Na terapię trafiają te dobre, zżyte małżeństwa. Te mniej dobrane rozpadają się szybko, rozsadzane napięciem i frustracją. Krystyna podjęła decyzję o rozwodzie już pół roku po ślubie. Wcześniej znali się krótko. To było zauroczenie. On był wrażliwy, inteligentny, czuły i bardzo religijny. Nie miał doświadczeń erotycznych z kobietami. Ona nie ukrywała, że miała wcześniej kilku partnerów. Wspólnie uznali, że to żaden problem, ale nalegał, by ze swoim pierwszym razem zaczekali do ślubu.
W noc poślubną nic się nie wydarzyło; goście, alkohol, oboje usnęli zmęczeni. Ale drugiej i trzeciej nocy też się nie udało. Mimo że się starali, on nie miał wzwodu. Próbowali dalej, ale było coraz bardziej nerwowo. On zaczynał robić awantury bez powodu, pomiatać nią. Ona nie mogła już patrzeć, jak wraz ze zbliżaniem się wieczoru na jego twarzy pojawia się dziwny grymas. Nie chciał słyszeć o leczeniu. Twierdził, że to jej wina, i wysyłał ją do spowiedzi, bo jest rozwiązła i nieczysta. Uznała, że trzeba to przerwać, zanim zabrną za daleko.
Problem nieskonsumowanych małżeństw jest stary jak ludzkość. Jego echa można odnaleźć w biblijnej księdze Tobiasza, której bohaterkę Sarę siedmiokrotnie wydawano za mąż. I siedmiokrotnie jej mężowie umierali tej nocy, której zbliżali się do niej…
Cały artykuł Joanny Podgórskiej można przeczytać w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym od środy w kioskach, a już dziś na iPadzie i w Polityce Cyfrowej.