W tej chwili wygląda na to, że pierwszaki w ogóle nie będą miały się z czego uczyć. Jest za mało czasu, by zdążyć z przygotowaniem podręcznika przed wakacjami. A tak było do tej pory: nauczyciele zapoznawali się z nowymi bądź zmodyfikowanymi wersjami najpóźniej do 15 czerwca. Teraz nawet wrzesień wydaje się terminem zbyt optymistycznym – to powszechna opinia. Prace nad podręcznikiem nawet nie ruszyły, więc rodzice słusznie zaczynają się niepokoić: tym, że dzieci w ogóle nie będą miały z czym zacząć nauki albo – że dostaną bubel.
Joanna Kluzik-Rostkowska, świeżo upieczona minister edukacji, wydaje się do akcji „darmowy podręcznik” nieprzygotowana. Kierowanemu przez nią ministerstwu grozi kompromitacja, a przecież powołano ją na tę funkcję właśnie po to, żeby wizerunek MEN, ale także całego rządu, poprawiła. Jej poprzedniczki straciły stanowisko właśnie za porażkę, jaką była komunikacyjna otoczka projektu posłania do szkoły sześciolatków.
Pomysł z darmowym podręcznikiem miał zatrzeć tamto złe wrażenie. Dlatego postanowiono, że prezent od rządu dostaną wszyscy rodzice pierwszaków, bez względu na zamożność.
Opozycja bała się krytykować, nawet PiS było „za”. Zwłaszcza że chodzi o wyjątkowo liczny rocznik rodziców. Po raz pierwszy ruszą do szkoły nie tylko siedmio-, ale także sześciolatki. W sumie może być nawet więcej niż pół miliona małych uczniów. Po sprawiedliwości obiecano też, że w kolejnych latach darmowy podręcznik trafi również do starszych klas. Rodzice nie będą musieli kupować książek, pożyczą je od szkoły. Z jednego kompletu będą się uczyć dwa, trzy roczniki.