Koniec lipca 2012 r., Sąd Okręgowy w Łodzi, sala S (specjalna, przystosowana do sądzenia osób szczególnie niebezpiecznych). Za pancerną szybą w towarzystwie policjantów siedzi skuty kajdankami 68-letni Waldemar Baran-Baranowski (dane ujawniamy za jego zgodą), główny oskarżony w sprawie o przemyt i handel kokainą. Sędzia odczytuje wyrok: Baran-Baranowski jest winny popełnienia 12 zarzucanych mu czynów, łączna kara to 9 lat więzienia.
Słowa sędziego nie budzą w nim emocji, bo co znaczy 9 lat więzienia, skoro odbywa już przecież znacznie poważniejszy wyrok. W sądzie olsztyńskim w 2003 r. skazano go na 25 lat pobytu za kratami jako sprawcę dwóch zabójstw. Nigdy się nie przyznał, że zabił z premedytacją. Podczas niedawnej rozmowy z reporterem POLITYKI kolejny raz przekonywał, że w październiku 1998 r. na swojej posesji we wsi Kaborno pod Olsztynem zastrzelił Łotysza Denisa Kozlovsa i Estończyka Thomasa Kopelmana w obronie koniecznej. Musiał, w przeciwnym razie oni zabiliby jego.
Trupy w Kabornie
Tą sprawą pod koniec lat 90. emocjonowały się wszystkie media. Oto Baran-Baranowski, wówczas 54-letni spokojny reemigrant, który osiadł na mazurskiej wsi, stanął oko w oko z mafiosami ze Wschodu i zwyciężył. Rodziła się legenda Szeryfa – jak nazwali go dziennikarze – człowieka niesłychanie odważnego i konsekwentnego w działaniu.
Na jego korzyść od początku przemawiał fakt, że sam, za pośrednictwem znajomego, 4 października 1998 r. ok. godz. 15 powiadomił policję, iż strzelał i zabił. Sierżant Wiktor Godzięba sporządził notatkę. Przed wejściem do domu na końcu wsi Kaborno stał Ford Scorpio, srebrny metalik, po obu stronach auta leżały dwa ciała. Właściciel posesji oświadczył, że mężczyźni zamierzali go zabić, grozili, chcieli wedrzeć się do domu, ale powstrzymał ich pies. On sam chwycił strzelbę myśliwską, wyszedł na próg i nakazał mężczyznom, aby się nie ruszali. Nie posłuchali, dlatego strzelił najpierw do jednego, potem do drugiego. Był pewien, że mają broń. Skąd miał wiedzieć, że jednak nie mieli.
Zidentyfikowano trupy, Estończyka i Łotysza. Z pierwszych zeznań Baran-Baranowskiego wynikało, że wizyta cudzoziemców nie była niespodziewana. Telefonicznie umówili się wcześniej, mieli kupić od niego samochód. Nie wiemy, czy sierżant sporządzający pierwszą notatkę zapisał wszystko wiernie, ale na początku nie padło nawet słowo, że gospodarz znał obu mężczyzn. Dopiero podczas kolejnego przesłuchania zapisano, że poznał ich przed laty w Tajlandii. On tam mieszkał, oni przyjechali, towarzysząc swojemu szefowi Michaiłowi Gorbaczowowi. Śledczy coraz szerzej otwierali usta ze zdziwienia, kiedy Baran-Baranowski snuł opowieść o swoim skomplikowanym życiu i kolorowych postaciach, z jakimi zetknął go los.
Trafił do aresztu, bo jednak uznano, że okoliczności zdarzenia nie są do końca jasne. Pytanie, czy musiał zabić, wydawało się kluczowe.
Gorbaczow osiada w Kabornie
Michaiła Gorbaczowa, Mike’a – jak z amerykańska mówił o nim Baranowski – poza imieniem i nazwiskiem nic nie łączyło z byłym sekretarzem generalnym KPZR. Według właściciela gospodarstwa z Kaborna, był rosyjskim biznesmenem. Według późniejszych ustaleń, był szefem gangu z Krasnodaru, który z niedobitkami swojej mafii przeniósł się z Rosji do Estonii. Oficjalnie handlował metalami kolorowymi, nieoficjalnie narkotykami. Do Tajlandii pojechał wypoczywać. Towarzyszyła mu żona Aleksandra, prawdziwa piękność. No i osobista gwardia najbardziej zaufanych, w tym Denis i Thomas.
Baran-Baranowski prowadził w Pattayi firmę pod nazwą Latający Cyrk. Żądnych mocnych wrażeń turystów ze spadochronami ciągnęły szybkie motorówki. Z Polski wyjechał w latach 70. W gruncie rzeczy urwał się w świat z wycieczki do Jugosławii. Przez Włochy dotarł do USA. Dostał amerykańskie obywatelstwo. Robił małe biznesy, prowadził stację benzynową, zarejestrował firmę transportową. Zawarł kolejno trzy małżeństwa. Po raz czwarty ożenił się w Tajlandii z rodowitą Tajką. Wieloletni pobyt Baranowskiego w USA skwitowało pismo z FBI do polskich śledczych: „Nie jest zanotowany w bazie danych o osobach poszukiwanych w USA”. Ale Biuro Koordynacji Służby Kryminalnej KGP dołączyło do akt informację uzyskaną także w FBI: „Mógł mieć powiązania z Ricardo Fanchinim (międzynarodowy gangster o polskich korzeniach)”. W USA i Tajlandii zwał się Waldy Barton. Nazwisko Barton widniało w jego amerykańskim paszporcie.
Nie jest jasne, dlaczego po wielu latach wrócił do Polski. Nie określono też, kiedy dokładnie przyjechał na stałe do ojczyzny. On sam twierdził, że stało się to w połowie 1995 r. Ale z dokumentacji zabezpieczonej przez śledczych na lotnisku Okęcie wynikało, że już rok wcześniej wielokrotnie odlatywał i przylatywał z i do Warszawy. Wyjątkowo często latał do Tallina, stolicy Estonii. Według zeznań Alfiny T., Rosjanki, konkubiny Thomasa Kopelmana, musiał z Tajlandii uciekać, bo podejrzewano go o oszustwa podatkowe. On sam podawał wersję patriotyczno-biznesową: do Polski wrócił, bo skończył się komunizm i chciał w starej ojczyźnie prowadzić interesy.
Najdziwniejsze było, że za Baranowskim do Polski ściągnęli Misza Gorbaczow i wszyscy jego ludzie. Baranowski kupił gospodarstwo w Kabornie, 20 km od Olsztyna, Rosjanin i jego gwardia natychmiast tam zawitali. Gorbaczow drogę do Rosji miał zamkniętą, bo ścigała go milicja, a do Estonii wracać nie chciał, bo konkurencyjny gang wydał mu wojnę. W Polsce czuł się bezpiecznie.
Po kilku miesiącach rezydowania u boku Baran-Baranowskiego Rosjanin Gorbaczow i jego młoda żona znikli tak nagle, jak wcześniej się pojawili. Ponoć wyjechali z Polski, ale dokąd, nikt tego nie wiedział.
Sąsiedzi z Kaborna
Po strzelaninie w Kabornie, kiedy życie stracili Denis i Thomas, Szeryf ujawnił policji, że prawdopodobnie na jego działce zakopano ciała dwojga Rosjan, jego przyjaciół. Posesję dokładnie sprawdzono. Pod prowizorycznym wysypiskiem śmieci odnaleziono szczątki Michaiła Gorbaczowa i jego żony Saszy. Oboje zostali zastrzeleni krótko po zakupie tej nieruchomości w 1995 r. Waldemar Baran-Baranowski, który osobiście pomagał policji odnaleźć ciała obojga Rosjan, zeznał, że wiedział od dawna, iż Gorbaczow i jego żona nie żyją. Zabili ich w celu rabunkowym Denis Kozlovs i Thomas Kopelman – właśnie ci, których zastrzelił w obronie własnej. Mnie też chcieli zlikwidować, bo wiedzieli, że odkryłem ich tajemnicę – opowiadał Baran-Baranowski.
Ta wersja trzymała się kupy, świadkowie zeznali, że Thomas i Denis chcieli przejąć władzę w gangu, bo Misza Gorbaczow stał się nie do życia. Rozkleił się, dużo pił, grupa nie zarabiała pieniędzy, wszyscy byli sfrustrowani. Baran-Baranowski twierdził, że mordu na jego przyjacielu i Saszy dokonano w Kabornie pod jego nieobecność. Śledczy nie mieli podstaw, by mu nie wierzyć. Ale pojawiły się zeznania właściciela olsztyńskiego lombardu, który przyjął od Szeryfa w zastaw ważącego kilkaset gram rosyjskiego orła z czystego złota. Przedmiot ten należał do Gorbaczowa. Baran-Baranowski wyjaśnił, że orła znalazł na terenie swojej posesji już po zniknięciu Miszy i Saszy.
Pierwszy proces Szeryfa przed sądem w Olsztynie dotyczył wyłącznie kwestii obrony koniecznej. Przekroczył granice jej stosowania czy nie, musiał zabić czy chciał? Podczas procesu wspierała go Izabela P. z Warszawy. Młodsza od Szeryfa o ponad 30 lat, oświadczyła, że od kilku lat była jego konkubiną. Poznali się podczas podróży samolotowej. Zeznała, że Waldemar opowiedział jej już dawno, jak Denis i Thomas zastrzelili Miszę Gorbaczowa i jego żonę. Nie zgłosili tego policji ani Szeryf, ani ona, bo nie mieli dowodów na tę wersję, nie wiedzieli też, gdzie ukryto ciała.
W pierwszej instancji Szeryfa uniewinniono. Wyszedł z aresztu, udzielał wywiadów. „W Stanach za taki czyn dostałbym 10 tys. dol. nagrody, zrobiłbym sobie zdjęcie z senatorem, a sąsiedzi zaraz urządziliby na moją cześć przyjęcie” – mówił „Gazecie Olsztyńskiej”. Na polskich sąsiadów z Kaborna nie powinien narzekać. Kiedy siedział w trakcie procesu, 28 osób podpisało petycję, aby go zwolnić: „Był przyjacielem ludzi, wspierał nas w biedzie”.
Ale po zaskarżeniu wyroku przez prokuraturę sprawa ponownie wróciła na wokandę. Stawili się nowi świadkowie, ujawniono nowe okoliczności. Na szlachetnym do tej pory wizerunku Szeryfa pojawiła się rysa, kiedy do sądu w Olsztynie zawitał nikomu tu nieznany prokurator z Katowic i dokonał filmowego zatrzymania Baran-Baranowskiego pod zarzutem udziału w grupie narkotykowej (to właśnie wyrok w tej sprawie zapadł ostatnio w Łodzi). Wymiar sprawiedliwości dopadł Szeryfa na kilku frontach naraz.
Za zabójstwo Denisa Kozlovsa i Thomasa Kopelmana sąd już prawomocnym wyrokiem skazał Waldemara Baran-Baranowskiego na 25 lat więzienia. Sąd uznał, że Szeryf z Kaborna chciał ich zabić. Mogła nim powodować chęć ukrycia prawdy związanej z zakupem działki w Kabornie. Kilka ważnych dowodów wskazywało, że działkę kupiono za pieniądze Michaiła Gorbaczowa, a Baran-Baranowski jedynie firmował transakcję. Thomas i Denis o tym wiedzieli, mogli domagać się od Szeryfa zwrotu pieniędzy wyłożonych przez ich szefa na Kaborno. Kto zabił Michaiła i Saszę Gorbaczowów, tego do dzisiaj sąd nie rozstrzygnął.
Powrót do Kaborna
Prokurator z Katowic, oskarżający Szeryfa o handel narkotykami, miał mocne dowody, zeznania świadka koronnego i innych osób, ale popełnił błąd formalny, co na pewien czas skomplikowało postępowanie. W akcie oskarżenia skrócił nazwisko Szeryfa o jeden człon, zostawiając tylko Baranowskiego. Szeryf uznał, iż to nie jego dotyczą zarzuty, dowody i wreszcie wyroki w sprawie o narkotyki. I chociaż błąd formalny szybko naprawiono, on zdania już nie zmienił. – W tej sprawie oskarżono i skazano innego człowieka, jakiegoś Baranowskiego, a siedzę za niego ja, Baran-Baranowski – mówi POLITYCE.
Od dawna miał problem z dwoistością. Prowadził równoległe życia, raz w USA, raz w Tajlandii. W podolsztyńskim Kabornie pojawił się jak przybysz z obcego świata, otoczony rosyjsko-estońsko-łotewską grupą mafiosów i ich kobiet. Sam od niewiast nigdy nie stronił. Kiedy jedna z nich zeznawała na procesie, że jest jego konkubiną, prokurator z Katowic, dokonujący przeszukania posesji w Kabornie (szukał narkotyków), natknął się tam na inną kobietę, Elżbietę P.
Dziwnie się plotą ludzkie losy. Elżbieta jest wdową, jej nieżyjący mąż Janusz był właścicielem wytwórni napojów gazowanych. Napoje sprzedawał do Rosji. W grudniu 1994 r. na terenie żwirowni pod Ostródą znaleziono jego zwłoki, miał podcięte gardło. Sprawców zbrodni nie wykryto, ale podejrzewano, że mogą nimi być przybysze ze Wschodu, Rosjanie bądź Estończycy, bo Janusz P. był komuś zza wschodniej granicy winny pieniądze.
Szeryf poznał Elę – jak o niej mówi – w 1997 r., a więc trzy lata po śmierci jej męża. Ich drogi zeszły się przypadkowo, to się czasem zdarza. Uważa ją za swoją kobietę i wierzy, że kiedy już odzyska wolność, znów zamieszkają razem. Ale Henryk, bohater jednej z odnóg tzw. afery paliwowej, który zaprzyjaźnił się z Waldemarem w areszcie, nie wierzy w taki finał ani w to, że kobiety potrafią czekać. Kiedy sam wychodził na wolność, wokół było pusto. – Jego nikt w więzieniu nie odwiedzał, żadna Ela – mówi. – Obiecałem mu, że jak wyjdzie, zabiorę go do siebie, do Katowic, nie dam mu zginąć.
Tym samym Henryk, długowłosy 60-latek, miłośnik bluesa, dołączył do grona osób po przejściach, które przez całe życie pojawiają się na drodze Waldemara Baran-Baranowskiego, zwanego Szeryfem.