Społeczeństwo

Gdzie przepadły oryginały porozumień z Sierpnia ’80?

31 sierpnia 1980 r.  Lech Wałęsa przy bramie stoczni gdańskiej pokazuje podpisane porozumienie z rządem. 31 sierpnia 1980 r. Lech Wałęsa przy bramie stoczni gdańskiej pokazuje podpisane porozumienie z rządem. Mirek Stępniak / Reporter
Wyprane w domu Wałęsów, spalone w piecu, zamurowane... Przybywa hipotez na temat oryginałów porozumień gdańskich. Poszukiwania trwają, ale zagadka nie została rozwiązana.
Mieczysław Jagielski (strona rządowa) i  Wałęsa (reprezentujący MKS) podpisują porozumienie w stoczni.Zbigniew Trybek/CAF/PAP Mieczysław Jagielski (strona rządowa) i Wałęsa (reprezentujący MKS) podpisują porozumienie w stoczni.
13 strona kopii porozumień. Z lewej potwierdzające porozumienie podpisy członków prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, z prawej - delegacji rządowej.Z archiw. Józefa Drogonia/Archiwum prywatne 13 strona kopii porozumień. Z lewej potwierdzające porozumienie podpisy członków prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, z prawej - delegacji rządowej.
Oświadczenie z 22 sierpnia 1980 r. dotyczące przystąpienia do negocjacji nad listą 21 postulatów. Warto zwrócić uwagę na adnotację delegata MKS Floriana Wiśniewskiego na dole dokumentu: „moment zwrotny”, „przeciwnik złamany”.Z archiw. Józefa Drogonia/Archiwum prywatne Oświadczenie z 22 sierpnia 1980 r. dotyczące przystąpienia do negocjacji nad listą 21 postulatów. Warto zwrócić uwagę na adnotację delegata MKS Floriana Wiśniewskiego na dole dokumentu: „moment zwrotny”, „przeciwnik złamany”.

W niedzielę 31 sierpnia 1980 r. cała Polska oglądała w telewizji, jak delegacja rządowa oraz członkowie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, w tym Lech Wałęsa gigantycznym długopisem, podpisują ten dokument. W dwóch egzemplarzach. Jeden przypadł strajkującym, drugi wicepremierowi Mieczysławowi Jagielskiemu. To jedna z przełomowych chwil w historii „Solidarności” i obalenia komunizmu. Ale oryginałów dokumentów od co najmniej 30 lat nie widziano na oczy.

Zagubione dziedzictwo

Gdyby któryś z egzemplarzy został odnaleziony, zająłby miejsce na utworzonej w 1992 r. liście UNESCO „Pamięć Świata” obok autografu „De revolutionibus” Kopernika czy rękopisów Fryderyka Chopina. Właśnie w związku z tą listą w latach w 1996–97 zaczęto poszukiwania. Prowadził je Marek Konopka, członek polskiego komitetu Pamięci Świata, wtedy pracownik Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w Warszawie. Bez efektu, więc na listę w 2003 r. wpisano inną pamiątkę – oryginał tablic ze sklejki, na których Arkadiusz Rybicki i Maciej Grzywaczewski spisali 21 postulatów strajkowych.

Przepadły też jak kamień w wodę oryginały pozostałych porozumień – ze Szczecina i Jastrzębia. – W okresie „Solidarności” nie zdaliśmy egzaminu z gromadzenia dokumentów – stwierdza dr Andrzej Biernat, dyrektor NDAP. Przywołuje przykłady wcześniejszych pokoleń, które w warunkach większego zagrożenia, np. w okresie II wojny światowej, ratowały dla potomnych cenne archiwalia, żeby został ślad.

Lechu, prać?

Los egzemplarza „Solidarności” od dawna pasjonuje Józefa Drogonia z gdańskich Stogów, dzielnicy, w której mieszkał Wałęsa. Drogoń – był wtedy blisko Wałęsy – przypomina epizod wyjścia ze stoczni. Lech na bramie mówi, że ludzi nie sprzedał, że ma wszystko czarno na białym, a na dowód potrząsa jakimiś kartkami. Podobno miał je w kieszeni, kiedy wrócił do domu, w przepoconych, przesiąkniętych dymem papierosowym ciuchach. Danuta Wałęsowa natychmiast zrobiła pranie. I wyprał się też ów dokument. Nikt nie wie, co to było. Drogoń mieszkał po sąsiedzku i był tego wieczoru u Wałęsów, żeby pogratulować sukcesu.

