Czy można przestać uważać za siostrę kogoś, z kim spędziło się całe swoje życie?” – zastanawia się Hanna, szykując obiad dla wnuczka. „A jakby to życie tam wyglądało?” – myśli znów, rozwieszając pranie. „Może i sama byłaby innym człowiekiem?” – nie może przestać, rozkładając łóżko. Od dwóch lat taki natłok myśli, błądzących i niespokojnych. Wtedy właśnie statystyczne prawdopodobieństwo w badaniu DNA określiło, że nie może być bliźniaczką Iwony, której w 100 proc. bliżej jest do Barbary. Jej samej, Hannie – w 99,93 proc. miałoby być blisko do starszej o 12 lat Janiny.
Całe dzieciństwo w Łomży przeżyły obok siebie. Ale teraz, gdy taka roszada nastąpiła w ich życiu, rozsiane są po świecie. Hanna i Janina w Łomży, Barbara z mężem w Suwałkach, Iwona z mężem w Ameryce.
Pomimo statystycznie nieistniejącej więzi między piętnastą a siedemnastą siostra nie siostra Iwona codziennie dzwoni do Hanny przez Skype’a. Wypyta o zdrowie, o codzienność, o wnuki, o to, kto w Łomży umarł, a kto się urodził. I zahaczy o ten ich proces sądowy. Zbiorowy pozew rodzeństwa o zadośćuczynienie od państwa za szpitalną pomyłkę sąd pierwszej instancji oddalił w czerwcu tego roku. Z uzasadnienia, na którego przysłanie na piśmie wciąż czekają, zostało im w pamięci tylko jedno słowo: przedawnione. Ale przecież przedawnione może być dla tych, co już poumierali. A one ciągle z tym żyją.
Janina-Barbara
W grudniu 1950 r. 12-letnia Niuśka, jak wszyscy nazywali Janinę, co rano wybiegała ze swojego domu przy ul. Nadnarwiańskiej w Łomży i przez dziurę w płocie przeciskała się na teren szpitala św. Ducha, położonego po drugiej stronie ulicy. Mijała okna, za którymi piszczały noworodki, szpitalnego portiera, potem czujnego ordynatora dr.