Żeby orzec rozwód z wyłącznej winy jednej ze stron, sąd musi być przekonany, że jest ona w 100 proc. odpowiedzialna za rozpad pożycia, a druga strona absolutnie żadnej winy nie ponosi. To sytuacje rzadkie i wyjątkowe. Do klasyki można zaliczyć właściwie dwie. Pierwsza: on pije, bije i latami znęca się nad rodziną; ona jest ofiarą przemocy. I druga: w momencie ślubu umawiają się, że on robi karierę i zarabia, a ona zajmuje się domem i wychowaniem dzieci. Gdy odchowane dzieci odchodzą, on wymienia żonę na nowszy model i kugluje, żeby pozbawić ją prawa do wspólnego majątku. 50-latka bez pracy i doświadczenia zawodowego zostaje na lodzie. Przy czym role on–ona nie są rozpisane bez wyjątków. Zdarzają się pijące i przemocowe kobiety, znęcające się nad mężami. Zdarzają się sytuacje, gdy to ona robi karierę i porzuca męża, bo jej przestaje pasować do image’u.
Mec. Agnieszka Metelska prowadziła takie klasyczne sprawy, które – wydawałoby się – nie budzą żadnych wątpliwości. Upiorny cham, który znęcając się nad żoną, doprowadził ją do próby samobójczej. Nawet na sali sądowej zachowuje się agresywnie i nieprzewidywalnie. Ale jego matka zeznaje, że żona nie chciała prasować mu koszul i za rzadko sprzątała, więc też jest winna. – Absurd? Tak, ale wyrok brzmiał: rozwód z winy obu stron – opowiada mec. Metelska. – Można powiedzieć: szukajcie, a znajdziecie. Najgorsze jest to, że sądy działają w takich przypadkach automatycznie. Nie analizują, czy nieuprasowane koszule miały wpływ na rozkład pożycia, tylko rozdmuchują najdrobniejsze potknięcia. Kilka razy udało mi się uzyskać zmianę tak absurdalnych wyroków w sądzie apelacyjnym, ale to się nie dzieje często. W innych sprawach sądowych orzecznictwo kształtują wyroki Sądu Najwyższego. Ale tam sprawy rozwodowe nie trafiają. Tych wskazówek brakuje, dlatego sądy niższych instancji często idą na łatwiznę i zamiast ważyć winę, przykładają kryterium zero-jedynkowe.
Najbardziej kuriozalne uzasadnienie, z jakim spotkała się mec. Monika Gąsiorowska, dotyczyło rodziny, w której przemoc domowa trwała od lat. Była Niebieska Karta, obdukcje, wybite zęby i sprawa o znęcanie się w toku. A sąd orzekł winę obu stron, bo żona odmawiała seksu, a to oznacza, że nie zależało jej na podtrzymywaniu więzi. – Z przemocowcem! Nie mogłam uwierzyć, a jednak – mówi mec. Gąsiorowska.
Czarno na białym
Orzeczenie wyłącznej winy jednej ze stron nie ma wpływu na podział majątku czy ustalanie władzy rodzicielskiej nad dziećmi. Jedyną konsekwencją prawną jest możliwość ubiegania się o alimenty przez stronę niewinną, gdy rozwód spowodował istotne pogorszenie jej sytuacji życiowej. Ale dla kobiet porzuconych albo takich, które przez lata były ofiarami przemocy, takie orzeczenie jest przede wszystkim rodzajem emocjonalnego zadośćuczynienia: „niech mu ktoś wreszcie coś powie”, niech będzie czarno na białym, kto tu zawinił.
– Są kobiety bardzo zdeterminowane do walki, bo mają poczucie krzywdy i niesprawiedliwości – opowiada Karolina Więckiewicz, prawniczka, która w Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny prowadzi telefon zaufania. – Ale chyba nawet częściej zdarzają się takie, które chcą się po prostu jak najszybciej rozwieść, odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Ofiary przemocy to kobiety stłamszone, sponiewierane, upokorzone. Czują, że nie mają siły na sądową batalię i wolą odpuścić. – Zwłaszcza że często jest tak, że to on ma pieniądze, pozycję społeczną i otoczenie po swojej stronie, bo na zewnątrz świetnie udaje fantastycznego faceta – dodaje.
