Społeczeństwo

Ile państwa w łóżku

Polaków problemy z seksem

Jak twierdzi dr Jakima – nawet w 60 proc. przypadków kłopotów seksualnych mógłby zaradzić diabetolog, kardiolog itd. Jak twierdzi dr Jakima – nawet w 60 proc. przypadków kłopotów seksualnych mógłby zaradzić diabetolog, kardiolog itd. Corbis
Nasze państwo intensywnie zajmuje się seksem obywateli – polityczna awantura goni polityczną awanturę. Jakie tak naprawdę kłopoty Polacy mają w swoich sypialniach i co w istocie państwo ma tam do roboty?
Kultura seksualna w związkach jest w stanie uprzedzić tysiące błędów i dramatów – niedobranie par, niechciane ciąże, przypadki kazirodztwa.Christoph Rosenberger/Getty Images/FPM Kultura seksualna w związkach jest w stanie uprzedzić tysiące błędów i dramatów – niedobranie par, niechciane ciąże, przypadki kazirodztwa.
Państwo, które stać na finansowanie katechizacji, powinno też być stać na krzewienie edukacji i kultury seksualnej.Corbis Państwo, które stać na finansowanie katechizacji, powinno też być stać na krzewienie edukacji i kultury seksualnej.

Nie ma dnia bez seksu. Nie ma ucieczki od seksu. O sferze publicznej mowa. Nowa ustawa o gwałcie, ściganym teraz z oskarżenia publicznego. Wyrok na nieetycznego seksuologa – psychologa prof. Lechosława Gapika z Poznania. Pierwszy w Polsce proces księdza pedofila. To tylko repertuar ostatniego miesiąca.

Czy rzeczywiście jesteśmy osaczeni przez seks chory, niosący krzywdę i traumę? Czy coś się w dziedzinie seksu dzieje, co wymagałoby od państwa pilnej mobilizacji w ściganiu, karaniu i leczeniu osób, które przemocą zaspokajają swoje wypaczone potrzeby?

Czy wszystko, co złe, da się ukarać

Nie ma wątpliwości, że pedofilia, gwałt, zmuszanie drugiego człowieka – choćby dorosłego i bliskiego – do jakichkolwiek zachowań seksualnych jakąkolwiek przemocą są godne potępienia. Polskie prawo w tej dziedzinie powinno żwawo uwalniać się od dawno skompromitowanych przez naukę przekonań. Ot, choćby dotychczasowe rozwiązanie w sprawie gwałtu wyrastało z archaicznego stereotypu, że jeśli ofiara nie doniesie, to widać nie czuje się zgwałcona, ergo gwałtu nie było, a jak był, to sama sobie winna – pewnie sprowokowała.

Ale też instrument, jakim jest prawo i jego egzekucja, bywa zawodny, a wiara w jego moc iluzoryczna. Podczas niedawnej konferencji seksuologów (poświęconej pedofilii) trwała właśnie przerwa kawowa, kiedy dotarła wiadomość o przyjęciu przez Sejm nowych, światłych rozwiązań w kwestii gwałtu. Oficerowi policji, wytrawnemu specjaliście od przestępczości seksualnej, kubek z kawą zadrżał w ręce i gwałtownie, acz nieoficjalnie wyraził stanowisko dyktowane pragmatyką zawodową. Dla policji terminem świętym jest wykrywalność. Sprawców, również tych małżeńskich, w statystykach musi się pojawić odpowiednia liczba. A ponad 80 proc. zgwałceń dopuszczają się osoby dobrze znane ofierze.

W środowisku seksuologów sceptycznie patrzy się też na niedawno przyjęte rozwiązania dotyczące pedofili, których w zamian za złagodzenie kary poddaje się terapii. Trzy ośrodki psychiatryczne w Polsce dostały pieniądze na przygotowanie się do tego. Na budynki, kraty, ochroniarzy. Na leczenie, na opłacenie specjalistów, na ich superwizję – już nie. Rzecz jednak najważniejsza to wygórowane nadzieje, za którymi kryje się wciąż powszechnie obowiązujący mit, że pedofila należałoby po prostu wykastrować, czyli amputować, albo wyłączyć mu jakąś tabletką narządy płciowe. Coś takiego w świętym, impulsywnym oburzeniu zadeklarował kiedyś premier Tusk. Problem, że u pedofila, zwłaszcza tzw. preferencyjnego (czyli takiego, który inaczej niż z dzieckiem czy w jego obecności nie dozna satysfakcji seksualnej), nawet brak penisa tej skłonności nie wyłączy, bo to się rodzi w mózgu. I to nie w konkretnym jego obszarze, ale w dziesiątkach struktur odpowiedzialnych za kontrolę zachowań, cechy osobowości (np. impulsywność), procesy poznawcze (stosunek do świata i swego w nim miejsca), pamięć (doświadczenia z dzieciństwa, nie tylko zresztą seksualne). Jak prawo ma przewidzieć wszystkie możliwe kombinacje, które dla najbieglejszych biegłych pozostają zagadką?

Niezależnie zatem od tego, że zmiany w prawie są stale konieczne, trzeba z dystansem patrzeć na ich rezultaty. I choć w najmniejszym stopniu nie zwalnia to państwa ze ścigania przestępczości seksualnej, jej rozmiary gasną, gdy przyjrzymy się problemom, które gnębią porządnych ludzi w ich sypialniach. A tam też rodzą się nieszczęścia, dramaty, poczucie niskiej wartości albo krzywdy i poniżenia.

Czy u porządnej reszty wszystko jest w porządku

O twarde dane tu trudno, ale tendencje i nowe zjawiska można wyłowić na podstawie tego, z czym przychodzą do gabinetu seksuologicznego chłop i baba (w latach 80. kobiety stanowiły ok. 15 proc. pacjentów, teraz nawet 45 proc.). Dostępne statystyki sugerują, że – jak brzmi popularny kolokwializm – mężczyźni chcą, ale nie mogą, a kobiety mogą, ale nie chcą. Kłopoty z osiągnięciem erekcji po jednej stronie, zaś suchość pochwy, wulwodynia (ból, świąd) i zaburzenia libido – takie kłopoty mogą psuć seks nawet kilku milionom polskich par. W stałym spektrum dolegliwości pojawia się też przedwczesny wytrysk (7 proc. mężczyzn – badanie prof. Izdebskiego i Polpharmy). Zdaniem niektórych specjalistów, już sama konstrukcja wielu prowadzonych dziś sondaży, a i poniekąd ich wynik związane są z tym, kto je finansuje. Zwykle to firmy farmaceutyczne produkujące Viagrę i podobne w działaniu specyfiki.

Choć więc smutek w sypialni pojawia się zwykle z powyższych powodów, to wiele poważnych problemów umyka zestawieniom. Na pewno dlatego, że ludzie mają opór przed intymnymi wyznaniami choćby i w anonimowych badaniach. Tymczasem klinicyści zauważają poważny powszechny problem: perwersje o charakterze uzależnień. Dr Sławomir Jakima, psychiatra i seksuolog, mazowiecki konsultant wojewódzki, pracuje z tzw. małżeństwami dewiacyjnymi, w których jedna ze stron popada w parafilię. Mówiąc prościej, chodzi o to, że jedna strona w związku upodoba sobie jakieś zachowanie (np. masochizm, transwestytyzm, czyli przebieranie się za osobę płci przeciwnej, fetyszyzm), a po latach staje się ono koniecznym warunkiem osiągnięcia gotowości i satysfakcji – i jedyną formą intymnego kontaktu pary. Zwykle przychodzi do gabinetu ona – już do granic wytrzymałości wymęczona i poniżona tym seksem. Wcale niebagatelnym problemem są nieskonsumowane związki, niekiedy nawet przez 20 lat ich trwania.

Kolejna sprawa to zaburzenia tożsamości płciowej. Sama diagnoza, potem wieloletnia terapia tej odmienności (nauka coraz precyzyjniej poznaje jej etiologię) wymaga od pacjenta/pacjentki heroicznej wytrwałości. Zdarza się – jak w przypadku posłanki Anny Grodzkiej – że problemowi stawia się czoło po latach związku, zdarza się, że osoba, która płeć zmieniła, wchodzi w związek, ale mówi o tym partnerowi po latach. Zawsze dramat.