Wieść o praniu jest traktowana raczej jako anegdota. Wypranym dokumentem nie mógł być oryginał porozumień. Nie dlatego, że trudno przeoczyć 13 kartek. Bogdan Lis, dziś poseł, a w sierpniu 1980 r. wiceprzewodniczący komitetu strajkowego, tłumaczy, że nie ufali władzy. – Najpierw zrobiliśmy kilkadziesiąt kopii, żeby ludzie mogli wrócić z nimi do swoich zakładów – opowiada. – Potem egzemplarz solidarnościowy przez trzy, cztery miesiące był schowany. Wiem o tym, bo razem z Aliną Pieńkowską go ukrywałem u jej znajomych, którzy mieszkali niedaleko stoczniowej przychodni. Dokument był tam zdeponowany przez jakieś trzy–cztery miesiące. Potem trafił do siedziby „Solidarności” w Gdańsku Wrzeszczu. I był tam 13 grudnia 1981 r. To jednak trop, który się gubi.

Z teczki do teczki

Alina Pieńkowska, podobnie jak Lis, była w gronie sygnatariuszy porozumień. Jednak nie wiadomo, skąd u Lisa przekonanie, że oryginał wrócił do siedziby związku. Nie uczestniczył w jego odbiorze z depozytu ani też później go nie widział. Jerzy Borowczak, poseł, a w 1980 r. jeden z trójki robotników, którzy zatrzymali pracę Stoczni Gdańskiej, pamięta, jak Lis z Pieńkowską poszli porozumienie kserować. Potem – w 1989 albo 1990 r. – pytał o nie samego Wałęsę. – Lech – relacjonuje – był przekonany, że to było w dokumentach związkowych w biurze „Solidarności” na Grunwaldzkiej we Wrzeszczu.

Do Wałęsy dotarł też Marek Konopka w czasie poszukiwań dla UNESCO. Z takim samym efektem jak Borowczak – według Wałęsy oryginał leżał w archiwum związku, przejętym w stanie wojennym przez Służbę Bezpieczeństwa.

Trudno jednak znaleźć kogoś, kto widział dokument w gmachu „S” przed 13 grudnia 1981 r. Nie widział go Grzegorz Grzelak, który po 20 września 1980 r. organizował sekretariat Komisji Krajowej. Nie było go też w biurach komisji regionalnej, nie widziała go sekretarka Wałęsy.

Przeminęło z dymem?

Kolejna próba odnalezienia dokumentu została podjęta, gdy zbliżała się 20. rocznica podpisania porozumień. Bogdan Lis od 1999 r. prezesował fundacji Centrum Solidarności, która na tę okoliczność przygotowała wystawę „Drogi do Wolności”. Wałęsa część pamiątek, w tym długopis i medal Nagrody Nobla, przekazał w 1983 r. paulinom na Jasną Górę. Z zastrzeżeniem, że gdyby kiedykolwiek żądał zwrotu, mają nie spełniać jego woli. Było to zapewne związane z myślą, że gdy go komuniści docisną, może się zdarzyć chwila słabości. Jednak zdarzyło się zwycięstwo. A wraz z nim pojawił się problem wykorzystania pamiątek na potrzeby ekspozycji upamiętniającej „Solidarność”.

Borowczak ok. 2001–02 r. jeździł na Jasną Górę jako przedstawiciel fundacji. Razem z innymi osobami, w tym Jarosławem Wałęsą. – Tylko Jarka mnisi wpuścili, nas nie, mimo że znaliśmy przeora – wspomina Borowczak. – Mówiliśmy im, iż jako fundacja uzyskaliśmy grant i wszystko zarchiwizujemy. Chodziło m.in. o przeniesienie nagrań VHS z tamtego okresu na krążki. Ojciec Golonka, kustosz klasztornych zbiorów, powiedział, że mamy dać sprzęt, to zrobią to sami. Daliśmy im, żeby tylko się nie zniszczyło. Myślę jednak, że oni tych porozumień nie mają.

Paulini wypożyczyli fundacji na wystawę słynny długopis. Czasowo. Obecnie w ekspozycji jest replika. – Z naszej strony takich właściwych poszukiwań oryginału porozumień nie było. Rozpytywaliśmy o egzemplarz solidarnościowy, rządowego nie szukaliśmy w ogóle – zdradza Danuta Kobzdej, która szefowała „Drogom do Wolności” w ramach fundacji, a teraz robi to w ramach Europejskiego Centrum Solidarności.

Żałuje, że nie rejestrowała relacji ludzi, którzy przyszli opowiedzieć o solidarnościowych pamiątkach po otwarciu wystawy. Niektóre sprawiały wrażenie konfabulacji, inne były zabawne, część brzmiała wiarygodnie. Jak ta przekazana przez mężczyznę, który przedstawił się jako mąż koleżanki Aliny Pieńkowskiej z ulicy Jana z Kolna, po sąsiedzku ze Stocznią Gdańską. Twierdził, że Pieńkowska przyniosła oryginał porozumień jego – wówczas – przyszłej żonie i prosiła o przechowanie. I tam miał go zastać stan wojenny. Matka owej koleżanki, a teściowa mężczyzny, w obawie przed SB postanowiła zniszczyć różne pozostałości po Sierpniu – ulotki, gazetki itp. Nawet nie wiedziała, iż w tym zbiorze jest oryginał porozumienia gdańskiego. Podobno spalono je w piecu.

Ktokolwiek widział

Alina Pieńkowska zmarła 17 października 2002 r. Jednak wcześniej, w 2000 r., „Gazeta Wyborcza” prowadziła intensywną i głośną akcje poszukiwawczą. Dziwne, że Pieńkowska, która była osobą otwartą i szczerą, nie zareagowała na apele, nie podzieliła się swoją wiedzą. A może było jej wstyd z powodu tego banalnego końca? Akcji „Gazety” towarzyszyły spore nadzieje. I zaowocowała ona ujawnieniem skrytki pod schodami domu w podgdańskim Borkowie, gdzie w stanie wojennym konspiratorzy związkowi zamurowali dziesięć segregatorów dokumentów KK „S”. Lecz porozumień w tej skrytce nie było.

Danuta Kobzdej próbowała dowiedzieć się czegoś więcej od Bogdana Borusewicza, męża Pieńkowskiej, potem marszałka Senatu. – Borusewicz w jakimś sensie mi to zniszczenie potwierdził, ale bez jakichkolwiek szczegółów – mówi Kobzdej. Później marszałek Borusewicz ponownie potwierdził wersję spalenia „Polityce”. Marszałek nie zna ani nazwiska, ani adresu owej koleżanki, która przechowywała dokument.

Ale w obiegu jest też wersja, według której dokument istnieje. Janusz Śniadek, były przewodniczący Komisji Krajowej Solidarności, może tylko powiedzieć, że w archiwach „S” po 1989 r. oryginału nie było. Jakieś osiem lat temu Śniadek od Andrzeja Kołodzieja (wiceprzewodniczącego MKS i sygnatariusza porozumień) usłyszał, że on wie, gdzie został zadołowany. Ale potem, gdy Śniadek wracał do tematu, „Andrzej pływał”, opowiadał, że są jakieś problemy. W efekcie Śniadek zaczął wątpić, czy to nie czcze przechwałki. Ale podążenie tym tropem prowadzi do jeszcze jednej hipotezy.

Tajemniczy kurier

Andrzej Kołodziej wrócił na Wybrzeże w 1999 r. Jego opowieść jest mutacją relacji Lisa. Według Kołodzieja oryginał porozumienia nigdy nie trafił do ówczesnej siedziby „S” w Gdańsku Wrzeszczu, bo związkowcy ciągle liczyli się z interwencją SB. Tam były głównie dokumenty bieżące. – Zresztą gdyby kolega Wałęsa miał to u siebie w biurku, toby to wyciągał i chwalił się przed wszystkimi delegacjami – argumentuje Kołodziej. – Bo on tak ma w naturze.

Według Kołodzieja dokument, który Lis z Pieńkowską zdeponowali na ulicy Jana z Kolna, został z czasem przewieziony w inne miejsce, do mieszkania pewnego profesora w Gdańsku Wrzeszczu przy ul. Politechnicznej. Wie o tym od osób, które uczestniczyły w przewozie. Profesor mógł nawet nie wiedzieć, co przechowuje. – Czekam na kobietę, która to tam przewoziła – powiada Kołodziej indagowany, dlaczego do tej pory nie zweryfikował tego tropu. – Ona przebywa za granicą. Trudno się z nią porozumieć. Raz coś obiecuje, to znów odwołuje. To wymaga kontaktów osobistych, konfrontacji z innymi osobami.

Podkreśla, że ludzie się zmieniają. U niektórych pojawia się nastawienie: jak tu wyciągnąć kasę. Może to też dotyczyć porozumień. Ale sporo mglistych opowieści, podszytych tajemnicą, pochodzi od osób bez aspiracji materialnych, za to niechętnych czołówce bohaterów Sierpnia, zwłaszcza tym, którzy po 1989 r. odcięli kupony od walki. Ich oponenci, rozgoryczeni niedocenieniem trudu anonimowej reszty, twierdzą, że wiedzą, gdzie jest oryginał, ale nie powiedzą, bo nie ta pora, bo po co tamci mają się z nim obnosić. W cieniu historii oficjalnej rosną małe prywatne legendy, z porozumieniem w roli świętego Graala, który nie może trafić w niegodne ręce.

Zniknięcie w grudniu?

Kwestią kluczową jest wyjaśnienie, czy dokument był 13 grudnia 1981 r. w siedzibie związku. Jeśli był, to mógł go ktoś wynieść i ukryć po ogłoszeniu stanu wojennego. Ale równie dobrze mogła go przejąć Służba Bezpieczeństwa. I zniszczyć albo schować w swoich zasobach. Mógł też trafić do Archiwum Ruchu Zawodowego przy Ogólnopolskim Porozumieniu Związków Zawodowych (OPZZ). Dokumenty stamtąd po 1989 r. zostały „Solidarności” zwrócone. Ale oryginału porozumień wśród nich nie było. Nie trafili też na nie pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej, który przejął archiwa SB. – W 2010 r. przygotowywaliśmy album na temat Sierpnia ′80 – relacjonuje Karol Lisiecki z IPN w Gdańsku. – Szukaliśmy w archiwum „S” – nie ma. W archiwum IPN – też nie ma. W zasobach IPN w Warszawie znaleźliśmy kopię i na tym poprzestaliśmy. To kopia odziedziczona po SB. Nie wiemy, kto ją wykonał i z czego.

Były kwerendy do poszczególnych spraw związanych z „Solidarnością”, ale specjalnej akcji poszukiwawczej dla tego dokumentu nie było – mówi Andrzej Arseniuk, rzecznik prasowy IPN. Historycy z IPN nie ukrywają, że im do badań kopia wystarczy. Szukanie oryginału to mrówcza praca. Bez gwarancji sukcesu.

Egzemplarz rządowy

Bardziej obiecujący mógł się wydawać trop egzemplarza rządowego, który zabrał wicepremier Jagielski. Teoretycznie władzę obowiązywały określone procedury postępowania z dokumentami. Ten egzemplarz powinien trafić do Archiwum Akt Jawnych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Stamtąd po upływie 25 lat należało go przekazać do Archiwum Akt Nowych (ANN). Ale tak się nie stało.

Taki dokument należy do państwowego zasobu archiwalnego – objaśnia Anna Barszcz z kancelarii premiera. – Powinien być przechowywany na wieki. Może nie zostało to przekazane do archiwum URM, może jakiś VIP wyniósł, może zostało zniszczone. W biurze ds. współpracy ze związkami zawodowymi znaleźliśmy tylko kopię. I tę przekazaliśmy do ANN w 1997 r. wraz zresztą dokumentów z lat 1980–92. Kolejną kopię znaleźliśmy w archiwum wicepremiera Stanisława Macha. W każdą rocznicę Sierpnia zastanawiamy się, co mogło się stać z oryginałem.

Wspomniany wcześniej Marek Konopka z komitetu „Pamięci Świata” UNESCO zdążył porozmawiać z Mieczysławem Jagielskim. Usłyszał, że były wicepremier oddał porozumienie komuś z Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Uzyskał obietnicę, że Jagielski spróbuje sobie przypomnieć, komu. Niestety, w dniu, w którym umówili się na telefon, Jagielski zmarł (1997 r.). Konopka telefonował później do wdowy. Powiedziała, że nie może pomóc.

Przeszukiwanie dokumentów, które zostały w archiwach po PZPR, spełzło na niczym. Wiadomo jednak, że archiwalia po niektórych komunistycznych notablach (np. po premierze Zbigniewie Meissnerze), które powinny być w AAN, trafiły do Instytutu Hoovera w Stanford w USA. Według polskich archiwistów Instytut ma pieniądze na zakupy, co stwarza zachętę. Nie można wykluczyć, że tą drogą zechce pójść posiadacz porozumień.

Maciej Grzywaczewski lubi czasem snuć fantazje w stylu Dana Browna. Że oryginały porozumień nabrały cudownej mocy, krążą po świecie i burzą systemy totalitarne. Egzemplarz rządowy trafił do Moskwy (via KC PZPR, to nawet prawdopodobne) i tam runął komunizm. A egzemplarz „S” został wywieziony do Berlina i zakopany pod słynnym murem. Obalił mur. A teraz znalazł się w Afryce Północnej. Byłby z tego barwny scenariusz filmowy. Ale święty Graal „Solidarności” pozostaje nieodnaleziony. A może po prostu leży w jakimś archiwum w źle opisanej teczce, do której nikt od dziesięcioleci nie zaglądał.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną