Skazani „na roboty” nie pracują w ubraniach z literami ZK na plecach pod okiem klawiszy i nie trafiają do więzienia. Orzeczono im karę ograniczenia wolności, w ramach której mają obowiązek świadczenia nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne.
Sądy rejonowe w 2011 r. za drobne przestępstwa na tę karę (dalej k.o.w.) skazały 50,3 tys. osób, a za popełnione wykroczenia – 35 tys. osób. Na skazanych, w zależności od stopnia ich winy, sędziowie nałożyli obowiązek społecznej pracy w wymiarze 20–40 godzin w miesiącu przez okres od 1 do 12 miesięcy. Dołączyło do nich kilkanaście tysięcy osób, którym sędziowie zamienili wcześniej zasądzone i niezapłacone grzywny na obowiązek pracy.
W sumie w 2011 r. sądy opuściła potężna 100-tys. armia przymusowych „społeczników”. – W moim okręgu sądowym większość z nich to „kolarze”, przyłapani ma jeździe pijani rowerzyści, najczęściej z popegeerowskich wiosek objętych strukturalnym bezrobociem – przyznaje Krzysztof Gierszyński, zastępca kuratora okręgowego w Sądzie Okręgowym w Słupsku. – Reszta to alimenciarze, kłusownicy, osoby fałszujące dokumenty, by wyłudzić kredyty czy telefony komórkowe, oraz przywłaszczające sobie cudze mienie o małej wartości.
Niekiedy było to mienie prawie bez wartości, ale wyrok musiał zapaść. Słupscy kuratorzy pamiętają karę 20 godzin społecznej pracy, orzeczoną za przywłaszczenia w markecie owocu kiwi wartego 60 gr. Przeglądając obwieszczenia sądowe i prasowe relacje z sądów, można znaleźć i inne powody skazywania na k.o.w. Wymierzono ją m.in.: pływaczce winnej spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym, reżyserowi filmowemu za znęcanie się nad żoną, księdzu spod Rawy Mazowieckiej za zakłócanie ciszy nocnej biciem w kościelne dzwony, białostockim skinom za zakłócenie Marszu Jedności, twórcy internetowego portalu zniesławiającego prezydenta RP Antykomorowi oraz warszawskiemu biskupowi za jazdę po pijanemu i wypadek (w tym ostatnim przypadku jest to na razie propozycja dobrowolnego poddania się karze, wyroku nie zatwierdził jeszcze sąd).
Niektóre z tych ostatnich orzeczeń nie są jeszcze prawomocne i w drugiej instancji mogą się nie utrzymać. Świadczą one też o tym, że k.o.w. orzekana jest wobec obywateli o różnym materialnym statusie i społecznej pozycji. I dziś częściej niż kiedyś o takich wyrokach wobec znanych i majętnych nawet osób będziemy słyszeć.
Po ubiegłorocznej nowelizacji przepisów karnych od stycznia br. nie można się już wykupić od świadczenia pracy społecznej zastępczą karą grzywny, co wcześniej było dość częstą praktyką wśród skazanych, których było na to stać. Zasądzone przez sąd godziny społecznej pracy trzeba odpracować (chyba że komuś przy braku dostatecznej kontroli uda się podstawić „murzyna” – takie przypadki już odnotowano). Jeśli odmówimy świadczenia nieodpłatnej społecznej pracy, sąd wymierzy nam zastępczą karę pobytu w więzieniu, przyjmując, że jeden dzień kary pozbawienia wolności jest równoważny dwóm dniom ograniczenia wolności. Inaczej uległby zatarciu sens samej k.o.w., która zgodnie z wolą ustawodawcy „ma na celu wzbudzenie w skazanym woli kształtowania jego społecznie pożądanych postaw, w szczególności poczucia odpowiedzialności oraz potrzeby przestrzegania porządku prawnego” (art. 53 kkw).
Krytycy karania pracą społeczną zwracają uwagę, że w praktyce obejmuje zajęcia, które wykonują bezrobotni w ramach tzw. prac interwencyjnych. Trudności w znalezieniu miejsca pracy dla skazanych na k.o.w. skłoniły radnych z Kolna do przyjęcia uchwały, iż karę tę w miejscowym Przedsiębiorstwie Usług Komunalnych odbywać będą tylko osoby mieszkające w tym mieście.
Obowiązek wskazywania miejsca pracy dla skazanych ustawodawca nałożył na samorządy. Do 15 października każdego roku prezesi sądów rejonowych muszą się zwrócić do marszałków województw, starostów, prezydentów, burmistrzów i wójtów o decyzję w tej sprawie. Prezesi z góry muszą przewidzieć, ilu skazanych na k.o.w. i z jakim ogólnym wymiarem godzin kary pracy w kolejnym roku opuści sądowe sale! Szefowie samorządów muszą z kolei wskazać sądowej służbie kuratorskiej podmioty gotowe przyjąć „społeczników” do pracy.
Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz sądom warszawskim w 2012 r. wskazała 132 takie miejsca. Małe gminy i miasta mają problem ze znalezieniem choćby jednego. Niedawna kontrola NIK wypatrzyła, że burmistrz Iławy, mimo wezwań prezesa sądu rejonowego, przez parę lat nie wskazał miejsca pracy dla skazanych na k.o.w. Tłumaczył to ogólną niechęcią do zatrudniania „społeczników”. Łamiąc prawo, skazanych kierowano do wskazanych przez burmistrza dwóch prywatnych spółek. NIK ustalił, że w okresie objętym kontrolą trafiło tam 653 skazanych, którzy nieodpłatnie przepracowali 31 423 godziny. Z raportu NIK nie wynika, aby te spółki przekazały na publiczny cel kwotę będącą równowartością tej pracy.
Przeglądając statystyki orzeczeń wydawanych przez sądy w ostatnim dziesięcioleciu, łatwo zauważyć, że o ile w latach 2002–04 liczba skazanych na k.o.w. za przestępstwa dość szybko urosła z 34,3 tys. do 72,2 tys. osób, o tyle następnie zaczęła spadać do poziomu 40,7 tys. w 2008 r. Potem znów stopniowo rosła. Skąd to załamanie w latach 2005–08, skoro samo prawo karne nie było zasadniczo zmieniane?
Przyczyny są co najmniej dwie: spadająca liczba kar ogółem orzekanych w sądach rejonowych oraz to, że od października 2005 r. do listopada 2007 r. resortem sprawiedliwości kierował minister Zbigniew Ziobro, orędownik surowej polityki karnej lansowanej przez PiS. Na polityczne zapotrzebowanie „odpowiedzieli” sędziowie, kierując (proporcjonalnie do liczby osądzonych spraw) więcej sprawców do więzień i orzekając mniej k.o.w.
Statystyka pokazuje też ogromne dysproporcje orzekania k.o.w. przez sądy w różnych okręgach. Skoro w sądach okręgu słupskiego 32 proc. spraw kończy się orzeczeniem k.o.w., a w sądach rejonowych podległych Sądowi Okręgowemu w Bielsku-Białej 2–3 proc., to można wręcz mówić o prowadzeniu odmiennej polityki karania w różnych częściach Polski. Pytani o to urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości nie potrafią wyjaśnić tego fenomenu.
Sędzia Dariusz Dumanowski, prezes Sądu Okręgowego w Słupsku, mówi, że to nie żaden fenomen, lecz lata pozytywistycznej pracy z sędziami, kuratorami i samorządami. – Wszyscy rozumiemy, że za drobne winy ludzi nie należy wychowywać przez wsadzanie do kryminału, ale przez pracę na rzecz lokalnej społeczności. Rzecznik Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej sędzia Jarosław Sablik jest zaskoczony ostatnim miejscem jego okręgu w statystyce orzekanych k.o.w. – Miejsc, gdzie skazanych przyjmą do pracy, mamy nawet sporo, ale sędziowie też wiedzą, że u nas – może to specyfika regionu – możliwość skutecznego wykonania tej kary jest niewielka, bo większość skazanych gdzieś pracuje, choćby dorywczo. Mała jest możliwość skierowania ich do kontrolowanej pracy społecznej w soboty i niedziele, bo trzeba by wtedy opłacić ich opiekunów. Stąd więcej jest u nas kar pozbawienia wolności, ale w zawieszeniu.
