Joanna Cieśla: – Wciąż toczy się spór o przyczyny tragedii. Zabierze pani w nim głos?
Barbara Nowacka: – Nie. Dla mnie to straszne, że zamiast mówić o ludziach, którzy zginęli, ciągle rozmawiamy o ich śmierci. Można pomyśleć, że mamy kraj ekspertów – wszyscy wiedzą, jak się ląduje Tupolewem albo rozpyla sztuczną mgłę. Tak jak kiedyś wszyscy wiedzieli, jak Małysz powinien skakać. Nie znam się na katastrofach lotniczych, czekam na oficjalne wyniki śledztwa.
Może niektórzy tak sobie radzą z bólem?
Pasję bliskich ofiar w tym wyjaśnianiu rozumiem. Chodzi mi o polityków, dziennikarzy. Zapomina się, że odeszło 96 wyjątkowych, zaangażowanych politycznie – i nie tylko – osób, bo bez ustanku się rozdrapuje, jak do tego doszło. Nie ze wszystkimi w tej delegacji sympatyzowałam, ale to była elita Rzeczpospolitej i warto się zastanowić nad tym, jak wykorzystać dorobek tych osób. A nie topić je w tym smoleńskim błocie.
Bolą panią dyskusje o wysokości zadośćuczynień, o pomniku?
Raczej żenują. Szczególnie dyskusja o pomniku. Nie rozumiem, nad czym tu się zastanawiać. W wyniku tej tragedii cała Polska poniosła stratę, pomnik powinien stanąć w centrum Warszawy. Jest wiele miejsc, gdzie by się wpasował. Brakuje tylko woli politycznej. Problemem okazuje się nawet posadzenie 96 drzew. To zaczyna być farsą. Nie dziwię się, że pojawiają się takie akcje jak „Dzień bez Smoleńska”. Oczywiście, sprawia mi to przykrość, bo dla mnie sprawa ma osobisty wymiar, ale rozumiem ludzi, którzy mają dość tej polityczno-medialnej szopki. Nigdy nie wierzyłam w wielkie narodowe pojednanie po katastrofie, bo za bardzo się różnimy – ale politycy mogliby się przynajmniej zachowywać przyzwoicie.
Nie ma pani wrażenia, że nastąpił pat – każde działanie może być ocenione jako niewystarczająco przyzwoite, stosowne, godne?
Ale czy to znaczy, że można nic nie robić? Dla mnie skandalem było, że władze nie umiały sprawnie przenieść krzyża z Krakowskiego Przedmieścia do kościoła. Obunkrowały się w Pałacu Prezydenckim i patrzyły, jak wzrasta niechęć Polaków do Polaków.
Gdzie państwo będą 10 kwietnia 2011 r.?
Oczywiście przy grobie matki. Z ojcem i siostrą, ze znajomymi. Pójdziemy też na państwowe uroczystości.
Mimo rozczarowania postawą polityków?
Rodzice wychowali mnie w szacunku do państwa, czuję się zobligowana. Na pewno też ktoś z nas pójdzie do pani prezydentowej, która – jak się okazało – chodziła z mamą do podstawówki. Niedawno przysłała ojcu skserowany wpis matki do jej pamiętnika – serdeczny gest. Chcemy osobiście podziękować. Nie wybieramy się natomiast do Smoleńska, nie byliśmy też na poprzednim wyjeździe.
Dlaczego?
Chcę mamę pamiętać nie przez pryzmat śmierci, ale życia. Poza tym nie umiem zbiorowo przeżywać. Na pewno kiedyś sami, rodzinnie, wybierzemy się do Smoleńska. Może za kilka lat.
Rok temu mama pojechała do Katynia jako wiceprzewodnicząca klubu SLD, ale też złożenie hołdu ofiarom Katynia było dla niej ważne ze względów rodzinnych.
Brat mojej babci zaginął po 17 września. Był studentem, mieszkali na Kresach. Z kolegami zgłosili się do wojska. Zostali aresztowani. Babcia jeszcze raz go widziała, w Pińsku, za płotem w jakimś obozie. Potem przyszło pismo, że gdzieś tam zmarł. Nie był to Katyń, Kozielsk ani Starobielsk, ale ta sama wojna, podobne okoliczności.
Mieli państwo jakieś rodzinne plany na tamten zeszłoroczny weekend?
W sobotę wieczorem rodzice byli umówieni na kolację. W niedzielę Kubuś, mój 3-letni syn, miał u nich spędzić popołudnie.
Jak dowiedziała się pani o katastrofie?
Z telewizji… Przepraszam, wciąż nie potrafię o tym rozmawiać.
Cały czas mieliśmy włączony telewizor. Wieczorem wyszliśmy na spacer. Szliśmy w stronę Krakowskiego Przedmieścia tak jak ten tłum z kwiatami, zniczami. Ale tych dwóch pierwszych dni prawie nie pamiętam.
Była pani w zaawansowanej ciąży.
Na szczęście wszystko było w porządku. Próbowałam się odciąć od tych najgorszych rzeczy, żeby nie wpaść w histerię, nie sprowadzić na siebie jeszcze większego nieszczęścia. Myślałam: teraz coś zrobię, popłaczę później. A później, że jeszcze później. Miałam wspaniałego lekarza, który bardzo mi pomógł swoim zdecydowaniem, spokojem i troską.
Jak można się odciąć od tych najgorszych rzeczy?
Przestać wyobrażać sobie, jak to wyglądało. Zawsze się bałam latać samolotem, przy każdym starcie stawały mi przed oczami koszmarne wizje, jak się rozbijam. Wzięłam na siebie przygotowania do pogrzebu, umysł był zajęty organizacją.
Państwa znajomi mówią, że w tamtych dniach przejęła pani odpowiedzialność za rodzinę.
To chyba powierzchowne wrażenie. Ojciec woli się wycofać, schować w swoje myśli, do młodszej siostry pewnie do końca życia będę miała stosunek trochę jak do dziecka. Ale to ojciec poleciał do Moskwy.
Odradzano to państwu.
Tak. Ze względu na trudności w identyfikacji. Ale minister Ewie Kopacz udało się bez problemu rozpoznać mamę. Potem wszystko działo się szybko, w ciągu trzech godzin tata był w samolocie.
Rozmawiała pani z ojcem bezpośrednio po powrocie?
Po powrocie i wielokrotnie w trakcie jego pobytu w Moskwie. Ale nie chcę tego pamiętać.
Wiele osób się zdziwiło, że pani mama miała katolicki pogrzeb.
Mama tak chciała. Była katoliczką, choć bywała w kościele coraz rzadziej, bo nie czuła się tam komfortowo. Po prostu wierzyła w Boga. Wiedzieliśmy, że chciała, żeby zaśpiewano „Ave Maria”. A że ludzie się dziwili – wiara to sprawa prywatna, mama mówiła o tym, gdy ktoś ją pytał.
Potem w klubie M25 było spotkanie przyjaciół.
Nie byłam w stanie tam pójść. Na spotkaniu bliskich bardzo widać, kogo nie ma.
Pani ojciec jest założycielem i rektorem wyższej szkoły, w której i pani pracuje. Nie myśleli państwo, żeby ją zamknąć chociaż na kilka dni?
Mamy zasadę, że smutek pielęgnujemy, ale obowiązki trzeba wypełniać. Kilka lat temu, gdy zmarła babcia, też nagle, mama bardzo szybko wróciła do normalnej pracy. W końcu to była nasza żałoba, a nie studentów czy profesorów.
Pani syn był mocno związany z babcią?
Uwielbiał ją. Z wzajemnością.
Co pani mu powiedziała?
Że babcia umarła. Że jej nie ma i że kochamy jej serduszko. Nie mogłabym opowiadać mu rzeczy, w które nie wierzę.
Temat wraca?
Oczywiście. Przecież my sami nie do końca rozumiemy, co to znaczy, że ktoś nie żyje. Kuba woła Izę za każdym razem, gdy gdzieś widzi jej portret.
Zosia urodziła się 26 maja 2010 r. W takiej chwili kobieta szczególnie potrzebuje matki.
To był Dzień Matki. Trzeba było znaleźć w sobie jeszcze więcej siły, żeby się pouśmiechać, żeby łzy nie kapały na dziecko. Bo po co ma mieć smutek zaszczepiony od urodzenia – i tak przeżyła swoje.
Kiedy do pani najbardziej dociera, że mamy nie ma?
Za każdym razem, kiedy próbuję do niej zadzwonić. Próbuję bez przerwy. Rozmawiałyśmy przez telefon codziennie rano. Teraz moja siostra urodziła dziecko i nie można mamie o tym opowiedzieć.
Ma pani ciągle numer w komórce?
Nie umiem wykasować.
Co pomaga na ból?
Gdy pojawia się czarna myśl, staram się spychać ją dobrymi wspomnieniami. Na przykład: wiosna, spacer w górach, strumień wylał się na szlak. Zdjęliśmy buty i idziemy przez lodowatą wodę – mama, siostra, ojciec, ja na końcu. Mama mówi: stój, zrobię ci zdjęcie. W tej lodowatej wodzie stoję i pozuję. A po wywołaniu okazuje się, że mama fotografowała mnie od kolan w górę. Temat do żartów na lata. Takimi drobiazgami się ratuję. Gdy jest dom i dzieci, jakoś się to wszystko trzyma. Inaczej mój ojciec. Musiał nauczyć się gotować ziemniaki. Zawsze wszyscy go prosili, żeby trzymał się od gotowania z daleka.
Pani ojciec przeżył już jedną wielką tragedię.
Jego pierwsza żona, siostra mamy, Basia, zginęła tragicznie, potrącona na przejściu dla pieszych.
Fatum?
Nie umiem myśleć w kategoriach fatum. Ojca solidnie doświadczyło życie. Ale też dane mu było dwa razy bardzo mocno się zakochać. Przeżył z kochaną osobą ponad 35 lat. Teraz Kuba zaprzyjaźnia się z ojcem, chodzą razem na basen. W sobotę ojciec jest na obiedzie u siostry, w niedzielę u nas. Co weekend wszyscy jedziemy na Powązki. Od kiedy pamiętam, byliśmy tam w każdą niedzielę. Leży tam siostra mamy, dziadkowie, wujek. Matka tego pilnowała. Teraz pilnujemy my z ojcem.
SLD chętnie widziałby panią na swoich listach wyborczych.
Nie znam planów SLD. Ale nie czułabym się dobrze, angażując się w politykę właśnie teraz, tuż po śmierci mamy. Nie potrafiłabym powiedzieć: nie ma mamy, ale ja jestem.
Barbara Nowacka, ur. 1975 r., z wykształcenia informatyczka, kończy studia z marketingu i zarządzania. Jest kanclerzem w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych. Feministka. W latach 1999–2004 była wiceprzewodniczącą Federacji Młodych Unii Pracy.