Mała smażalnia ryb w Podstolicach, trzy kilometry od Wrześni w kierunku Poznania, w środku kilka stolików. Obok duży hotel z parkingiem dla tirów. – Bar mały, ale jadło u nas pół Europy – wspomina Ilza, córka właścicieli. – Kierowcy zatrzymywali się na rybkę i jechali dalej. Goście hotelowi siedzieli dłużej, czasem po kilka godzin. Tu, w barze, zawiązywały się przyjaźnie i znajomości, które przetrwały lata.
Przez lata rosła też kolekcja pamiątkowych banknotów w gablocie na ścianie: marki, guldeny, ruble, leje. Pierwszy trafił do gabloty 16 lat temu, krótko po otwarciu baru. Ostatni w 2007 r., na krótko przed otwarciem autostrady. Ostatni zagraniczny klient pojawił się w smażalni ponad rok temu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Rosjanin, stary znajomy, przyjechał po karpia. – To jedyny znany mi przypadek, gdy ktoś zjechał z autostrady, by wpaść do baru – uśmiecha się smutno Ilza.
Przed otwarciem A2 smażalnia stała przy jednej z najważniejszych tras w kraju – ruchliwej drodze krajowej nr 2, łączącej Warszawę z przejściem granicznym w Świecku. Od pięciu lat stoi przy trasie, która jest tylko alternatywą dla biegnącej ze wschodu na zachód autostrady. O tym świadczy choćby jej nowa nazwa – droga krajowa nr 92. Ci, którzy jeszcze tędy jeżdżą, przez sentyment nazywają ją starą dwójką. – To głównie ludzie z okolicy. Hotel działa na pół gwizdka. Jeśli nic się nie zmieni, wiosną smażalnię zamkniemy – kończy Ilza.
Skrzyżowanie
Tu, w samym centrum Krośniewic, krzyżowały się dwie najważniejsze w kraju drogi – jedynka z dwójką. Kierowcy jadący na północ lub południe spotykali się z tymi, co jechali na wschód lub zachód. W centrum Krośniewic razem stali w korkach i razem klęli – kwadrans, dwa, czasem dłużej. Długie oczekiwanie na zmianę świateł, parę metrów do przodu i znów czerwone. Sikające na skwerku dzieci, rozdrażnieni rodzice, znerwicowani kierowcy i unoszący się nad wszystkim smród spalin.
Od roku na skrzyżowaniu cisza i spokój. Nawet sygnalizacja została wyłączona. Ci, co jadą na zachód lub wschód, pędzą autostradą A2. Ci, co w góry lub nad morze – odcinkami autostrady A1. Ci, co autostrad nie lubią, i tak nie przejadą przez Krośniewice – ominą je dzięki nowej obwodnicy, która łukiem oplotła miasto i sprawiła, że droga, która jeszcze niedawno prowadziła w stronę Gdańska, donikąd już nie prowadzi. Po kilkuset metrach od skrzyżowania nagle się urywa, a kierowcę, który przez nieuwagę się w nią zapuści, zatrzymają ustawione w poprzek barierki.
Krośniewice z dnia na dzień stały się spokojnym miasteczkiem. – Za spokojnym – kręci głową młody chłopak z przewieszoną przez ramię torbą. Pytany o kawiarnię lub restaurację, pokazuje jedną w centrum miasta. Ale choć pora obiadowa, restauracja zamknięta. Stojący przy kiosku mężczyzna mówi, że wszystko tu zamykają: podobno mają likwidować szkołę i że to słuszna decyzja, bo po co szkoła, kiedy młodzi ludzie stąd uciekają.
– Krośniewice umierają – mówi z przekonaniem.
– Nieprawda – odpowiada burmistrz Julianna Herman.
I tłumaczy: z samochodów, które korkowały centrum, miasto nie miało żadnego pożytku. Kierowcy nie zatrzymywali się w Krośniewicach. Więc na tym, że dziś samochodów nie ma, miasto nic nie straciło. A może zyskać.
I nie chodzi o to, że wreszcie na skwerze w centrum wyrosła trawa, a drzewa przestały umierać. Że można usiąść na ławce i nie udusić się spalinami. Chodzi o to, że wraz z obwodnicą przesunęły się granice miasta, dzięki czemu Krośniewice zyskały tereny atrakcyjne dla potencjalnych inwestorów. Dodatkowe 123 ha do wykorzystania. Jest nadzieja.
Kilkanaście kilometrów od Krośniewic zgliszcza spalonego baru. Nieco dalej następny bar. Otwarty. Jeszcze. – Może spięcie w instalacji, może podpalenie, nie wiadomo – kobieta z baru, pytana o pożar, wzrusza ramionami. – Chociaż okoliczni ludzie wiedzą: bar się spalił, bo był dobrze ubezpieczony. To dziś najlepszy sposób na wycofanie się z interesu.
Były raj
Na odcinku od Koła do Konina pierwsze przy trasie stanęły gościńce. Najpierw Zerwikaptur (w Dąbrowicach, bliżej Koła), potem Stary Koń (w Brzeźnie, bliżej Konina). Oba wybudowane w latach 70. – z drewna, kamienia i gontu. Oba – wystylizowane na staropolskie zajazdy – kusiły kierowców dobrą kuchnią i wygodnymi łóżkami.
Na początku lat 90. między Zerwikapturem a Starym Koniem pojawił się Camaro, pierwszy przy trasie bar prywatny. Po nim, w szybkim tempie, wyrosły inne. W ciągu zaledwie kilku lat na 30 km powstało ponad 30 mniejszych i większych lokali. Restauracje, hotele i motele. Kulinarny raj, najbardziej gastronomiczny odcinek trasy w Polsce. Czynne całą dobę kuchnie, obsługa, która uwijała się jak w ukropie.
Dziś narzekają wszyscy. To znaczy ci, którym udało się przetrwać, a udało się co trzeciemu. Mariusz Kubacki z Camaro mówi, że to cud, iż w ogóle komuś się udało. Bo jak ma przetrwać ten, co żyje z kierowców, gdy kierowców nie ma? – Przed otwarciem autostrady w ciągu doby przejeżdżało tędy 46 tys. samochodów. Po otwarciu – od 8 do 10 tys. Duży procent z tego to ruch lokalny, z naszego punktu widzenia nieistotny, bo miejscowi kierowcy nie zatrzymują się w barach. Obiady jedzą w domu.
Zerwikaptur od ponad roku jest zamknięty i nie wiadomo, czy kiedykolwiek znów zacznie przyjmować gości. Sąsiadujący z nim olbrzymi zajazd Europa, z parkingiem, na którym może stanąć (i stawało) 500 tirów, też zamknięty. Jeszcze niedawno przez całą noc biła od niego łuna świateł, dziś można przejechać obok i go nie zauważyć. Stary Koń ledwo dyszy. Halina Kowalczyk pracuje w nim 33 lata (od 16 lat jest jego właścicielką), więc kiedy mówi, że jest źle, wie, co mówi. Pamięta bowiem czasy, gdy pod Starego Konia podjeżdżało kilka autokarów wycieczkowych dziennie. Teraz tylu nie ma przez cały rok – w ubiegłym ledwie pięć. Dawniej kuchnia wydawała 50 golonek dziennie, teraz w trzy miesiące tyle się nie sprzeda.
Szefowa z nostalgią pokazuje pamiątkowe zdjęcie kucharzy ze Starego Konia, którzy przygotowywali posiłki dla papieża, gdy ten w 1999 r. przybył z pielgrzymką do Lichenia.
Stare czasy.
Pustka
Mirosław Zawadka, właściciel baru Pod sosnami (10 km od Konina), w dokumentach ma idealny porządek. Znalezienie ostatniej faktury, wystawionej firmie Strabag, trwa tylko chwilę.
Firma Strabag budowała autostradę na odcinku od Strykowa do Konina, a Zawadka podpisał z nią umowę i przez długi czas żywił jej pracowników. W barze Pod sosnami ugotował dla nich 58 tys. obiadów. Ostatni w lipcu 2007 r. Pięć miesięcy później na nowiutki odcinek A2 wjechały pierwsze samochody. Dziś Zawadka o autostradzie mówi krótko: – Najpierw dała zarobić, potem wykończyła. I – jak każdy przy starej dwójce – dzieli biznesowe życie na przed i po autostradzie.