Od kilku miesięcy z telefonem zaufania Federacji kontaktuje się niepełnosprawna kobieta po pięćdziesiątce, którą mąż kilka lat temu porzucił, zostawiając bez środków do życia. Związał się z inną, mieszka z nią. Sytuacja wydawałoby się ewidentna. Kobieta wreszcie pomyślała o złożeniu pozwu rozwodowego z orzeczeniem o winie męża. I zaczęło się zastraszanie. Przychodzi do niej, ubliża i nagrywa reakcję. Grozi, że udowodni jej niezrównoważenie emocjonalne, zrobi z niej wariatkę. – Ona ciągle nie może zdecydować się na złożenie pozwu, bo się boi – opowiada Karolina Więckiewicz.
I być może ma się czego obawiać. Sądy rodzinne wolą sprawy bez orzekania o winie, choćby z najbardziej prozaicznej przyczyny: są prostsze. Nie trzeba przygotowywać się do rozpraw, nie puchną akta, nie trzeba słuchać świadków, rozpatrywać dowodów, no i nie będzie apelacji. Dlatego często grają na zmęczenie stron. Wyznaczają rozprawy co pół roku, wzywają na nie po jednym świadku. Rozwód zaczyna iść w lata. Co jakiś czas sąd pyta strony, czy nie biorą pod uwagę rozstania bez orzeczenia o winie. – Najdłuższy rozwód, jaki prowadziłam, trwał osiem lat – mówi mec. Metelska. – I z tego, co wiem, to nie jest rekord Polski.
Dla sądów orzekanie o winie to dodatkowa praca, a dla rozwodzącej się pary gwarancja, że rozpęta się piekło. Przy czym według przepisów Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego sąd, orzekając rozwód, orzeka także, czy i który z małżonków ponosi za to winę. Może od tego odstąpić, gdy obie strony wyrażą na to zgodę. I coraz więcej ludzi, chcąc uniknąć publicznego prania brudów i szarpaniny, tak właśnie robi.
72 proc. wyroków rozwodowych w Polsce zapada bez orzekania o winie (75 proc. w miastach i 70 proc. na wsiach). Ale państwo traktuje obywateli dość protekcjonalnie. Nie dopuszcza możliwości, że dwoje dorosłych ludzi jest w stanie samodzielnie dojść do wniosku, że więź między nimi zanikła. Musi to stwierdzić sąd i to w kilku aspektach: gospodarczym, duchowym i fizycznym. Chcąc nie chcąc, ludzie zmuszeni są odpowiadać na pytania, co ich łączy duchowo i kiedy ostatnio ze sobą spali.
Życie się wali
Rozwód niemal zawsze jest traumą. Na liście sytuacji stresowych zajmuje drugie miejsce, zaraz po śmierci współmałżonka. Cierpi zwłaszcza ta strona, która została zdradzona czy porzucona. Wali się całe życie. Kończy się miłość, która miała być na zawsze. To się nie dzieje z dnia na dzień. W takich sytuacjach zazwyczaj w związku coś stygło, ludzie oddalali się od siebie, nie potrafili się dogadać. Ale i tak moment, gdy jedno z nich składa pozew rozwodowy, dla drugiej strony bywa szokiem.
– Efekt bycia przedmiotem takiej decyzji jest porażający. Pojawia się uczucie radykalnego obniżenia własnej wartości, słabość, niezgoda na rozstanie, wstyd, lęk. Potworna huśtawka emocji – opisuje Maciej Tański, szef Centrum Mediacji Partners Polska, mediator rozwodowy z ponad 20-letnią praktyką.
