Joanna Cieśla: Amerykańscy badacze zauważyli, że po szeroko relacjonowanych w mediach zbrodniach lub samobójstwach pojawia się fala podobnych zdarzeń. Strzelaniny w tamtejszych szkołach zdarzają się seriami. W Polsce też tak to działa?
Bartosz Łoza: Nikt tego dokładnie nie zmierzył. Podobne epidemie widać jednak w małych grupach nastolatków. Jeśli uczeń liceum lub gimnazjum próbował odebrać sobie życie, to jest duże prawdopodobieństwo, że znajdą się koledzy lub koleżanki, które zechcą pójść jego śladem. Osoby w tym wieku podejmują decyzje pod wpływem impulsów, emocji, które bardzo szybko się zmieniają. To typowe przykłady tak zwanego efektu Wertera: po publikacji „Cierpień młodego Wertera” Goethego, książki, której główny bohater popełnia samobójstwo, liczba samobójstw młodych mężczyzn w Niemczech raptownie wzrosła. Skłonnością do zbrodni lub do samobójstwa zarażają się osoby, które w pewien sposób na to czekają – są do tego gotowe przez rozchwianie związane z wiekiem albo z powodu kryzysu, przez który przechodzą. Nie jest tak, że jeśli dziś pojawia się wiadomość o spektakularnej zbrodni, to jutro dojdzie do kilku kolejnych identycznych.
Nie? W ostatnim czasie kobieta w Ząbkach zastrzeliła parę swoich wnucząt, a następnie popełniła samobójstwo, potem mężczyzna w Szczepankowie zabił żonę, pasierbicę i córkę, by w końcu odebrać sobie życie, a wreszcie inny mężczyzna, Polak mieszkający na Jersey, zasztyletował żonę, dwoje dzieci, teścia i dwie inne osoby, po czym próbował się zabić. W kilka dni trzy osoby śmiertelnie atakują najpierw członków swoich rodzin, a potem siebie. To naprawdę zdarzenia wyjątkowe i wydają się dość podobne.
A jednak są między nimi różnice. Zwłaszcza to, co stało się w Ząbkach, to szczególna historia. Na podstawie strzępków informacji, które mamy, wygląda na samobójstwo rozszerzone. W takich sytuacjach najczęściej matka (choć może to też być babcia) kocha swoje dzieci i odbiera im życie w przekonaniu - powstałym na skutek zaburzeń psychicznych - że czyni dobro. Na przykład, że skróci cierpienie dzieci związane z chorobą. Historia ze Szczepankowa do tego nie pasuje. Wygląda na to, że zabójcą rodziny kierowała raczej agresja. Z drugiej strony, ten mężczyzna miał ponad 50 lat i jak donoszą media, był w poważnych kłopotach życiowych – po jednym wyroku i przed następnym, wykluczony, bez wsparcia rodziny, nad którą wcześniej się znęcał, może w długach. Jeśli to prawda, to z jednej strony wpisywał się w portret statystycznego polskiego samobójcy, choć równocześnie dokonywał zabójstwa, zemsty na otoczeniu. Z tej perspektywy ma dużo wspólnego ze sprawcą tragedii na Jersey – znów na podstawie medialnych doniesień – osoby wprawdzie stosunkowo młodej, ale też odtrąconej rodzinnie i społecznie. Jeśli ktoś dłuższy czas jest na emigracji, to w wieku 30 lat może już sporządzić bilans życiowy. I może on wyjść negatywnie, bo najzdolniejszy imigrant na ogół jest niżej w hierarchii społecznej, niż pozwalają na to jego talenty.
To frustruje?
