Stężenie to po angielsku concentration. Ale gdyby przetłumaczyć „stężenie montażowe” (termin często używany w budownictwie) jako erection concentration, wyszłoby podobnie jak w znanym żarcie tłumaczącym dosłownie zwrot – „z góry dziękuję” jako thank you from the mountain.
Dlatego nad podręcznikami do nauki języka obcego zawodowego pracują dziś – jak to określa Zbigniew Dziedzic z Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych – trójki murarskie: przedmiotowiec, anglista i germanista. Podręczniki trzeba pisać szybko, bo wprowadzana od września reforma szkolnictwa zawodowego kładzie nacisk na naukę języka obcego zawodowego. Reformę intensywnie wspiera Unia, daje ponad 470 mln zł. Zmiany mają dotyczyć właściwie wszystkiego: podstaw programowych, metod nauczania, sposobu egzaminowania.
Reformę trzeba było wprowadzić i z tej prozaicznej przyczyny, że 16-latki kształcone od podstawówki według nowych podstaw programowych skończyły właśnie gimnazja. Dopasowanie dalszej edukacji do tego, co wyniosły z jej wcześniejszych etapów, było po prostu konieczne.
Ale na reanimację polskiego szkolnictwa zawodowego wydają się czekać wszyscy: Bruksela, obserwująca popyt na polskich fachowców w całej Europie, krajowi politycy i eksperci gospodarczy przejęci rozmiarami bezrobocia wśród młodych; wreszcie sama młodzież coraz intensywniej poszukująca konkretnego fachu zamiast byle jakiego dyplomu, który nie daje dziś żadnej szansy znalezienia pracy ani w kraju, ani za granicą.
Choć poziom bezrobocia wśród absolwentów zasadniczych szkół zawodowych jest ciągle bardzo wysoki (44 proc.), rośnie również coraz szybciej odsetek bezrobotnych z wyższym wykształceniem.
– Reforma – tłumaczy wiceminister edukacji Tadeusz Sławecki – ma sprawić, że polski murarz, fryzjer i kucharz będą w stanie nie tylko porozumieć się z szefem czy klientem w Austrii albo Wielkiej Brytanii. Będzie on umiał i wiedział dokładnie to samo, co koledzy wyszkoleni w odpowiednikach techników i zawodówek w innych krajach Wspólnoty. Egzaminy zawodowe na koniec szkoły zostaną zastąpione przez zdawane w trakcie nauki egzaminy z kwalifikacji potrzebnych w danym zawodzie. Dyplom będzie honorowany w całej UE. – Uczniowie techników połowę czasu przeznaczonego na naukę zawodu mają spędzić na poznawaniu go w praktyce, a uczniowie zawodówek – 60 proc. – zapowiada wiceminister.
•
Michał, IV kl. technikum informatycznego: – Dlaczego technikum? Rodzice liczyli, że pójdę do liceum, a potem na prawo. Mój tata jest prawnikiem. Ale ja od dziecka lubiłem rozkładać komputery, naprawiać urządzenia. Chciałem robić coś, co sprawia mi przyjemność.
Mikołaj, II kl. zasadniczej szkoły zawodowej elektrycznej: – Poszedłem do zawodówki, bo tu jest najłatwiej. Potrzebuję czasu na różne rzeczy. Sam nauczyłem się grać na gitarze. Zbieram stare aparaty fotograficzne, projektory na taśmy 8 mm, magnetofony szpulowe. Po szkole pracuję jako wolontariusz w bibliotece. Nauka nie jest dla mnie najważniejsza.
Schyłek
Jeszcze 20 lat temu szkoły zawodowe wydawały się skazane na śmierć w powolnej agonii. Zmiany gospodarcze wygaszały działalność tak licznych w PRL szkół przyzakładowych. – Nikt nie zastanawiał się na poważnie, co zrobimy, gdy one znikną. Zakładano, że dobierzemy osoby po innych kierunkach, po szkołach ogólnokształcących – opowiada Ewa Warska z PGNiG Termika.
W 1989 r. działało w Polsce 3,4 tys. zasadniczych szkół zawodowych, 10 lat później już o tysiąc mniej. Ówczesnej reformie edukacji towarzyszyło przekonanie, że 80 proc. absolwentów gimnazjów powinno robić maturę w liceach ogólnokształcących, a jedynie 20 proc. iść do szkół zawodowych. Prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych nazwał wówczas tę formułę księżycową: – Ostrzegałem, że nie ma kraju w Europie, w którym 80 proc. absolwentów gimnazjów otrzymywałoby matury. Proporcje są odwrotne, w Niemczech 30 proc. młodzieży idzie do szkół ogólnokształcących, a 70 proc. do zawodowych, w Szwajcarii proporcja wynosi 20 proc. do 80 proc. Taki układ odpowiada naturalnym strukturom zatrudnienia w gospodarce – na budowie nie pracuje 10 inżynierów i pięciu robotników, ale trzech inżynierów i 10 robotników. Owszem, w Polsce początkowo potrzebowaliśmy uzupełnić braki kadry z wykształceniem wyższym, ale to się bardzo szybko udało nadrobić.
