Niedawno na konferencji prasowej sztabowcy PiS Tomasz Poręba i Adam Hofman ujawnili, że aż 99 inwestycji, do których powstania przyznała się PO w swoim programie, nie zostało przez tę partię wybudowanych. Z ich ustaleń wynika, że udział partii Tuska w niektórych z tych projektów „był zerowy”. W szczególności „PO ma zerowy udział w rewitalizacji starego miasta w Zamościu, a także uporządkowaniu gospodarki wodnościekowej w dorzeczu rzeki Parsęty”, wątpliwy jest także udział tej partii w przygotowaniach budowy mostu Północnego i Centrum Nauki Kopernik oraz w remoncie Krakowskiego Przedmieścia.
Trzeba przyznać, że mimo tak destrukcyjnej postawy PO inwestycje te jednak powstały lub są na ukończeniu, co każe się domyślać, że wybudowali je członkowie innych partii. Szkoda, że Poręba i Hofman nie precyzują, kto konkretnie brał udział w realizacji tych projektów. W końcu inwestycje te stoją, wiele z nich działa i społeczeństwo ma prawo wiedzieć, kto za to wszystko odpowiada.
Niestety także sama PO nie zajmuje w tej sprawie stanowiska jasnego i zdecydowanego. Z broszury programowej tej partii wynika jedynie, że są to inwestycje, w które „byli zaangażowani członkowie i sympatycy PO”. W zeszłym tygodniu ustaleniem zakresu odpowiedzialności PO za przeprowadzone inwestycje zajął się Sąd Okręgowy w Warszawie, niestety, bez sukcesu. Sąd działając w trybie wyborczym ustalił jedynie, że Poręba i Hofman nie mówili prawdy, gdy zarzucali PO, że ta niesłusznie przypisuje sobie udział w tych inwestycjach. Oznaczałoby to, że PO udział ten przypisuje sobie słusznie. Zdaniem sądu, ciężar udowodnienia tego, że PO przypisuje sobie udział niesłusznie, spoczywa na stronie pisowskiej, tymczasem pełnomocnik PiS nie stawił się na procesie, aby przedstawić jakiekolwiek dowody na ten temat.
Po ogłoszeniu wyroku prezes Kaczyński z żalem przyznał, że Polska niestety wciąż nie jest państwem prawa i sprawiedliwości i ogłosił, że w tym państwie „sądy powinny być całkiem nowe”. Być może stworzeniem takich sądów zajmie się PiS po zwycięstwie w wyborach, co pozwoliłoby skończyć z dziwaczną sytuacją, w której osoby pozwane do sądu za rzucanie oskarżeń na przeciwnika politycznego muszą udowadniać, że mówiły prawdę.
Nie oszukujmy się, narzucona sądownie konieczność posługiwania się w kampanii wyborczej prawdą, w dodatku taką, na potwierdzenie której ma się dowody, to sytuacja chora i urągająca wolności słowa. Może ona doprowadzić do tego, że bezpodstawne oskarżanie kogokolwiek o cokolwiek stanie się wkrótce niemożliwe, co w oczywisty sposób wypaczy sens walki politycznej i zafałszuje wyniki wyborów.