Agnieszka Wójcińska: – Chińczycy nie jedzą już psów?
Krzysztof Darewicz: – Może gdzieś po wsiach. Ale to margines. Zapewniam panią, że żaden młody Chińczyk nie zjadłby psa. Oni hodują pieski, kochają, wydają mnóstwo pieniędzy na ich pielęgnację, jedzenie, ubranka. My ciągle mamy skojarzenia z Chinami z perspektywy maoizmu. Wyobrażamy sobie, że to biedny i dziki naród, że produkują tylko badziewie. A Chiny się strasznie zmieniły. Tu jest rynek klienta, bardzo szybko przyrastającej klasy średniej, która osiągnęła już pewien status materialny, ma mieszkania, samochody, telewizory, stać ją na dobre szkoły i przedszkola dla dzieci. I która potrzebuje luksusowych, ponadprzeciętnych usług – dobrych hoteli, restauracji, fryzjerów, przychodni.
Czyli polska restauracja Sarmacja, którą otworzył pan w zeszłym roku w mieście Foshan, odpowiada na takie potrzeby Chińczyków, jakie w modzie zaspokaja Louis Vuitton?
Wie pani, że w Hongkongu przed salonami Chanel, Versace czy Gucci ustawiają się regularne kolejki po kilkadziesiąt osób? Chińczycy, po dekadach biedy, urawniłowki i izolacji, są spragnieni wszystkiego, co zagraniczne. Chińczyk często nie ma możliwości wyjazdu z kraju, dlatego chce mieć u siebie zagraniczny świat poprzez towary i usługi. Sarmacja odwołuje się do tradycji arystokratycznych, bo z tym kojarzy się Chińczykom Europa. Polski to oni nie kojarzą z niczym.
Jakie potrawy macie w menu?
Tradycyjnie polskie, ale eleganckie, jak bażant, przepiórki, grillowane mięsa, a także żurek czy zupa gulaszowa.