Dziś mamy 1,8 mln studentów i 770 tys. uczniów w zasadniczych i średnich szkołach zawodowych. Nawet gdybyśmy byli gospodarką opartą na wiedzy, nie sposób tego racjonalnie spożytkować. Przedsiębiorcy ciągle narzekają na brak fachowców, a w urzędach pracy na oferty czeka ok. 400 tys. zarejestrowanych bezrobotnych absolwentów szkół zawodowych. Pracodawcom nie mogą się przydać, bo uczyli się w przestarzałych technologicznie warsztatach, na nieaktualnych schematach budowy maszyn, uparcie używanych od 30 lat przez coraz bardziej wiekowych nauczycieli. Zresztą, dyplom zawodowy w ostatnich latach zdobywała ledwie połowa absolwentów szkół zasadniczych. Zawodówki wybierali najsłabsi i najbardziej zagubieni.
– Jeszcze do niedawna gimnazjaliści, niezależnie od predyspozycji, słyszeli od nauczycieli: tylko liceum! Także dlatego, że to decyduje o miejscu danego gimnazjum w rankingach szkół – opowiada Artur Jeżewski, dyrektor warszawskiego Zespołu Zasadniczych Szkół Zawodowych nr 27. Teraz to się powoli zmienia.
•
Zuzanna, II kl. zawodówki fryzjerskiej: – Czy myślałam o liceum? Nie. Chociaż koleżanki z gimnazjum wyśmiewały mnie, że idę do zawodówki. A okazało się, że z mojej 25-osobowej klasy w liceum utrzymało się sześć osób. Reszta przeniosła się do technikum albo właśnie do szkół zawodowych. W gimnazjum mówili, że u nas jest wysoki poziom nauczania, a na egzaminie większość zdobyła 26–30 pkt na 100.
Michał, III kl. technikum mechatronicznego: – Dużo osób z mojej klasy w gimnazjum poszło do liceum – zwłaszcza dziewczyny. Fakt, licealiści lepiej piszą maturę. Gdybym nagle zapragnął zostać lekarzem, byłbym w gorszej sytuacji niż oni, ale raczej tego nie przewiduję. Powiedzmy, że podjąłem ryzyko.
Odbicie
Hamowanie zjazdu szkół zawodowych po równi pochyłej trwa już jakieś dwa, trzy lata. Choć mamy niż demograficzny, w zawodówkach i technikach jest o 5 proc. więcej uczniów niż przed rokiem. W największych miastach to nawet 10-proc. wzrost. W 1,8 tys. działających zawodówek uczy się ponad 200 tys. nastolatków, w 2 tys. techników – ponad 550 tys.
– Rynek to jedno, działania ministerialne – drugie, ale najbardziej skuteczna jest nasza ciężka praca – podkreśla dyrektor Bernadeta Kudas z Zespołu Szkół Technicznych w Radomiu, który powstał w 2002 r. z połączenia szkół mechanicznych i energetycznych. Dziś kandydatów mają więcej niż miejsc. – Zrozumieliśmy, że trzeba włożyć wysiłek w promocję szkoły. Organizujemy wystawy, konferencje, współpracujemy z pracodawcami, pytamy, czego potrzebują.
– Nasze przedsiębiorstwa przeszły 12-letnią restrukturyzację – opowiada Ewa Warska z PGNiG Termika. – Był program dobrowolnych odejść, outsourcing, outplacement, pracownicy przechodzą na emerytury. I nagle kadry zaczyna brakować. Z rynku zaczęły przychodzić osoby bez żadnego doświadczenia w energetyce, a to trudna praca, na zmiany. Musimy dobrać takich, którzy mają kwalifikacje i wiedzą, na co się decydują. Szukali szkół, które mogą im przygotować kandydatów do pracy. Jedną znaleźli w Warszawie, druga to radomska ZST. Wspólnie walczyli o przywrócenie na listę zawodów nauczanych technika energetyka, który w 1995 r. z niej zniknął. Radomska szkoła trzy lata temu jako pierwsza w Polsce otworzyła klasę o tym profilu. Dziś PGNiG szkoli uczniów na praktykach, funduje im stypendia i opłaca dojazdy na praktyki, kupuje ubrania robocze.
– Współpracujemy też z innymi partnerami i sponsorami z branży – podkreśla dyr. Kudas. – Microsoft wspomaga nas sprzętem, zdobywamy ich nagrody za innowacyjność. Mamy podpisane umowy z Novell Polska, na zajęciach wdrażamy ich technologie. Szkoła zawodowa nie ma racji bytu bez wsparcia biznesu.
W sprawie pieniędzy MEN mówi jasno: budżet daje tylko na kredę i tablice. Kto chce nowocześnie wyposażyć pracownie, musi szukać pomocy samorządów, zdobywać pieniądze na zewnątrz. I szkoły sobie z tym radzą. Według szacunków resortu, od 2007 r. z programów unijnych wzięły ponad 2 mld zł. Pomaga to też przyciągnąć młodą kadrę pedagogiczną.
•
Mikołaj, II kl. zawodówki elektrycznej: – Prąd zawsze będzie potrzebny, ten zawód nie zginie.
Katarzyna, II kl. zawodówki fryzjerskiej: – Kiedyś myślałam, żeby być psychologiem, pójść do liceum, ale w gimnazjum kiepsko mi szło. Poza tym ludzie teraz po studiach nawet w kartonach pracują, znaczy na magazynach. Nie widziałam sensu się męczyć.
Jutro
Minister Tadeusz Sławecki uważa, że proporcja, gdy 30 proc. młodzieży uczy się w technikach, a 20 proc. – w zasadniczych szkołach zawodowych, ma sens i powinna się utrzymać. Przetrwanie szkoły pozostanie uzależnione od operatywności dyrektorów. Dobra wiadomość jest taka, że unijnych środków na kształcenie zawodowe w latach 2013–20 będą mogli zdobyć jeszcze więcej, bo ta dziedzina jest przez Wspólnotę traktowana jako priorytet.
Nauczyciele narzekają, że na razie wdrażane na wariackich papierach zmiany niosą przede wszystkim chaos. Podręczniki jeszcze się piszą. A niektóre rozstrzygnięcia dotyczące przedmiotów ogólnych wskazują na, delikatnie mówiąc, myślenie archaiczne.
Czy zreformowany sposób kształcenia zawodowego rzeczywiście przygotuje pracowników do nowoczesnego rynku, czy za tymi zmianami można w ogóle nadążyć? Przemysł nie będzie się rozwijał w nieskończoność, siła ludzkich rąk większe zastosowanie znajdzie raczej w branżach usługowych.
– Przyjęte przez nas rozwiązania pozwalają na potwierdzenie umiejętności – odpowiada min. Sławecki. – Ktoś nauczył się kiedyś posługiwać obrabiarką skrawającą – teraz w razie potrzeby bez żadnych dodatkowych zajęć może zdać egzamin eksternistyczny oficjalnie potwierdzający tę kwalifikację. Każdy może też zapisać się na odpowiedni kurs zawodowy. Musi zapłacić, ale nie musi przerabiać programu całej zawodówki. – Po reformie absolwent szkoły zawodowej może kontynuować naukę w II klasie liceum ogólnokształcącego dla dorosłych, zdać maturę, a potem iść na studia. I zostać – choćby – politologiem.
•
Michał, IV kl. technikum informatycznego: – Większość przedmiotów na maturze chcę zdawać w wersji rozszerzonej. Zależy mi, żeby dostać się na dobre studia – AGH, Politechnika Warszawska. Wiem, że dzięki praktykom nawet na trudnych kierunkach będzie mi łatwiej.
Zuzanna, II kl. zawodówki fryzjerskiej: – Chcę iść do technikum uzupełniającego kosmetycznego. Na studia się nie wybieram, człowiek po nich zaczyna pracę mając 25–26 lat. Według mnie, w tym wieku powinno się już być na swoim.
•
20 lat temu szkoły zawodowe grzebano ku powszechnemu zadowoleniu: oto nasze społeczeństwo dokonuje cywilizacyjnego skoku, a przebudzone aspiracje edukacyjne to najwyraźniejszy tego znak – sądzono. Okazało się to w dużej mierze iluzoryczne. Aspiracje – powierzchowne, tworzące grunt dla słabych uczelni „tego i owego”. Dziś mówi się nawet o oszustwie edukacyjnym, którego ofiarą padło kilkanaście roczników. Oby teraz wahadło nie wychyliło się nadmiernie w drugą stronę. Niech szkoły kształcą praktycznie, zgodnie z potrzebami rynku, ale też wlewają trochę dodatkowego oleju do głów. Bo nie wolno zapominać o ryzyku, że teraz zaczniemy zamiast politologów produkować kolejne roczniki gastarbeiterów, tyle że precyzyjniej przyspawanych do zajęć prostych i niewdzięcznych.