Kiedy w latach 60. w Stanach Zjednoczonych tatuowali się hipisi, w Polsce było to ciągle w złym tonie. Kojarzyło się z tatuażami esesmanów pod pachami albo z tatuowanymi numerami więźniów obozów koncentracyjnych. Dziergane w więzieniach czy na statkach serca przebite strzałą, kotwice, nagie kobiety, niewymyślne napisy („Bóg wybacza, Legia nigdy”) czy strzałki w stronę penisa z informacją „Tylko dla pań” nie zachęcały do upiększania ciał. Rysunki i napisy były zwykle koślawe i trudno było mówić o ich artyzmie.
Modny w wyższych sferach
Tymczasem już w XIX-wiecznej Anglii tatuaż zyskał status dzieła sztuki. Stało się tak za sprawą księcia Walii, późniejszego króla Edwarda VII (1841–1910) i jego wizyty w Japonii. Znany kobieciarz i – jak byśmy dziś powiedzieli – imprezowicz, miłośnik cygar i trunków, kazał tam sobie wytatuować smoka. Londyńskie gazety (jako pierwsze) fakt ten ujawniły, co natychmiast spowodowało, że tatuaż stał się modny w wyższych sferach, czyli wśród ówczesnych celebrytów. Modzie tej uległa m.in. Janette Jerome, żona lorda Randolpha Churchilla, a zarazem kochanka Edwarda VII i matka Winstona Churchilla, późniejszego premiera Wielkiej Brytanii, miłośnika cygar i whisky.
Po wyższych przyszła kolej na sfery średnie i niższe. W 1870 r. David Purdy otworzył w Londynie pierwszy salon tatuażu artystycznego, w 1890 r. wynaleziono elektryczną maszynkę do robienia tatuażu. Dzięki niej zabieg stał się mniej bolesny i tańszy. Wkrótce tatuaż przepłynął z Anglii na kontynent (kazał go sobie zrobić m.in. arcyksiążę Franciszek Ferdynand, a za nim połowa arystokracji europejskiej) i za ocean, do USA. Tam tatuaże mieli m.in. prezydenci Franklin D. Roosevelt i John F. Kennedy, który jednak usunął go na prośbę żony.
Dzisiaj tatuaż ma co piąty mieszkaniec Stanów Zjednoczonych, co dziesiąty Europejczyk zachodni i co trzydziesty Polak. A ściślej Polka i Polak. – Tatuuje się więcej kobiet niż mężczyzn – ocenia Marcin Domański, tatuator. – Żeby lepiej wyglądać, czuć się bardziej sexy. To działa też trochę jak biżuteria. Czasem jest to szukanie własnej tożsamości, czasem zwykłe małpowanie: gwiazda ma łańcuszek z krzyżem, to i ja będę miała.
On sam pierwszy tatuaż zrobił sobie 10 lat temu, na osiemnastkę. Było to lekarstwo na nieśmiałość. Pozwoliło poczuć się pewniej. Ojciec, wojskowy, był zszokowany. Marcin wyjechał do Anglii: – Tam złapałem za maszynkę.
W latach 70. XX w. nieliczni przywozili z saksów kolorowe wzory na ciele. Wzbudzało to sensację, a częściej niechęć, bo tatuaż powszechnie w dalszym ciągu kojarzył się z piętnem złodziei, bandytów czy prostytutek, z kryminałem. Potem zaczął się kojarzyć z buntem hipisów. Docierały do Polski filmy, które władza tolerowała, bo pokazywały niezgodę amerykańskiej młodzieży na wojnę w Wietnamie.
W PRL wzory na ciele stawały się z czasem atrybutem najróżniejszych subkultur – skinheadów, metalowców, punkowców. Tych ostatnich w latach 80. identyfikował symbol agrafki, anarchistów litera „A” wpisana w koło. Tzw. dziary robiło się metodą chałupniczą. Pierwsze w Polsce profesjonalne studio As-pik powstało dopiero pod koniec 1991 r. w Warszawie. Coraz więcej jeździliśmy po świecie, coraz więcej ludzi pracowało za granicą. Niektórzy zaczęli – za zarobione w Niemczech, Anglii czy Holandii pieniądze – kolekcjonować tatuaże najlepszych artystów na świecie.
Malowani celebryci
Paweł Raszkiewicz siedem lat mieszkał i pracował w Londynie. Opiekował się młodzieżą autystyczną. Po powrocie do Polski jest terapeutą. Tatuatorzy z USA, Danii i Brazylii, na gościnnych występach w Londynie, zrobili mu kilka, jak mówi, obrazów. Pierwszy na prawym ramieniu przedstawia dłoń duszącą węża. – To symbol walki z pokusą – objaśnia. – Bo potrzeba mi samodyscypliny przy rygorystycznych treningach tai chi.
Paweł ma stopień dyplomowanego instruktora tej chińskiej, bezinwazyjnej sztuki walki. Uważa, że wszystkie tatuaże, które ma na sobie, są wyrazem jego światopoglądu. Jak można by go opisać? – Najogólniej to walka dobra ze złem – mówi.
Londyńskie tatoo nie jest tanie. Większość kosztowała 300 funtów. Godzina pracy tatuatora to 100–130 funtów (funt to ok. 5 zł). W Polsce niewielki prosty wzór kosztuje 150–200 zł, płaci się też 150 zł za każdą godzinę pracy.
Edwardem VII współczesnego tatuażu są królowie sceny, popartyści, członkowie kapel, sportowcy, aktorzy. Skoro Mick Jagger z Rolling Stonesów ma dziary, to i ja mogę i chcę. Piosenkarka i aktorka Cher miała ich sześć, jednak po pięćdziesiątce wszystkie wywabiła. Podobnie – jak ona wywabia, to i ja mogę – zrobiło kilka rodzimych gwiazd metalu, rocka i punka.
Pierwszy tatuaż Pauliny Wróbel, basistki, był związany z subkulturą punkową hardcorową. Na nadgarstku Paulina ma napis Wegan, bo osiem lat temu była weganką, ale już nie jest. Wytatuowane ma niemal całe ręce. W pracy to nie przeszkadza, w usługach gastronomicznych jest nawet plusem. Dlaczego się tatuuje? – Bo mi się to podoba. Bo upewnia mnie w postanowieniach. Jaram się dizajnem, chcę założyć własną firmę. Tatuaże, te widoczne, mnie samej nie pozwalają namówić się na prostsze, łatwiejsze rozwiązania. Na przykład pracę w banku.
Aleksandra Szczepanek pracuje w palarni kawy. Jej szefowej tatuaże nie przeszkadzają, bo liczy się głównie praca. Kiedy jednak ma spotkania handlowe z garniturami – nie manifestuje swoich tatuaży. Przykrywa je bluzką albo marynarką. – Lubię je mieć robione. Bólu nie czuję. W każdym razie nie na tyle, żeby nie zrobić sobie wzoru, który mi się podoba.
Paulina Wróbel czuje ból, ale zaciska zęby: – To ból, za którym się tęskni, o którym szybko się zapomina i chce się znowu.
Karolinie Szumskiej, asystentce prezesa dużej korporacji, tatuaże także nie przeszkadzają w pracy, chociaż w wielu sytuacjach nie wypada, by nosić krótki rękaw. Tatuaże podobały się jej od zawsze. Od kiedy zaczęła oglądać teledyski MTV z „obłędnie wydzierganymi” idolami. – Dlatego mój pierwszy tatuaż to logo nieistniejącego już zespołu hardcorowo-metalowego. Dziadek powiedział mi wtedy: Z takimi to tylko do kopalni – wspomina.
Zawodowy strażak, ojciec Dawida Ryskiego, grafika i rysownika, zasmucił się, kiedy osiem lat temu zobaczył pierwszy tatuaż syna. „W ten sposób synu przekreśliłeś karierę strażaka” – powiedział.
Rodzice Huberta Wiśniewskiego, logistyka, też się zasmucili. Ale tylko trochę. Żona początkowo była sceptyczna, ale teraz jego dziary podobają się jej. – To nie tylko kwestia estetyczna – analizuje Hubert. – Jak widzę się w lustrze, to czuję się lepiej. Podoba mi się to, co zrobiłem.
Na pamiątkę
Mniej więcej od przełomu XX i XXI w. większość miłośników tatuażu nie ozdabia już swojego ciała po to, żeby zaznaczyć przynależność do jakiejś grupy czy subkultury. Robią to jeszcze zwolennicy stadnych subkultur, na przykład neofaszyści czy kibole. Dzisiaj ludzie tatuują się, żeby się wyróżnić, podobać się (w tym sobie), żeby coś lub kogoś upamiętnić. Hubert Wiśniewski wytatuował sobie na ręce samochodzik Moskwicz na pedały. – To był prezent od rodziców, najfajniejsza rzecz, jaką zapamiętałem z dzieciństwa – mówi.
Paulina Wróbel ma różę ze wstęgą zrobioną dla mamy, by o niej pamiętała. Aleksandra Szczepanek zapisała na skórze rzeczy, które lubi i kocha; na lewej ręce ma filiżankę kawy – to praca. Wyżej oldskulowy manekin i przybory do szycia. Bo lubi coś sobie zaprojektować i uszyć. Na łydce rower, bo jest zapaloną cyklistką.
Delfinki i motylki są od dawna wieśniackie, ale wiele osób będzie je miało do końca życia. Chyba że zdecydują się na cover up, czyli przykrycie nieudanego wzoru jakimś nowym. Tatuażu można się też pozbyć, ale to zabieg kosztowny i nie wszystko daje się wywabić. Na przykład studio tatuażu w Warszawie (Since 1995) oferuje również ich laserowe usunięcie; zastrzega przy tym, że wywabienie jasnych kolorów nie jest możliwe. Ceny od 300 zł wraz z próbą laserową za malunek 4 x 4 cm. Większe od 400 zł (dotyczy jednego zabiegu).
Większość salonów tatuażu w Polsce świadczy też usługę piercingu, czyli kolczykowania. Warg, nosa, języka, pępka, łechtaczki, penisa. Dzisiaj studia upiększania ciał tatuażem i kolczykami to spory przemysł. Salonów jest 140–160. Od 2000 r. ukazuje się „pierwszy w bloku wschodnim” miesięcznik „Tatuaż – ciało i sztuka”, który zajmuje się „sceną i rozwojem wschodnioeuropejskiego tatuażu”. Od 2007 r. jest też konkurencyjny miesięcznik „Tatoofest”. Festiwale tatuażu, zwane konwencjami, odbywają się w kolejnych miastach co kilka tygodni.
Ekstremiści i modyfikatorzy
W telewizjach muzycznych, modowych, w pismach celebryckich, w telewizjach i pismach brukowych sporo czasu i miejsca poświęca się ostatnio Rickowi Genestowi, pseudonim Zombie Boy. Jest on wytatuowany – dosłownie – od stóp do głów. Wzorkiem są jego własny szkielet, żyły i zżerające je robale. Zanim trafił na pierwsze strony, jego popisowym numerem było jedzenie robaków. Dewizę ma prostą: „Walić to”. W Paryżu, „stolicy świata mody, wszyscy go podziwiają” – informuje periodyk, który „jako pierwszy dotarł”; odkrył go dyrektor artystyczny, konsultant różnych marek, stylista Lady Gagi i jej głośnej kreacji z mięsnych ochłapów. – Dla mnie Zombie Boy jest ekstremalnym i skrajnie absurdalnym zjawiskiem – ocenia Hubert Wiśniewski.
Polską odmianą ekstremizmu w tej dziedzinie jest umieszczanie na czole napisów poważnie utrudniających życie. W 2008 r. jeden z zakładów karnych sfinansował operację 21-letniego więźnia, aby mógł on wrócić na łono społeczeństwa. Więzień miał wytatuowany na czole, gotykiem, literami wysokości czoła, krótki i zwięzły, acz obraźliwy komunikat „Jebać sąd”. Więzień mówił, że do niedawna z tym napisem i innymi swoimi tatuażami „czuł się kimś lepszym”, ale po ostatnim wyroku przestał.
To, co robi ze swoim ciałem Zombie Boy, nie jest jednak rozwiązaniem ekstremalnym. Od lat nazi-skins wycinają sobie paski skóry, tworząc charakterystyczne wzory. Polską odmianą takiego kaleczenia, czyli skaryfikacji, są tzw. sznyty robione żyletką na przedramieniu.
Wśród m.in. obrońców zwierząt popularne są tzw. wypalanki, wzory na skórze robione gorącym żelazem. Ma to być częściowe zadośćuczynienie za zabronione już w wielu krajach znakowanie zwierząt. Polska odmiana wypalanek to poświęcenie komuś bólu lub karanie się za coś żarem papierosa.
Nie docierają do Polski (zwykle z USA, skąd przychodzą mądre i najgłupsze pomysły) wyjścia ekstremalne, trudne technicznie do zrobienia. Na przykład podskórne rogi nad czołem. Steve Haworth bierze za ich wszczepienie 800–900 dol. W jego studiu można je też naprawić. Zdarza się bowiem, że ktoś odłupie sobie poroże wsiadając do samochodu.
Shannon Larratt rozciął sobie na pół język i poleca to swoim fanom. Ponoć robi piorunujące wrażenie na paniach. Shannon nie poleca natomiast zbyt radykalnych modyfikacji, na przykład obcinania rąk czy nóg. Na razie jeszcze ich nie odnotowano, ale amputacje palców u stóp już się zdarzają. Kiedy to przyjdzie do Polski? W pogoni za sensacją, skandalem, z chęci szokowania, konkurowania i informowania – zapewne wkrótce.
– Radykalne modyfikacje to nie dla mnie – zapewnia Karolina Szumska. – Nie mają nic wspólnego z tatuażami, które są sztuką i bardziej upiększają, niż szokują i oszpecają.