Przed autostradą na parkingu przy barze, na którym może stanąć 14 tirów z przyczepami, trudno było znaleźć wolne miejsce. Po autostradzie dwa tiry na parkingu to już tłok. Przed autostradą Zawadka zatrudniał w barze sześć osób. Teraz jedną. – Wiedzieliśmy, że decyzja o budowie A2 oznacza, iż interes będzie się kręcił gorzej. Ale w najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że obroty spadną o 80–85 proc. Na to nie byłem przygotowany.
Nowa, szybka i darmowa droga tak zachwyciła kierowców, że na starą mało kto się zapuszczał. – Żyliśmy nadzieją, że po wprowadzeniu opłat za autostradę część kierowców do nas wróci. I tak się stało. Ale zaraz wprowadzili opłaty za przejazd drogą krajową, przy trasie co parę kilometrów ustawili się panowie z Inspekcji Transportu Drogowego i znów wszyscy uciekli na autostradę – mówi Zawadka, który to, co zarobił na obiadach dla drogowców, szczęśliwie zainwestował w salę weselną. Dziś to, co zarobi na weselach i komuniach, dokłada do baru.
Redukcja
Pusta droga ma swoje plusy. Marcin Kawka, właściciel zajazdu Paryż (między Krośniewicami a Kołem), dostrzega je, gdy nie musi czekać pół godziny, by wyjechać samochodem z domu. I gdy nie drży ze strachu, że jeden z tysięcy przejeżdżających samochodów potrąci mu dziecko. – Ale jeśli chodzi o interesy, trzeba się nakombinować, żeby przeżyć.
Drewnianą wiatę w Miedzichowie (15 km od Nowego Tomyśla) widać z daleka. Może nawet nie tyle ją, co stojące pod nią i wokół niej figurki krasnali, gliniane misy, rzeźby, płaskorzeźby, koszyki z wikliny i setki innych drobiazgów. Wiata pamięta czasy, kiedy na parkingu zatrzymywały się pełne turystów autokary.
Pamięta też modę na krasnale. Ale to było dawno, w latach 90. Teraz krasnale nie budzą w zachodnich sąsiadach emocji, wiklinę można kupić w każdym sklepie ogrodniczym. Więc już od paru lat łatwo nie jest. Od ubiegłego roku, gdy do użytku oddano ostatni odcinek autostrady A2 – z Nowego Tomyśla do Świecka – jest gorzej niż źle. – Przychodzę o szóstej rano, otwieram budę, potem zmieniam się z ojcem, który siedzi do dwudziestej drugiej. I nic, ani jednego klienta. Dzień po dniu, tydzień za tygodniem – mówi syn właściciela.
W niedalekim Myszęcinie padły market i kantor wymiany walut. Stacja benzynowa zredukowała zatrudnienie i nie pracuje już przez całą dobę. Jak większość stacji przy starej trasie.
Redukcja to jedna z podstawowych zasad przetrwania przy starej drodze. Redukuje, kto może. Kto nie ma już czego redukować, wypada z gry.
K3
Dziewczyny, które przy starej dwójce kusiły kierowców przez całą dobę, zredukowały się same. Przed autostradą, tylko na odcinku od Zerwikaptura do baru Pod sosnami, stało ich kilkanaście. Przy drodze, w zatoczkach, na parkingach, bez względu na pogodę. Przez lata wtopiły się w krajobraz, stały się jego częścią. Rok po otwarciu autostrady zniknęły wszystkie. Droga bez tirów to nie jest miejsce dla tirówek.
Dziś zamiast cudzoziemskich dziewczyn, kilkaset metrów od Zerwikaptura, stoją dwie lokalne usługodawczynie. Na widok samochodu podrywają się do biegu. Widać, że o klienta niełatwo. Jedna z nich mówi, że jeszcze niedawno starą dwójkę przezywano K3 – od kurew, krasnali i kolein. A teraz? – Teraz nawet kolein nie ma – wzrusza ramionami.