W psychiatrii mówimy nawet o psychozie imigracyjnej – poważnych zaburzeniach, związanych z odcięciem od korzeni, z biedą, z frustracją też. Ratuje wówczas tylko rodzina. Tymczasem podobno między tym człowiekiem a jego żoną zaczęło się źle układać, podobno podejrzewał niewierność. Może czuł się odtrącony przez bliskich i z tego powodu najpierw zwrócił się przeciwko sobie, próbując popełnić samobójstwo, a następnie przeciwko tym, którzy byli w jego zasięgu. To charakterystyczna kolejność rozłożonej w czasie reakcji. Najpierw próba autodestrukcji, rozładowania napięcia, a potem skumulowany gniew. Mógł w tym czasie być podatny na wpływ informacji o podobnych zbrodniach. Zresztą, te informacje wpływają na nas wszystkich, ale nie tak, że teraz wszyscy mężowie podejrzewający niewierność pójdą z nożami do swoich żon. Ten wpływ jest mniej bezpośredni, raczej przewlekły, rozciągnięty w czasie.
Jak to działa?
Większość z nas bez głębszej refleksji wchłania papkę newsową, którą przekazują nam media, zwłaszcza te szybkie, operujące skrótami. Działa tu mechanizm modelowania – mamy podaną całą gotową historię – o prawdziwym człowieku, prawdziwym życiu, prawdziwych decyzjach, z początkiem i końcem. Nie musimy wkładać żadnego wysiłku w to, żeby ją śledzić, siedzimy w fotelu, a ona jest nam opowiadana. Staje się szczególnie wiarygodna dzięki wykorzystaniu takich technik jak nakręcone drżącą ręką filmy przysłane przez widzów, relacje i amatorskie zdjęcia internautów. To wszystko potwierdza, że to prawda, nie jakaś kreacja. Ten serial wciąga nas, szczególnie, jeśli opowiada o czymś bliskim i codziennym jak napięcia czy kryzys w małżeństwie. Z problemami w związkach zmaga się większość z nas, a co czwarte z małżeństw kończy się rozwodem. Jeśli ta historia medialna jest dodatkowo doprawiona jakąś tajemnicą, tym bardziej obsesyjnie wyczekujemy jej kolejnych odcinków. To wzmacnia siłę modelowania – rozwiązania, które oglądamy, trafiają na bardziej podatny grunt i zapadają w nas głębiej.
Modelowanie polega na tym, że nabieramy przekonania, że jeśli żona albo mąż są nam niewierni, to trzeba się z nimi rozprawić?
Tak, bo przecież inni ludzie tak robią. Taki wniosek wyciągniemy z tej historii, taki przekaz dotrze do nas mimo najlepszych mechanizmów obronnych.
Zaraz, ale mówił pan, że nie będzie tak, że w następstwie doniesień o tych zbrodniach mężowie zaczną teraz atakować nożami swoje żony lub odwrotnie.
Nie. Ale ktoś może zaatakować za 5 lat. Wyjaśnię to na przykładzie samobójstwa. Jeśli 15-latka miała epizod depresyjny i próbę samobójczą, to pokonała już drogę od myśli samobójczych przez konkretne przygotowania do próby odebrania sobie życia. Przeszła pewien trening. Może to sprawić, że gdy za 20 lat w jej życiu pojawi się kryzys – strata pracy, sms do innej kobiety znaleziony w telefonie partnera – nie zacznie już rozważać samobójstwa, tylko od razu to zrobi. Bezkrytyczne śledzenie, z wielkim zaangażowaniem, historii jakiejś zbrodni, ma podobny skutek jak ten trening samobójczy. Gdy pojawi się kryzys, wiemy już, jaki scenariusz realizować. Pokazali nam go zabójcy ze Szczepankowa, Jersey czy wreszcie Anders Breivik.
Breivik to wymarzony model?
To model przypisania sobie prawa do władzy nad życiem innych. Zna pani teorię Alfreda Adlera?
Główny napęd do działania daje nam dążenie do władzy.
Albo inaczej mówiąc, światem rządzą kompleksy. Anders Breivik przypomina mi coraz bardziej chorego i słabego Fryderyka Nietzschego, który im mniej skuteczne było jego leczenie, tym więcej pisał o nadczłowieku. Na kompleksy małych ludzi, na których nikt nie czeka przed drzwiami, którzy nie są celebrytami, musi – jak pisał Adler – spaść jakiś deszcz. Muszą urosnąć, stać się wielkimi. Może się do tego przydać gra komputerowa, w której taki ktoś będzie walczyć ze smokiem. Albo po prostu społeczność internetowa, w której może pompować swoje myśli, aż dojdzie do przekonania, że jest współczesnym rycerzem, ratującym chrześcijaństwo – nadczłowiekiem. Na wyspie Utoya był moment, gdy Breivik wołał do policji: poddaję się, już mi wystarczy – to była chwila pokazująca jego prawdziwą miarę. Ale teraz, dzięki skupieniu na nim uwagi, Breivik rzeczywiście staje się nadczłowiekiem, postacią, która zmienia historię, apostołem. Jego śladem pójdą inni słabi – ci, którzy stoją na zmywaku z dyplomem polonistyki, dziewięciu na dziesięciu wyrzuconych z pracy dziennikarzy, mściciele z urzędów pracy...
Przecież nie wszyscy będą strzelać do ludzi.
Oczywiście, że nie. Ale wzbudza się w nas takie złe myślenie. Ktoś napisze donos. A pani może – niby przypadkiem - rozleje kawę na biurko koleżanki, po tym, jak ona dostała nagrodę, a pani nie.
Informacja o zbrodni sprawia, że wszyscy stajemy się gorsi?
Niestety. Nie chcę zabrzmieć jak kaznodzieja, ale zło będzie rodzić zło. Wyjaśnia to nie tylko mechanizm modelowania, ale i teoria analizy transakcyjnej amerykańskiego psychoanalityka Erica Berne. Zgodnie z nią nasze emocje, moralność zależą od „głasków”, którymi nieustannie się wymieniamy z innymi ludźmi. Dobry głask to pochwała, zły głask – gdy ktoś na mnie burknął w autobusie. Mogę odburknąć – wtedy oddam negatywny głask. To taka waluta emocjonalna. Nasze portfele są pełne tej waluty, którą przez całe życie wymieniamy się z innymi ludźmi.
Ale to, że w innym kraju ktoś, kogo nie znam, zabił kogoś innego, chyba nie jest negatywnym głaskiem?
Otóż, może nim być – w końcu chodzi o naszego rodaka. To nie musi być bardzo silny głask, niekoniecznie też zaraz po nim zrobimy komuś przykrość. Możemy uciec się do sublimacji – następnego dnia przy kawie powiemy, że życie nie ma sensu. Jeśli więcej tych informacji posłuchaliśmy, możemy uznać także, że praca nie ma sensu, że szef jest do niczego, możemy kopnąć psa, albo go nie nakarmić. Możemy tak wybiegać bardzo daleko. Są ludzie, którzy ciągle wygadują różne dziwne rzeczy, a my nie rozumiemy, o co im chodzi. Oni sami też nie wiedzą. A te osoby po prostu w taki monotonny sposób przetwarzają wszystko to, co nałapały z telewizji i muszą się tego teraz pozbyć.
Tak działają na nas tylko prawdziwe informacje, czy także fikcja?
Przede wszystkim prawdziwe. W filmach puszczanych w telewizji po 23.00 bohaterowie ciągle się zabijają i gwałcą, a wskaźniki przestępczości powoli spadają. Socjolodzy twierdzą, że działa efekt katharsis. Ja jednak sądzę, że ludzie po prostu wiedzą, że nie oglądają prawdy, więc nie dostają tego kluczowego w modelowaniu potwierdzenia, że inni w rzeczywistości tak postępują.
„Cierpienia młodego Wertera” były fikcją, a nastąpiła po nich fala autentycznych samobójstw.
„Cierpienia młodego Wertera” miały swoje żniwa, ale od tamtego czasu liczba ludzi na świecie wzrosła do 7 miliardów, Werter tego nie zatrzymał. Dziś tylko wąska grupa wie, kto to w ogóle był Werter. A wszyscy wiedzą o Breiviku.
Chce pan powiedzieć, że zdarzenia, które teraz relacjonujemy i śledzimy, będą miały poważniejsze konsekwencje?
Obawiam się tego, choć nie chcę kreślić zbyt mrocznych scenariuszy. Te informacje, które odbieramy, mogą służyć tylko jako techniczne wskazówki, instrukcje rozwiązań. Trafią do ludzi, którzy nie mają poczucia sensu życia, albo przypomną się tym, którzy z jakichś względów je stracą. Jednak przez samo oglądanie relacji z Jersey, nikt nie straci własnego poczucia celu ani godności.
A przed chwilą było o tym, że po takich seansach niektórzy mówią, że życie nie ma sensu?
Ale samo w sobie takie przeświadczenie powstałe po oglądaniu newsów nie popchnie nikogo do zamachu na swoje życie. Może zadziałać jako ostateczny argument dla kogoś, kto i tak to rozważał. Liczba rozpoznawanych zaburzeń depresyjnych wzrosła w Polsce aż 10 razy w ciągu ostatnich 18 lat, natomiast liczba samobójstw zmienia się bardzo powoli. Nie zależą bowiem one wprost ani od bieżących wydarzeń, ani nawet od aktualnych stanów psychicznych. Chociaż wydaje się, że samobójstwa są czynami nagłymi, z reguły poprzedza je długi proces przemyśleń, prób radzenia sobie, z wyliczeniem na końcu negatywnego bilansu życia. Znowu odnosząc się do polskiej statystyki, klasycznym samobójcą jest starszy mężczyzna, wykluczany, tracący swoją społeczną pozycję, trochę z problemami alkoholowymi, trochę z kłopotami finansowymi. Śmierć Andrzeja Leppera nie byłaby więc wyjątkiem, lecz potwierdzała tę prawidłowość.
WHO wydała specjalny poradnik dla dziennikarzy, jak mówić o samobójstwach, by do nich nie zachęcać, tylko zapobiegać.
Bo nie chodzi o to, żeby nie mówić prawdy, gdy coś się dzieje. Jedna z zagadek egzaminacyjnych, którymi katujemy naszych studentów, jest taka: czy jeżeli zapytam pacjenta, czy ma myśli samobójcze, to popchnę go do tego kroku, czy uratuję?
Jaka jest odpowiedź?
Z badań wynika, że na pewno lepiej pytać.
Dlaczego?
Bo od takiego pytania nie straci poczucia sensu życia, ktoś, kto je ma. Najwyżej pomyśli, że może pytający ma taki problem. A jeśli ktoś tego poczucia sensu nie ma, to w terapeutycznym dialogu można nad tym pracować. Jeśli w jakiejś szkole ktoś popełnia samobójstwo, to efektu Wertera najpewniej można uniknąć w jeden sposób: szybko rozmawiając z uczniami o tym, co się zdarzyło i jak żyć, żeby tego uniknąć. Nie jest to łatwe, ale zmniejsza napięcia, hamuje na przykład popełnianie podobnych aktów w odruchu solidarności. Media też mogą taki dialog tworzyć.
Co to znaczy?
Żeby nie budować wiadomości tylko z tego, że ktoś zabił albo cudem uniknął śmierci. To nie jest rzeczywistość. Ale też, żeby pokazywać możliwie pełny obraz zdarzeń, docierać do osób, które mogą je wyjaśniać z różnych punktów widzenia. Nie chodzi jednak o to, żeby posadzić obok siebie przeciwników politycznych, bo oni będą na pewno prezentować odmienne poglądy, ale wyniknie z tego tylko jatka, nie będzie dobroczynnej konkluzji. A ona jest ważna, to jakaś wskazówka dla odbiorcy, jak sobie z informacją poradzić. Z historii z Jersey konkluzja jest taka, że może, gdyby ci ludzie ze sobą rozmawiali, sami albo z pomocą fachowca, wszystko potoczyłoby się inaczej. I lepiej, żeby ludzie w ten sposób o tym myśleli, niż żeby spali czujnie, drżąc, czy ze strony partnera nie nadciąga śmierć.
***
Prof. dr hab. Bartosz Łoza jest kierownikiem Kliniki Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, zastępcą dyrektora ds. lecznictwa Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia im. prof. Jana Mazurkiewicza (Szpitala Tworkowskiego), przewodniczącym Mazowieckiej Rady Zdrowia Psychicznego i prezesem-elektem Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej.