Hanna Goworowska-Adamska (rocznik 1959) wieść o wydłużeniu wieku emerytalnego przyjęła, delikatnie mówiąc, bez entuzjazmu. Jest nauczycielką angielskiego w klasach międzynarodowej matury w renomowanym III LO w Gdyni. Lubi tę pracę. Ale nie wyobraża sobie siebie w tej roli po sześćdziesiątce: – Ucząc języka – powiada – muszę być w kontakcie z młodzieżą. W klasach matury międzynarodowej mam program, ale nie mam podręcznika. Muszę znajdować materiały, kserować, kombinować, wymyślać ciekawe tematy na eseje. Gdy nie będę na bieżąco, to leżę. Po prostu lekcje będą nudne. Jeszcze nadążam za młodzieżą. Ale jak długo? Rok, dwa, trzy?
Elżbieta Jodko (rocznik 1960) ma za sobą 30 lat pracy w księgowości; nabawiła się kłopotów z kręgosłupem od ciągłego ślęczenia za biurkiem. – Mogłabym jeszcze pracować, bo dzieci dorosłe, ale gdziekolwiek pójdę, to patrzą na mnie nie jak na człowieka, tylko na rocznik. Życie upłynęło jej w Naftobudowie. Tam poznała męża. Mają dwójkę dzieci. Firma z przedsiębiorstwa państwowego stała się spółką akcyjną, potem spółką z o.o., wreszcie niewielkim oddziałem innej firmy. Elżbieta dostała wypowiedzenie jako ostatnia ze starszych. W grudniu 2010 r., przed samymi świętami.
Teresa (rocznik 1956) uważa, że to nierealne, by pracować do 67 r. życia tak ciężko, jak ona do tej pory. Skończyła szkołę zawodową krawiecką, w spółdzielni kuśnierskiej przez lata szyła kożuchy. Urodziła dwójkę dzieci. Pod koniec lat 80. spółdzielnia upadła. Teresa pracowała trochę chałupniczo, trochę dla małej firmy odzieżowej. Z czasem jej wzrok się pogorszył do minus 15 dioptrii. Szycie odpadło. Ostatnie 5 lat pracy to kuchnia firmy, która produkuje garmaż rybny. Lód, woda, zimno.