Fox (pseudonim jeszcze z Iraku) z rodziną trafił do małej miejscowości w woj. łódzkim. Adam (imię przybrane) do powiatowego miasta w Wielkopolsce. Kolejny tłumacz na Śląsk, a jego rodak na Pomorze. Hazima skierowano do Dęblina, a wraz z nim szóstego tłumacza, młodego chłopaka, bez rodziny. Ale ten szósty pomieszkał w miasteczku kilka miesięcy, pracy nie znalazł, kandydatki na żonę też nie, więc popadł w depresję. MON o nim zapomniało. Młody szarpał się, szukał pomocy, w końcu machnął ręką i wrócił do Iraku. – Nie odpowiada na listy, nie odbiera telefonu – mówi Hazim. – Może już nie żyje?
Hazim
Hazim, żona i 10-letni synek mają, podobnie jak inni tłumacze, karty czasowego pobytu i status uchodźców. Złożyli podania o polskie obywatelstwo, na razie bez odpowiedzi. Żyją w ładnym mieszkaniu, 52 m kw., trzy pokoje, na parterze. Tylko czynsz trochę za wysoki – 662 zł. Do tego opłaty za energię i gaz. Hazim pracuje jako referent w jednostce wojskowej (– Załatwił mi tę pracę pan pułkownik, bardzo dobry człowiek), zarabia na rękę 1 tys. zł. Dopóki żona pracowała, starczało.
Hazim już wie, że od nowego roku pójdzie na bruk. Kierowniczka wystawiła mu złą opinię: często choruje, słaba znajomość języka, mało wydajny. Ma 52 lata, w tym wieku trudno w Polsce znaleźć zajęcie. Dlatego pisze do MON prośby o zamianę mieszkania z Dęblina na stolicę, bo tam łatwiej o jakąś posadę.
Polaków dzieli na dobrych ludzi (ci, co pomagają) i nieprzyjaznych (ci, co go zbywają). Pierwszy raz przyjechał do Polski w 1982 r.