretensji do synów, że wpadną do rodziców raz na pół roku, za to jest wielu chętnych do wyliczania, ile czasu córki wyrywają dla samych siebie – mówi Urszula Nowakowska.

A przecież oprócz odchodzących rodziców są jeszcze dorastające dzieci, które też mają swoje wymagania i już gotową rolę babci, bo na jedno miejsce w przedszkolu publicznym jest przecież kilku chętnych. Nic nie wskazuje na to, żeby kobiety, które właśnie wchodzą w menopauzę, za parę lat mogły wyrwać się z przypisanych im na starcie ról opiekuńczo-służebnych: według prognoz GUS, za niespełna 20 lat liczba starych schorowanych ludzi skoczy z ponad pół miliona do 800 tys.

Szalone

Wydawałoby się, że pokolenie kobiet, które przez ostatnie 25 lat budowały demokrację, z taką samą pasją zabierze się do przebudowy społecznych stereotypów. Po prostu. Jak wynika z nowatorskich badań nad tożsamością kobiety dojrzałej, prowadzonych przez socjolożkę dr Beatę Trzop (respondentki to mieszkanki województwa lubuskiego, w wieku menopauzalnym), współczesne 50-latki niechętnie idą jednak na takie wojny.

Część daje się przekonać do niesienia krzyża. Prof. Tomasz Paszkowski mówi wręcz o polskim fenomenie menopauzy, czyli odrzucaniu pomocy medycznej ze względów społecznych, obyczajowych czy religijnych; wśród Amerykanek z HTZ korzysta 50 proc. kobiet, w Niemczech, Szwecji czy Wielkiej Brytanii – jedna czwarta.

Część idzie w ekstremalne wydłużanie młodości. Na przykład decydując się na coś, co wśród położników nazywane jest dzieckiem ostatniej szansy. W lubelskim szpitalu klinicznym niedawno rodziła kolejna 51-latka. Najstarsza pierworódka z warszawskiego szpitala przy ul. Karowej miała 59 lat, na oddział patologii ciąży trafiła w siódmym miesiącu. Przekonywała lekarzy, że do zapłodnienia doszło w warunkach naturalnych, choć lekarzom nie wydawało się to możliwe (odmówiła przedstawienia dokumentacji ciąży). Przekonywała też, że ma doskonałe warunki do wychowania dziecka, bo jej młodsza siostra już jest na emeryturze i oferuje pomoc, a partner, równolatek, z którym niedawno zdecydowała się na ślub, nieźle zarabia. Pytana, dlaczego tak długo zwlekała, odpowiedziała, że odkładała ciążę, bo zawsze było coś ważniejszego do zrobienia: najpierw studia, potem praca w księgowości dużej firmy. Poza tym – brak właściwego partnera i osławionego instynktu macierzyńskiego. A kiedy po pięćdziesiątce zrozumiała, że jest gotowa, postanowiła zrobić wszystko, żeby nadrobić stracony czas. Powtarzała, że skoro udało się kilku znanym aktorkom (wtedy było głośno o późnej ciąży Katarzyny Figury), jej też powinno się udać.

W tym samym czasie tzw. mainstream pokazywał przecież inne znane kobiety zaprzeczające upływowi czasu (np. afiszujące się z młodszymi partnerami) i jednocześnie punktował bez litości te, które się zaniedbały, bo w wieku 50 lat nie wyglądają na lat 30. W życiu nie poszło tak jak na obrazkach w gazetach. Dzieci – bliźnięta – urodziły się na Karowej przedwcześnie. Matka nie przeżyła eksperymentu z wieczną młodością, umarła, kiedy dzieci były jeszcze małe. Zajęła się nimi młodsza siostra – emerytka.

Dojrzałe

Te same magazyny, które tyle miejsca poświęcają kolejnym udanym ciążom 50-latek, o tak niemodnym i wstydliwym zjawisku, jakim jest menopauza, niemal nigdy nie piszą.

Czasem w rubrykach o zdrowiu pojawi się coś o hormonalnej terapii zastępczej, ale redaktorzy nie mogą się zdecydować, jak to jest z tą kancerogennością, a specjaliści udzielanie się w prasie kobiecej uważają często za dyshonor – wiadomo, to babskie błahe gazety dla ćwierćinteligentów. Internet pełen jest za to przerażających legend o przyjaciółkach, koleżankach, matkach, które umarły na raka wskutek stosowania HTZ.

Opisom karier kobiet 50 plus towarzyszy w mediach ten sam lejtmotyw: czy aby nie za chybotliwa emocjonalnie na premiera? Czy dostała stanowisko za sprawą parytetu? Czy minister ze sztucznymi rzęsami to wypada? Internet podchwytuje i hejtuje: żałosna, chce być seksbombą po pięćdziesiątce, a przecież i tak wiadomo – pomysł, że może się jeszcze komuś podobać, jest z gatunku nekrofilii.

I tak jedna trzecia polskiego społeczeństwa – bo kobiety 50 plus stanowią w Polsce szczególnie liczną grupę – utknęła pomiędzy sprzecznymi oczekiwaniami i dała się zapędzić w kozi róg. Właśnie ten rozdźwięk, to lawirowanie pomiędzy stereotypami, karkołomne unikanie negatywnych ocen, a nie hormony, powodują, że prawie 90 proc. Polek wchodzących w menopauzę musi się zmierzyć z zaburzeniami nastroju. Ma ataki paniki, epizody depresyjne, zaburzenia łaknienia. Hormony mają tu rolę wtórną, ale efektem jest kolejny stereotyp. Automatycznie przypisuje się wszystkim kobietom 50 plus negatywne cechy, m.in. upór, chwiejność charakteru czy nieumiejętność podejmowania samodzielnych decyzji – niezależnie od tego, jak jest naprawdę. Wyraźnie widać ten trend w badaniach. Koło się zamyka.

A kobiety pozwalają na to, bo są zrezygnowane i osamotnione. Psychiatrzy podkreślają, że szczególnie wiele kobiet właśnie w tym okresie uzależnia się od leków tłumiących lęk, ale też od alkoholu. Jest dostępny od ręki, w odróżnieniu od psychoterapii czy psychiatry w ramach NFZ, gdzie średni czas oczekiwania na wizytę to trzy miesiące. Czasem przytłoczone są tak bardzo, że wybierają ostateczne rozwiązanie: wskaźnik samobójstw wśród Polek osiąga szczyt w 50 roku życia.

Jedyną ich bronią ma być śmiech. Spektakl „Klimakterium... i już” uznany został, dość pochopnie, za symbol przemian w mentalności Polek, które nie tylko nie wstydzą się przekwitania, ale też potrafią się z niego śmiać. Czyli gonią USA, gdzie przez lata przy pełnej widowni wystawiano „Menopauza Musical”. Autorka polskiego spektaklu Elżbieta Jodłowska przyznaje jednak, że komedia jako jedyny, w miarę dostępny i dopuszczalny społecznie sposób na radzenie sobie z menopauzą – to nie brzmi dobrze. Ano nie brzmi.

Polityka 40.2014 (2978) z dnia 30.09.2014; Społeczeństwo; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Kobiety po przejściu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną