1
W środę 11 sierpnia po południu ze szpitala w Przemyślu zatelefonowano do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, że mają dziecko przyjęte z powodu wymiotów i biegunki. W szpitalach, bywa, zaczynają najpierw leczyć te objawy na oddziałach zakaźnych. Do rozmowy o grzybach często nie dochodzi, bo jeśli doktor nie pyta, matka nie mówi, co podała na obiad. Grzyby to pożywienie końca lata w biednych, jak Tomka, rodzinach, o czym tu mówić.
Mieszkańcy miast rzadko zatruwają się grzybami, bo się ich boją. To grzybiarze ze wsi padają ofiarą muchomora sromotnikowego, zerwanego zapewne w roztargnieniu jednym ruchem ręki z podobną do niego rosnącą obok czubajką kanią lub dziką pieczarką.
W przemyskim szpitalu biegunka i wymioty u Tomka ustąpiły, tak zwykle jest po zatruciu muchomorem. Ale Tomek zżółkł. Wyniki pokazywały fatalny stan wątroby. Co dziecko jadło? Grzyby. Stało się jasne: muchomor zielonawy, czyli sromotnikowy. Grzyb morderca. Im mniejsze dziecko, tym śmierć rychliwsza.
Wieczorem w środę helikopter sanitarny przywozi Tomka do Centrum. Dziecko trafia natychmiast na oddział intensywnej terapii, pod opiekę dr. Marka Migdała i jego zespołu. Ma objawy encefalopatii wątrobowej. Uszkodzona wątroba sprawia, że mózg Tomka puchnie. Jeśli zwiększając objętość wciśnie się do otworu, którym kręgosłup łączy się z podstawą czaszki, zostanie nieodwracalnie uszkodzony. Mózg udusi się. Tomek umrze. Śmierć człowieka, nawet jeśli bije jeszcze jego serce, orzeka się właśnie po stwierdzeniu śmierci mózgu.
W czaszce Tomka lekarze wykonują otwór, przez który wprowadzony zostaje czujnik do pomiaru ciśnienia śródczaszkowego. Wyłączają samodzielne oddychanie, żeby nie kasłał, bo to wzmaga ciśnienie, a w ślad za nim obrzęk mózgu. Podłączają Tomka do respiratora.