Dr Wiesław Czernikiewicz, ginekolog i seksuolog, szacuje, że zaledwie co dziesiąty zgłaszający się dziś do niego pacjent czy pacjentka ma problem – by tak powiedzieć – czysto seksualny. U 20 proc. pozostałych towarzyszy mu coś natury psychicznej: zaburzenia osobowości, nastroju, stany lękowe, czasem choroba dwubiegunowa. U 80 proc. – coś natury somatycznej: nadciśnienie, choroba niedokrwienna serca, miażdżyca, cukrzyca. Oczywiście, im młodszy pacjent, tym większe prawdopodobieństwo, że ciało jest w porządku, szwankuje raczej psychika (to z nią zwykle mają problem ci nowi, już 18-letni pacjenci, zgłaszający kłopoty z erekcją). Niemożności erotyczne wynikające ze stanu zdrowia (najkrócej mówiąc – rzecz najczęściej w słabszym ukrwieniu narządów płciowych) w tym samym stopniu dotyczą kobiet, co mężczyzn. Tyle że bez erekcji stosunek odbyć się nie może, a z brakiem lubrykacji można sobie poradzić za pomocą zakupu w drogerii. Toteż męskie kłopoty wyglądają jaskrawiej.

Truizmem jest, że wymienione choroby nazywane epidemiami naszych czasów są ceną, jaką płacimy za zestresowanie, zagonienie, za to, że psychicznie pękamy w obliczu wściekle konkurencyjnych reguł gry społecznej. Znakiem czasów stała się depresja, pozornym zbawieniem – antydepresanty. Dla coraz większej liczby młodych, ambitnych, wielkomiejskich zdobywczyń i zdobywców świata – poranna pigułka sine qua non. Seksuolodzy nie mają wątpliwości: leki tzw. zwrotnego wychwytu serotoniny zdecydowanie pogarszają apetyt seksualny. (Podobnie jak u co trzeciej kobiety pigułka antykoncepcyjna). Antydepresanty wymyślono wszak dla ludzi, tyle tylko, że człowiek współczesny chce prostych, skutecznych rozwiązań. Mniejszość akceptuje oczywistość, że tabletce powinna towarzyszyć terapia psychologiczna, bo inaczej nie usunie się przyczyn choroby. Za to zwiększy ryzyko wpadnięcia w nałóg, w lekomanię, w życiowy korkociąg. I rozwali się swoje życie seksualne, związek.

49 proc. mężczyzn i 27 proc. kobiet poszukuje w Internecie treści erotycznych (badania prof. Izdebskiego) – mówią, że szukają rady, informacji, ale też podniecenia i przyjemności. Seksuolodzy z niepokojem obserwują młodych mężczyzn popadających w uzależnienie od masturbacji przed ekranem komputera (inaczej po pewnym czasie już nie mogą, tracą zainteresowanie realną partnerką). Wielu poszukuje z czasem coraz silniejszej stymulacji, bez trudu natrafiając na pornografię z dziećmi, zwierzętami. Oczywiście, bez Internetu wielu z nich też dotarłoby do takich treści, trudno winić narzędzie. Ale psychoterapeuci par alarmują: młode związki sypią się jak śliwki z drzewa, a w tle coraz częściej są albo te cyberzdrady, albo szybkie, łatwe, czasem wręcz nawykowe zdrady realne, popełniane z partnerami przygodnymi, nieoczekującymi zresztą niczego poza jednorazowym seksem umówionym w necie.

Czy wiemy, jak mało o seksie wiemy

Można odnieść wrażenie, że w ostatnich latach w Polsce nagadaliśmy się o seksie do przejedzenia. Ale trywialnie, powierzchownie. Opinia publiczna dostała raporty o średniej długości polskiego członka (17,26 cm), o średnim trwaniu stosunku (13 minut). Popularne poradniki i prasę kobiecą, lansującą nie tyle prawo do kobiecego orgazmu, ile obowiązek jego systematycznego osiągania do sędziwej starości. Kultura popularna, moda (również dziecięca), reklama – seksualne aluzje są wszechobecne. Seks wciąga nas choćby mimochodem w ideologiczne i polityczne awantury, by wspomnieć tylko te najświeższe i nierozstrzygnięte: ramy prawne dla homoseksualnych związków partnerskich oraz wychowanie seksualne w szkole. (W środowisku seksuologicznym powtarzana jest anegdota, jak to Światowa Organizacja Zdrowia tej wiosny ogłosiła standardy wychowania seksualnego dla rozmaitych grup wiekowych, poczynając od przedszkolaków. Prezes Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego prof. Zbigniew Lew-Starowicz został wezwany na dywanik do premiera, żeby dać spokój z tymi przedszkolami, bo sprawa jest polityczna i daj Boże, żeby w szkołach się udało).

Cóż, 84 proc. Polaków i 92 proc. Polek jest za seksuologią w szkole. Przedmiot, popularnie nazywany seksem (wychowanie do życia w rodzinie), prowadzi 7 na 10 gimnazjów, 81 proc. uczniów na te dobrowolne 14 godz. w roku chodzi. Tyle że 56 proc. nastolatków i 73 proc. rodziców nie pamięta, o czym tam jest mowa. Uczą poloniści, biolodzy, katecheci – po przeszkoleniach albo i nie – prawie 30 proc. (według badań prof. Izdebskiego) nie ma ku temu formalnych kwalifikacji.

Według raportu Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton, 44,5 proc. młodzieży nigdy nie miało sposobności pogadać o seksie w domu (a jeśli już, to otrzymała moralizatorskie kazanie). Jednocześnie – według GfK Polonia – 12 proc. dzieci w wieku 12–16 lat pierwszy raz ma już za sobą. W wieku 17 lat co trzeci chłopak i dziewczyna są po inicjacji.

Rodzice – i ci, którzy chcą seksualnej edukacji dla dzieci, i przeciwna temu mniejszość – domowej edukacji raczej nie prowadzą. Ma to swoje dość oczywiste źródło. Dorośli nie tylko nie zwykli rozmawiać o seksie, nie tylko nie znajdują do tych rozmów odpowiedniego języka, ale też prawdopodobnie nie mają odpowiedniej wiedzy. Dr Wiesław Czernikiewicz mówi, że postęp jest i tak ogromny, że już mało kto myli pojęcie gej i goj, ale wciąż nawet dziennikarze zajmujący się problematyką obyczajową mają problem z odróżnieniem terminów transseksualizm i transwestytyzm. Że wielu wykształconym pacjentom z trudem przechodzą przez gardło słowa erekcja, ejakulacja, masturbacja. Że pytania na tematy seksualne więzną w gardłach lekarzy nawet takich specjalności, jak ginekologia czy urologia. Oraz wielu psychoterapeutów od rodziny!

Czy seksuologia jest tylko dla seksuologów

Seksuologią zajmują się tłumy rozmaitych samozwańczych „terapeutów”, ale certyfikowanych seksuologów klinicznych jest tragicznie mało. Około 100 (na cały kraj) to lekarze – psychiatrzy, ginekolodzy, interniści bądź neurolodzy – którzy uzyskali specjalizację medyczną również z seksuologii. Studia podyplomowe (płatne; prowadzi je SWPS i Warszawski Uniwersytet Medyczny) i certyfikaty seksuologa klinicznego dostępne są też dla psychologów. Oni jednak nie mają prawa do badań natury medycznej (dlatego wina prof. Gapika nie może budzić żadnych wątpliwości), a bez medycznej diagnozy, mówiąc wprost – bez obejrzenia choćby narządów płciowych – terapia może nie mieć żadnego sensu. Zdarza się i tak, że po 6 latach psychoanalizy pacjenci trafiają wreszcie do odpowiedniego lekarza i okazuje się, że problemem jest banalna stulejka.

To nie jest tak, że NFZ nie płaci za poradnictwo i lecznictwo seksuologiczne – większość zaburzeń mieści się w klasyfikacjach chorób psychiatrycznych i ośrodki psychiatryczne podpisują kontrakty z NFZ, uwzględniające ich leczenie. Choć z drugiej strony istnieje i taki absurdalny przepis, że NFZ płaci za porady tylko dla niepełnosprawnych pacjentów. Jakoś się go, oczywiście, omija. Albo wykorzystuje, by skierować pacjenta do terapii prywatnej. „Państwowy” gabinet z napisem „seksuologiczny” w Warszawie można znaleźć tylko w dwóch szpitalach, trzeci jest w Łodzi. Generalnie seksuolodzy czują się sprowokowani do ostrej gry rynkowej: są trudno dostępni, a więc drodzy.

Nieliczne środowisko ma kilka sław, dwa prestiżowe stowarzyszenia – Seksuologiczne i Medycyny Seksualnej. Standardy postępowania medycznego i etycznego są wygórowane, choć może powinny być jeszcze ściślej skodyfikowane. Stanowisko wobec prof. Gapika było jednoznaczne – natychmiast relegowano go z zawodowych stowarzyszeń. Ale nawet takie zaniedbanie, jak brak pisemnej zgody na badanie z użyciem wibratora przez ginekologa-seksuologa (samo badanie przez lekarza z użyciem tego instrumentu jest często niezbędne) może być przedmiotem postępowania sądu lekarskiego i powodem upomnienia. Oraz potwornie bolesnej wrzawy w mediach, gdzie nestor, niekwestionowany autorytet, jeden z kilku praktykujących w dwumilionowym mieście ginekologów-seksuologów stygmatyzowany jest jako dr Cz.

Czy solidna wiedza seksuologiczna dociera do prawników, nauczycieli, pedagogów? Owszem, odbywają się rozmaite szkolenia i konferencje. Ale to za mało. Wyczerpujący wykład przedmiotu, a nie jego zręby, powinien obowiązywać na psychologii, prawie, pedagogice, kierunkach związanych z pomocą społeczną. A przede wszystkim na medycynie, bo – jak twierdzi dr Jakima – nawet w 60 proc. przypadków kłopotów seksualnych mógłby zaradzić diabetolog, kardiolog itd.

Edukację seksualną trzeba by w Polsce zacząć od dorosłych, również polityków. Skoro szkolne przygotowanie seksualne dzieci trafia na polityczną ścianę, to może nie ma innego wyjścia. Państwo, które stać na finansowanie katechizacji, powinno też być stać na krzewienie edukacji i kultury seksualnej.

Do czego państwo ma prawo

Powszechna wiedza o ryzykownych zachowaniach seksualnych i psychologicznej mechanice dewiacji może zapobiec dziesiątkom gwałtów i aktów pedofilii. (Zdarza się wszak, że i pedofile poddają się terapii nie tylko z wyroku sądu, ale dobrowolnie i zawczasu. Jeśli mają do kogo przyjść, przychodzą: panie doktorze, to we mnie jest, to jest silniejsze ode mnie, to tkwi w głowie. Kompetentnie poprowadzona terapia potrafi sprawić, że nauczą się kontrolować swój popęd).

Kultura seksualna w związkach jest w stanie uprzedzić tysiące błędów i dramatów – niedobranie par, niechciane ciąże, przypadki kazirodztwa (tzw. pedofilia zastępcza to absolutna większość tego rodzaju przestępstw). Prawo jest oczywistym instrumentem w rękach państwa, ale nie jedynym. Niebezpiecznym, gdy stanowi się je i egzekwuje z ideologicznym i biurokratycznym zapałem. Lepiej, taniej, bezpieczniej, by prawo – choćby najświatlejsze – trzeba było stosować jak najrzadziej. Kiedy sięga sfery obyczajowej, zawsze pojawia się ryzyko zagnania się pod łóżka obywateli – tam, gdzie państwa powinno być jak najmniej. Zwłaszcza że wynik 68 proc. zadowolonych i bardzo zadowolonych z sypialnianego aspektu życia stawia nas w światowej czołówce.

Polityka 21.2013 (2908) z dnia 21.05.2013; kraj; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Ile państwa w łóżku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama