Społeczeństwo

Dziecko

Matka nauczycielka, ojciec uczeń

Chłopak okazał się taki dorosły. Jest z niego dumna, bo nie stchórzył i kiedy zaczęła rodzić, pojechał z nią do szpitala. Był przy porodzie, trzymał ją za rękę. Chłopak okazał się taki dorosły. Jest z niego dumna, bo nie stchórzył i kiedy zaczęła rodzić, pojechał z nią do szpitala. Był przy porodzie, trzymał ją za rękę. Robert Byron / PantherMedia
Nauczycielka matematyki, lat 36, urodziła córkę. Wszyscy wierzą, że ojcem dziecka jest jej uczeń, 14-letni gimnazjalista. I są na niego wściekli.
„Dziewczyna przez całe życie miała pod górkę, nigdy nie zaznała rodzinnego ciepła”.Stefan Królikowski/SE/East News „Dziewczyna przez całe życie miała pod górkę, nigdy nie zaznała rodzinnego ciepła”.
Wszyscy uważają, że chłopak nawalił po całości. Jak już tak bardzo ją kochał, to mógł poczekać z tym seksem do pełnoletności.Stefan Królikowski/SE/East News Wszyscy uważają, że chłopak nawalił po całości. Jak już tak bardzo ją kochał, to mógł poczekać z tym seksem do pełnoletności.

Dziennikarka

Czekał pod blokiem. Czyściutki, w koszulce z krótkim rękawem, jasnych dżinsach oraz butach najkach. Nie przyznała się, że jest dziennikarką lokalnej kaliskiej gazety, do której zadzwonił z donosem ktoś zatroskany oraz oburzony. Powiedziała, że jest psychologiem. – Wiem, że masz dziecko z nauczycielką – zaczęła. – Powiedz, kochasz ją? – Kocham – przytaknął. Głos chłopca, przed mutacją. – I co planujesz? – Kiedy skończę 18 lat, ożenię się z nią. – A co z córką? – Na torturach nie zdradzę, że moja. Jak dorosnę, dam nazwisko, ale wyprę się, że spałem z nauczycielką. Nie chcę, żeby poszła do więzienia.

Dziennikarka pamięta: nie patrzył w oczy. Siedział sztywno, nawet przez moment nie ruszył głową. Dopiero kiedy zaczęła pytać o szkołę, wreszcie mówił jak nastolatek.

Znajomi

Wszyscy uważają, że chłopak nawalił po całości. Jak już tak bardzo ją kochał, to mógł poczekać z tym seksem do pełnoletności. A tak to nauczycielka ma najbardziej przechlapane – i jej dziecko. Bo za molestowanie nieletniego może trafić do więzienia – przekonuje W., koleżanka ze studiów, i tłumaczy: dziewczyna przez całe życie miała pod górkę, nigdy nie zaznała rodzinnego ciepła. Kiedy skończyła czternaście lat, za zgodą rodziców zamieszkała z dwadzieścia lat starszym facetem, który ją bił i poniżał. Nie miała się komu poskarżyć – rodzina, patologia. Potem związała się z równolatkiem, ale okazało się, że żonaty i dzieciaty. Już nikomu nie umiała zaufać.

Może dlatego szukała tej miłości, tego ciepła u uczniów? Na przerwach, zamiast gnać do pokoju nauczycielskiego, wystawała na korytarzu, rozmawiała z wychowankami, chętnie zostawała z nimi po lekcjach, nigdy nie trzeba było jej prosić, żeby przyszła coś z uczniami zrobić. Pochylała się szczególnie nad dzieciakami z patologicznych rodzin. Powtarzała, że rozumie je, bo sama miała piekło w domu.

Dyrektorka szkoły, która w 2002 r. przyjmowała ją do pracy, nigdy w jej zachowaniu nie dopatrzyła się niczego niepokojącego. Wręcz ją podziwiała – tak dziś mówi. Mimo licznych problemów znajdowała siłę na podyplomowe studia z fizyki. Nie opuszczała się w pracy nawet po ciężkim wypadku samochodowym, gdy miała problemy z kręgosłupem. Ani kiedy jej matka zaczęła umierać na raka – prosto ze szkoły gnała do hospicjum, a potem do kartkówek, na korki i tak dalej. I nawet kiedy okazało się, że jest w ciąży, odważnie przyznała, że ojciec dziecka ją zostawił. Dzielna. Spuchnięta, z bolącym kręgosłupem, przychodziła do pracy i wystawała na tych przerwach z dziećmi.

Jego rodzice

Pan Z., który zna sprawę, prosi, żeby nie przeoczyć, że nawet w jego rodzicach nie było żalu, wściekłości czy niedowierzania. A to chyba powinno być typowe dla bliskich ofiar pedofili? Był przy rozmowie w szkole, widział. Miał wrażenie, że rodzice już dawno wiedzieli i o ciąży. Ojciec żartował, używając wulgaryzmów, jak to chłopy na wsi, że za ciupcianie to trzeba nawet płacić. Matka dziwiła się, że policja, zamiast ganiać za złodziejami, zawraca sobie głowę nauczycielką. Oboje powtarzali, że skoro dziecko jest, trzeba się niemowlakiem zająć, a nie sprawdzać, kto i jak zmajstrował.

Z. był również przy rozmowie z tym chłopakiem i miał wrażenie, że zachowywał się doroślej od swoich rodziców. Pedagog szkolna pytała, czy jest ojcem dziecka, a on wprawdzie zaprzeczał, ale cały czas powtarzał: Nie moje, ale ja pani nauczycielce pomogę, ja wychowam. Ja umiem wychowywać dzieci, bo ja zajmowałem się dziećmi starszej siostry.

Z. wyczuwał w nim szczerość. I nawet przez moment nie widział w nim ofiary, dziecka wykorzystanego przez dorosłego. Był zakochany – to fakt numer jeden. Przestraszony – to fakt numer dwa. Ale nie skrzywdzony czy cierpiący – to fakt numer trzy. Nikt go nie przekona, że ten chłop coś wycierpiał.

Szkoła

Z. zrelacjonował to wszystko znanej profesor z instytutu psychologii, do której razem ze szkolną delegacją pojechali po radę, jak mają się w tej całej sprawie odnaleźć. I nie rozumie, dlaczego profesorka natychmiast go zgasiła. Gdy twierdziła, że czternastolatek, nawet wchodząc w narzuconą mu przez otoczenie rolę dorosłego, jest największą i najbardziej potrzebującą pomocy ofiarą sprawy – Z. dla świętego spokoju przyznał jej rację. Ale jest przekonany, że zza biurka, nie znając ludzi, nie da się wydać jednoznacznego wyroku. A tutaj nic nie jest takie proste.

Bo po pierwsze: w oczach kolegów, dzięki romansowi, chłopak po prostu wypłynął. Już wcześniej dziewczyny patrzyły z podziwem, że pani go wyróżnia. Że razem z nią układa w szafce eksponaty. Koledzy klepali po ramieniu, że widać, że coś między nimi jest, i pytali, jaka ona jest w łóżku. I dziwili się, że z całej szkoły wybrała właśnie jego. Takiego wsiura, z chałupy, do której dopiero niedawno dociągnęli wodę, ale za potrzebą cały czas trzeba latać do osłoniętej dechami dziury w ziemi.

 

Y., matka jednego z uczniów, sąsiadka rodziny chłopaka, powie nawet coś więcej: uciekał do tej nauczycielki jak do innego, lepszego świata, bo widać było, że chce w życiu coś więcej, niż palić papierosy i pić piwo na przystanku – a ona mu dała tę szansę. Grał w piłkę w miejscowym klubie sportowym, zapisał się do OSP, na trening kick boxingu w Brzezinach, a wujasa – kierowcę ciężarówki – prosił, żeby go zabrać ze sobą. Imponował mu Kalisz, do którego wyprowadziła się starsza siostra, podziwiał drugą siostrę, która dobrze wyszła za mąż i w sąsiedniej wsi postawiła dom ze wszystkimi wygodami. Jeździł do niej pomagać przy wykończeniówce, pilnować dzieciaków. Byle tylko nie siedzieć w domu, w jednym pokoju na kupie z matką, ojcem, starszym 18-letnim bratem i 12-letnią siostrą.

No więc potem już się nie siostrze w Kaliszu na głowę zwalał, ale jeździł do tej nauczycielki.

I jak to rozegrał sprytnie. Gdy na lekcji wychowawczej nauczycielka ogłosiła, że jest w ciąży, a on wybiegł, trzaskając drzwiami, klasie było żal – i on na tej fali dalej płynął. Dziewczyny na przerwie go pocieszały. Chłopaki przekonywali, że nie jego jedynego zrobiła w konia kobieta.

A potem nagle zaczął mieć jeszcze fory u nauczycielek, dyrektorki, pedagoga szkolnego. Wyciągali go z lekcji i pytali: Jak w tym wszystkim funkcjonujesz? Czy ktoś ci dokucza? Czy można ci jakoś pomóc?

Wieś

Teraz koledzy dodają: widać, że popularność mu służy. Codziennie przychodzi w innych ciuchach, nowe buty, modna kurtka. Sąsiadka z jego rodzinnej wsi jest zdania, że to wszystko byłoby jeszcze OK, gdyby ta jego popularność nie uderzyła w dobre imię Godzieszy Wielkich. Uznanych w 2007 r. przez Kancelarię Prezydenta RP za Gminę Przyjazną Dzieciom. Do tej pory wszyscy chwalili wiejskie liceum (100 proc. uczniów zdało maturę), postawiony na leśnej polanie i w czynie społecznym pomnik ofiar z World Trade Center (dzieciaki nosiły materiały budowlane) czy udział w międzynarodowym projekcie „Ocalić od zapomnienia” (uczniowie spisywali nagrobki na niszczejącym cmentarzu w Brzeżanach na Ukrainie). Gmina była stawiana innym za wzór, a dzieciaki, kiedy szły dalej do szkół w Kaliszu, były traktowane jako te lepsze, bo z Godziesz. Teraz – tego Y. jest pewna – będą traktowane jako gorsze, bo już muszą odpowiadać na zaczepki: Niezły macie burdel w tej szkole! Po ile numerek z polonistką? Albo: Ciebie też bzyknął jakiś nauczyciel?

No więc: gdyby nie chodził za tą nauczycielką, nie zawracał jej głowy jakąś, Boże wybacz, miłością. Oczywiście, jakiś okruch winy nauczycielki w tym wszystkim musi być – gdyby suka nie chciała, pies by nie wziął. Ale on i do innych chodził i tumaczyli mu jak komu głupiemu: matka ma swoje lata, zmęczona jest, lata na nocki do cukierni, wraca rowerem, a potem gotuje te obiady, opiera, sprząta. Podtyka kotlety, bo wie, że mięsolubny, kupiła skuter młodemu. No więc jak on może chodzić po ludziach i mówić, że nikt go w domu nie kocha?

A kuzyn chłopaka jest na niego wręcz wściekły, bo nie tylko o Godziesze chodzi, ale i o nazwisko. Niby taki silny, duży chłopak – a dał się nabrać na te dyrdymały o współczuciu. Wszystko wyśpiewał dziennikarce, która udawała psychologa, a teraz daje sobie zrobić wodę z mózgu tym wszystkim pedagogom czy seksuologom. Gdyby tylko pyknął tę nauczycielkę, to już by wyszedł na swoje.

Nauczycielka

Nie zapytała nawet, z jakiej jest poradni, kto ją przysłał, czy ma jakiś dokument potwierdzający tożsamość, gdy zadzwoniła do niej dziennikarka w roli psycholożki. Przyjęła ją z dzieckiem na rękach, w czyściutkim dwupokojowym mieszkaniu, kilka bloków od siostry chłopaka. Dziennikarka zwróciła uwagę na meblościankę pełną kryształów (pozostałość po nieżyjących rodzicach), jedną szczoteczkę w łazience (brak mężczyzny w domu), opuchniętą twarz i pulchne dłonie nauczycielki (nie wyglądała na piękność, o jakiej opowiadał chłopak).

Ona sama myślała chyba o sobie inaczej. Głębokim głosem opowiadała o adorujących ją uczniach, którzy podziwiali – że niby jest w wieku ich matek, a tak się od nich różni. Z uśmiechem wspominała, jak czekali na nią pod szkołą, obserwowali, jak parkuje auto, a potem głośno komentowali szczegóły jej ubrania: głównie mini, bluzki z dekoltem, wysokie kozaki przed kolano. Koleżanki z pokoju nauczycielskiego były zazdrosne o jej powodzenie – tego była pewna. Różni się o nią starali, ale ten uczeń był najbardziej wytrwały. Wykorzystał jej słabość i fakt, że kiedy przywiózł jej kluczyk, matki nie było w domu. Gdyby była, na pewno do niczego by nie doszło. A tak – matka umierała w hospicjum, a ona nie mogła sobie poradzić z depresją, z samotnością. No, i stało się...

Na szczęście chłopak okazał się taki dorosły. Jest z niego dumna, bo nie stchórzył i kiedy zaczęła rodzić, pojechał z nią do szpitala. Był przy porodzie, trzymał ją za rękę.

No, i jest dziecko, maleńkie, które teraz musi wychować. Jeśli więc sprawa wyjdzie na jaw, już nigdy nie znajdzie pracy w oświacie, a przecież jedyne, co umie robić, to uczyć matematyki i fizyki.

Dziennikarka też pomyślała, że taką kobietę trzeba chronić. Inaczej niż tego pedofila, którego dała w gazecie ze zdjęciem i nazwiskiem. Napisała, nie ujawniając nawet miejscowości. Ale poszło. Do Kalisza zaczęły zjedżać telewizje, od TVN (piętnowanie szkoły), poprzez niemiecką RTL (w Polsce panuje histeria pedofilska) i rosyjską NTV (Rosjanie dziwią się, że Polacy uznają taki piękny romans za coś złego).

Dziennikarka zadzwoniła potem jeszcze kilka razy – zapytać, jak sobie radzi. No więc oprócz mediów i małego dziecka na głowie ma teraz także ucznia. Który zapytał, czy nie byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby popełnił samobójstwo. Przekonała go, że policja nie tylko miałaby ułatwiony dostęp do jego materiału genetycznego, ale też coś jak przyznanie się do winy. Uspokoił się. Cóż, jak widać – dodała – perswadować potrafi. Nadaje się na nauczycielkę.

Polityka 43.2013 (2930) z dnia 22.10.2013; kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Dziecko"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną