„Gdy dochodzi do spotkania kogoś, kto wyciąga swoją dłoń, jak pan…
– pisze Andrzej Pastwa do Michaela Schudricha – ...do ludzi, którzy są na marginesie życia społecznego – ja czuję w swoim sercu ulgę, czuję się dowartościowany, zwyczajnie po ludzku jestem szczęśliwy”.
Szczęścia zabrakło mu w 2004 r., kiedy trafił do więzienia. Nie pierwszy raz i jak zawsze pod tymi samymi zarzutami: wyłudzenia, oszustwa, fałszowanie dokumentów. Kiedyś powiedział o sobie: jestem oszustem, ale nie bandytą.
Los dał mu swoisty talent, a on go wykorzystywał, jak potrafił. Stał się znany, kiedy w 1995 r. komendant stołecznej policji przekazał mu policyjny sprzęt, w tym świetlnego koguta, w jaki wyposażane są uprzywilejowane samochody. Pastwa występował wtedy jako samozwańczy jednoosobowy komitet wyborczy Lecha Wałęsy. Zbierał datki od biznesmenów na kampanię wyborczą. Ile zebrał – nie wiadomo. Kampanii Wałęsy zebrane przez Pastwę pieniądze nie zasiliły.
Po jakimś czasie znudziła go ta zabawa, przeszedł do obozu kontrkandydata, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego, i opowiedział, że u Wałęsy w sztabie siedzą oszuści, aż strach pomyśleć. Miał nagranie rozmowy z szefem sztabu Wałęsy. Sprzedał je tygodnikowi „Nie”. Po tej aferze warszawski komendant stracił stanowisko. – Znałem go dobrze, pochodził jak ja z Zamościa, chodziłem do szkoły z nim i jego braćmi – opowiada Pastwa. – Jeżeli czegoś dzisiaj żałuję, to właśnie jego.
Po zsumowaniu wyroków w różnych sprawach, a raczej sprawkach, łączna kara opiewała na 14 lat. Pogodził się z losem, w zamojskim więzieniu wiódł żywot spokojny, żeby nie powiedzieć stateczny. Aż do 5 kwietnia 2011 r. Tego dnia do zamojskiego więzienia na spotkanie z osadzonymi przyjechał główny rabin Polski Michael Schudrich.