„Społecznicy” najczęściej pracują przy pracach porządkowych, z miotłą lub łopatą w ręku. Strzygą komunalne trawniki, jesienią grabią liście, zimą odgarniają śnieg. Sporo wykonuje prace porządkowe w szpitalach, domach pomocy społecznej, schroniskach dla bezdomnych i dla zwierząt. – Nieznoszącego dzieci „przemocowca” nie skieruję do szkoły czy przedszkola – mówi kurator Gierszyński. – Znajdę mu pracę w sortowni odpadów komunalnych. Jeśli ktoś ma przydatne akurat kwalifikacje, to karę odpracuje w swoim zawodzie. W Kobylnicy pod Słupskiem skazany stolarz odnowił ławki w szkole.
Problem jest ze skazanymi z wysokimi kwalifikacjami i wyższą pozycją społeczną. Wobec prawa wszyscy są równi i w zasadzie nawet lekarz skazany na k.o.w. powinien w ramach wykonywania orzeczonej kary zamiatać ulicę, przy której mieszka. Ale czy powinno się egzekwować od chirurga, zegarmistrza czy pianisty kilkaset godzin pracy przy kopaniu rowów? Ów dylemat twórczo rozwikłał w 2007 r. zarząd województwa mazowieckiego, kierowany przez marszałka Adama Struzika, z zawodu lekarza. Przyjął uchwałę o wyznaczeniu szpitala w Ciechanowie jako miejsca wykonywania społecznej pracy przez skazane na k.o.w. pielęgniarki i lekarzy.
Statystyki mówią, że zaledwie dla kilkudziesięciu skazanych na k.o.w. nie daje się znaleźć pracy. Różnie jest też potem z jej dyscypliną, mimo iż prawo dopuszcza możliwość skrócenia kary w przypadku sumiennego wykonywania pracy. Nawet w okręgu słupskim 28 proc. tych kar nie udaje się pomyślnie zakończyć i trzeba m.in. stosować karę zastępczą w postaci odsiadki.
Lepsze rezultaty osiąga się we Wrocławiu, gdzie w samorządowym Centrum Integracji Społecznej koordynatorem programu „Praca dla lokalnej społeczności” jest Romuald Gebel. – W mojej ocenie co piąty skazany w różny sposób stara się unikać odpracowywania zasądzonych godzin, choć dla każdego staram się znaleźć pracę odpowiadającą jego kwalifikacjom. Informatyk pomógł pisać program komputerowy dla Centrum, księgowa została wysłana do jednej z fundacji, by uporządkowała tam rachunki. Prawnik przez tyle godzin, ile sąd nakazał, udzielał obywatelom bezpłatnych porad.
Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin zapowiedział, że podejmie kroki, aby sędziowie w znacznie większym stopniu orzekali kary nieizolacyjne. Do więzień nie mają trafiać m.in. pijani rowerzyści (dziś siedzi ich ok. 4,5 tys.). Myśli się o poszerzeniu katalogu orzekanych kar. Warto tu skorzystać z podpowiedzi praktyków, kuratorów i samorządowców. Bo jak mówi Romuald Gebel, każdy skazany to osoba z innymi problemami i zapatrywaniami na wykonanie wyroku. Przekrój społeczny jest bardzo szeroki. I wyzwaniem dla wszystkich instytucji jest to, aby każdy sumiennie odbył karę. I aby nie była to kosztowna fikcja.