Jedni próbują jakoś sami się z tym uporać. Przecież wyrok sądu nie sprawi, że się pokochają na nowo, nie poskleja potrzaskanego życia. Czują się skrzywdzeni, ale od orzekania o winie ważniejszy jest dla nich spokój i psychiczna równowaga. Inni postanawiają walczyć. Niech ma, niech się wszyscy dowiedzą, że to zła kobieta była, niech sąd oceni, jak bardzo on mnie skrzywdził, nie będzie udawał przed wszystkimi, że nic się stało; już ja cię teraz załatwię!
Gdy wybucha wojna rozwodowa, sąd rodzinny przeistacza się w sąd ostateczny, który ma orzec nie rozwód, tylko to, kto jest dobry, a kto zły. – Zaciekła walka o udowodnienie winy za rozpad małżeństwa dotyczy zwłaszcza osób, które reprezentują szczególny typ osobowości, sprawiający, że własne trudne odczucia odcinają ich od odczuć drugiego człowieka – mówi Maciej Tański. – Nie są w stanie, choćby w części, wziąć na siebie odpowiedzialności za rozpad związku. Używają procedury sądowej do uzyskania rekompensaty za swój smutek, żal, zranienie. Udowodnienie winy drugiemu staje się wówczas formą zadośćuczynienia, ale też alibi dla siebie: proszę bardzo, sąd orzekł czarno na białym, że to on/ona jest wyłącznie winna, a ja nie.
Małżeńska wojna
Gdy jedno z małżonków składa pozew z orzeczeniem wyłącznej winy, druga strona zazwyczaj odpowiada tym samym. Zaczyna się publiczne pranie brudów, ponura psychodrama, podczas której drobiazgowo analizowany jest każdy moment i aspekt związku. Na scenę wkraczają świadkowie: rodzina i przyjaciele obu stron. Wojna między małżonkami zmienia się w bitwę dwóch wrogich armii.
Mariusz, który rozwiódł się w zeszłym roku, największe poczucie absurdu miał wtedy, gdy zeznawały przyjaciółki jego żony. Przed rozprawą widział je dwa, może trzy razy w życiu, a w czasie zeznań szczegółowo analizowały jego relacje nie tylko z żoną, ale i z córką. Jedna na przykład oświadczyła, że sypiał z córką, po czym teatralnie zawiesiła głos. Owszem, sypiał; jak mała budziła się z płaczem w nocy, brał ją do łóżka, zanim znów nie zasnęła. Teściowa z kolei z pełnym przekonaniem opowiadała, że nie zajmował się dzieckiem w ogóle. Nie potrafił nawet zmienić pieluchy. Nieważne, że jak żona wyjeżdżała w delegację, zostawał z córeczką sam nawet przez tydzień. – Słuchasz tych kłamstw, wszystko się w tobie gotuje, ale odpowiedzieć nie możesz, bo nie masz w tym momencie prawa głosu – wspomina. – A za stołem sędziowskim siedzą trzy starsze panie: sędzia i dwie ławniczki, które wysłuchują tego wszystkiego z kamiennymi twarzami. I to one będą decydować, jak będą wyglądały moje kontakty z córką. Koszmar.
Coraz częściej bywa tak, że te dwie wrogie armie są w dodatku coraz nowocześniej uzbrojone. Wynajmują detektywów, ale także hakerów, by włamywali się do skrzynek mailowych w poszukiwaniu dowodów zdrady czy nielojalności. Zdjęcia, nagrania, esemesy – to odziera z prywatności i zmienia w piekło już nie tylko proces rozwodowy, ale całe codzienne życie, bo człowiek nie wie, czy akurat nie jest z ukrycia nagrywany lub filmowany. Na forach internetowych kwitnie doradztwo w tych kwestiach: „Dyktafon miej cały czas pod ręką. Docinki to też przemoc psychiczna, nagrywaj. Spróbuj ją sprowokować, może akurat się wygada”.
– Z takiej potyczki nie da się wyjść z elementarnym poczuciem szacunku do siebie i do drugiego człowieka. Ludzie, którzy tak się wzajemnie przeszorują, upokorzą, nie będą już potrafili normalnie ze sobą rozmawiać – twierdzi mec. Metelska. – Czasem, nawet gdy ma się ogromne poczucie krzywdy, lepiej sobie odpuścić. Im dłużej jestem adwokatem, tym częściej zdarza mi się tłumaczyć klientom, że do sądu idzie się po wyrok, a nie po sprawiedliwość.
