Ewa Wilk: – Zaczęła pani pisać „Anioły…” już tam w klinice?
Grażyna Jagielska: – Nie. Myślałam: przecież chodzi tylko o to, żeby przetrwać te dwadzieścia parę tygodni i wyjść w trochę lepszym stanie. Spisywałam jednak życiorysy żołnierzy weteranów. Raz w tygodniu ktoś opowiadał swój życiorys, a grupa ustosunkowywała się do tego – to element terapii. Chciałam to zatrzymać, zapamiętać.
Kiedy pojawił się pomysł, żeby to jednak była literacka relacja z życia w szpitalu psychiatrycznym, której bohaterami są młodzi weterani z Afganistanu, garstka cywilów i pani – trochę z jednego, trochę z drugiego świata?
Upłynęły dwa miesiące od wyjścia z kliniki, kiedy natknęłam się na swoje notatki. Pozornie każdy pacjent miał osobną historię, ale wiele nas łączyło. Samotność. Strach. Życie w niezgodzie ze sobą, w wiecznym kompromisie.
Z początku się dziwiłam, że żołnierze, których często przywożono do kliniki prosto z Afganistanu, i my – cywile, jesteśmy poddawani takiemu samemu leczeniu, na tej samej sali, w jednej grupie terapeutycznej. Po paru tygodniach dostrzegłam, że walczymy o to samo. Podczas moich hospitalizacji weterani stanowili większość, ich problemy wydawały się bardziej palące. My przynajmniej znaliśmy zasady świata poza wojskiem. Lepiej, gorzej, ale jakoś żyliśmy. Z tymi żołnierskimi problemami nie dawało się żyć.
Weterani
Czy po pobycie w klinice wie pani więcej, co oni na tych wojnach robią, że potem aż nie da się żyć?
Moje dorosłe życie zawsze kręciło się na obrzeżach wojny.