Kuba Wojewódzki, który od dawna opisuje dla POLITYKI świat polskich celebrytów, kończy właśnie 50 lat. Chociaż zwykle nie przeprowadzamy wywiadów z własnymi autorami, postanowiliśmy zrobić wyjątek, bo jesteśmy zwyczajnie ciekawi, jak szacowny jubilat, wieczny młodzieniec, król życia, prowokator i przekorny krytyk także samego siebie mierzy się ze swoją smugą cienia.
Juliusz Ćwieluch: – Gdzie pan będzie gasił 50 świeczek na swoim torcie?
Kuba Wojewódzki: – Doszedłem już do tego wieku, w którym cena świeczek jest wyższa niż tortu, więc świeczek raczej nie będzie. Postanowiłem zrobić sobie naprawdę narcystyczną fetę i umówiłem się 2 sierpnia z Jurkiem Owsiakiem. Obiecał mi pół miliona ludzi na imprezie urodzinowej. Jadę na Przystanek Woodstock. Będę miał więcej szalonych gości niż uzdrowiciel na Narodowym.
Myślałem, że umówił się pan z Owsiakiem ze względu na jego akcję zbierania sprzętu dla oddziałów geriatrycznych.
Nie potrzebuję jeszcze Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, żeby mi przyniosła cewnik i respirator. Natomiast, nie ma co ukrywać, powoli zaczynam się do nich przytulać, bo pewnie niedługo będę też miał przy swoim łóżku przyrządy do podtrzymania życia.
Proszę się nie powoływać na tę opinię w kręgach lekarskich, ale nieźle się pan trzyma.
Zawsze twierdziłem, że problem wieku jest w głowie. Na szczęście nie mojej. Paradoksem mojej obecności medialnej jest to, że chyba największy napęd mojej karierze dają wszyscy ci, którzy mnie nienawidzą, wszyscy ci, którzy mnie bojkotują, wszyscy ci, którzy mnie nie oglądają, ale podglądają. Wszyscy ci, którzy nie wiedzą, kim jestem, ale doskonale wiedzą, co u mnie słychać.
No właśnie, a kim pan jest?