Dominika poszła po wyrok. Niech mu będzie. To ona zdradziła, wyprowadziła się z domu, związała z nowym mężczyzną. Jej wina. Nieważne, że nigdy nie mieli wspólnych pieniędzy i wszystko, nawet wydatki na dziecko on skrupulatnie dzielił na pół; że prawie ze sobą nie sypiali, bo wolał internetową pornografię. W domu nie robił nic. W weekendy pił z kolegami, a potem całą niedzielę odsypiał. Nie pomógł jej, gdy zachorowała. – Tylko weź to teraz udowadniaj przed sądem. Zemdliło mnie na samą myśl. Odpuściłam – wspomina.
Gry dziećmi
Najgorsze zaczyna się jednak, gdy któraś ze stron sięga po broń ostateczną – manipulowanie dziećmi. Ze strony kobiet najczęściej są to próby ograniczania ich kontaktów z ojcem; niech się dowiedzą, że tatuś to kawał drania, bo zostawił rodzinę. Im bardziej ojcu zależy na kontaktach, tym bardziej taka gra boli. Zdarzają się ordynarne, kompletnie oderwane od faktów próby oskarżenia o molestowanie seksualne. Są i bardziej „subtelne gry”.
Od trzech lat żona Karola próbuje uzyskać w sądzie orzeczenie rozwodu z jego wyłącznej winy, ale nie bardzo ma argumenty. Którejś niedzieli powiedziała, że ma zająć się córką. Wiedziała, że wtedy pracuje, bo jest muzykiem w nocnym lokalu, ale powiedziała, że jej to nie interesuje. Nie miał wyjścia, zabrał córkę do pracy. Rysowała coś na zapleczu, gdy matka wpadła z policją, oskarżając ojca, że porwał dziecko.
Ale manipulowanie dziećmi to nie jest wyłączna specjalność kobiet. Mężczyznom jednak lepiej to wychodzi dopiero, gdy dzieci są starsze. – Miałam sprawę, gdy mąż mojej klientki przekonał absolutnie zależnego finansowo od siebie syna, by zeznawał przeciwko matce. Można powiedzieć, że kupił jego zeznania. Tę kobietę, starszą już, chorą, nieatrakcyjną, kompletnie to zrujnowało psychicznie. To był dla niej cios w serce – opowiada mec. Metelska. – W tej sprawie też chodziło o ustalenie winy stron.
Polskie procedury rozwodowe na tle europejskiego prawa i tak są dość skomplikowane, a instytucja orzekania o wyłącznej winie jednej ze stron jest czynnikiem konfliktogennym, wręcz wybuchowym. Niebywale utrudnia dochodzenie do porozumienia w sprawach dzieci, ich miejsca zamieszkania, alimentów. Stają się one zakładnikami w rozwodowej wojnie i wychodzą z niej bardziej poranione psychicznie niż to nieuniknione. Rozstanie rodziców i bez tego jest dla nich straszną traumą. – Próbuję przekonywać moich klientów, by odróżnili dwie więzi: małżeńską i rodzicielską. I najpierw zajęli się tym, by uregulować sytuację dzieci, bo od tego nie ma ucieczki. A dopiero potem, jeśli już koniecznie muszą, zaczynali batalię o wyłączną winę – mówi Maciej Tański. – Chociaż moim zdaniem jest to instytucja archaiczna i warto by zacząć dyskusję, czy nie usunąć tego przepisu z Kodeksu rodzinnego. A przynajmniej na nowo go przemyśleć.
Zwłaszcza że z obserwacji Tańskiego wynika jeszcze jedno. Gdy kurz bitewny opadnie i po latach zajadłych rozwodowych zmagań jedna ze stron uzyska wreszcie wymarzony papierek, emocje natychmiast wygasają. Okazuje się, że to orzeczenie o winie w gruncie rzeczy nie miało aż takiego znaczenia.