Kardynał Stanisław Dziwisz żąda, by prawo stanowione przez Sejm było zgodne z prawem naturalnym. Papież Benedykt XVI proponuje, by było ono płaszczyzną dialogu ze świeckim społeczeństwem obywatelskim. Brzmi dobrze: prawo naturalne, a więc oczywiste, niekwestionowalne, jakoś powszechne. W każdym razie bez religijnej domieszki. Tylko co to dokładnie znaczy? Takie jak w przyrodzie?
Aborcję zna natura bardzo dobrze. Dokonuje jej tysiącami, także z przyczyn społecznych (są gatunki, które ronią podczas stresu spowodowanego przegęszczeniem). Podobnie homoseksualizm, obserwowany u wielu gatunków zwierząt i we wszystkich niemal znanych kulturach. Antykoncepcja? Pigułka w naturze nie występuje, ale transplantacje także nie, a przecież nie słyszymy, żeby były niezgodne z prawem naturalnym. Powiedzmy więc sobie od razu: nie o naturę w biologicznym znaczeniu tu chodzi, ale o pewien filozoficzno-kulturowy konstrukt.
Prawo natury biblijnej
Autor książki „Klasycy praw natury” Roman Tokarczyk pisze, że jest to termin wyjątkowo wieloznaczny. Każdy niemal myśliciel, który się nim zajmował, nadawał mu własne znaczenie. Najogólniej mówiąc, ma ono łączyć wszystkich ludzi, bez względu na różnice kulturowe czy religijne. Nie zmienia się pod wpływem przemian historycznych. Nie można go człowiekowi odebrać, bo wynika z jego natury. Dla jednych filozofów starożytnych tą naturą była równość wszystkich ludzi. Przeciwstawiali ją prawu stanowionemu, które wprowadza różnice między nimi. Ale inni już widzieli w prawie naturalnym źródło nierówności, bo rozumieli je jako oparte na instynkcie panowanie silnych nad słabymi. Dla Arystotelesa treścią prawa natury były wspólne wszystkim ludziom oceny tego, co dobre, a co złe. Przy czym nie przeszkadzało mu to aprobować niewolnictwa jako naturalnego panowania obdarzonych większym rozumem (Greków) nad stojącymi niżej (barbarzyńcy).